Czy młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają do stolicy na studia lub do pracy, szukają przystani w grupach duszpasterskich i parafiach?
„Słoiki”, „weki”, a ostatnio nawet „pudełka” – to potoczne, choć mało eleganckie określenia przyjezdnych do stolicy, które po raz pierwszy pojawiły się kilka lat temu również w wypowiedziach władz miasta. W Warszawie są całe kwartały ulic, gdzie przybysze liczbą przewyższają kilkukrotnie miejscowych.
– Najczęściej zamieszkują w rejonach intensywnego budownictwa oraz tanich czynszów. Kiedyś była to Białołęka, teraz bardziej Ursus. To jednak dotyczy ludzi, którzy już mają zdolność kredytową i kupują mieszkania. Ci, którzy wynajmują mieszkania w Warszawie, zamieszkują ją w sposób dość równomierny, może poza dzielnicami z zabudową willową – opowiada Tomasz Sadowski, założyciel strony „Warszawskie słoiki. Portal warszawiaków prowincjonalnych”. Sam przyjechał na studia z Białej Podlaskiej, kilkanaście lat temu. Jak zaznacza, życie w dużej aglomeracji miejskiej miewa dobre, ale i – niestety – złe strony.
– Wszystko zależy od konstrukcji konkretnego człowieka. Z pewnością wiele osób, wyrwanych z mechanizmów kontroli społecznej, zdanych na same siebie, traci moralną busolę. Z drugiej strony doświadczenie prawdziwej samodzielności jest warte takiego ryzyka, ponieważ w pewnym sensie czyni człowieka, formuje go, jest niezbędnym elementem dorastania i dojrzewania – przekonuje.
Azyl bezpieczeństwa
– Studenci, którzy przyjeżdżają do Warszawy, praktycznie z całej Polski, wielokrotnie pierwsze kroki kierują do kościoła św. Anny. Bardzo często są to osoby zagubione, które nikogo nie znają w stolicy, czują się samotne. W naszym kościele odnajdują poczucie bezpieczeństwa. Chcemy im także pomóc w najpilniejszych sprawach, np. nowym studentom oferujemy pulę niedrogich miejsc noclegowych – opowiada ks. Jacek Siekierski, rektor kościoła św. Anny w Warszawie.
O tym, że tutaj warszawskie „słoiki” czują się dobrze, najlepiej świadczą liczby, rzeczywiście imponujące: aż 1,5 tys. młodych osób angażuje się tygodniowo w różnych wspólnotach działających w kościele akademickim. Wiele działa w tutejszym kościele od pierwszego do ostatniego roku studiów.
– Studenci są dla nas jak ożywczy deszcz, wnoszą ze swoich rodzinnych parafii niezwykły koloryt doświadczeń wiary, formacji. Mogę powiedzieć w imieniu duszpasterzy z kościoła św. Anny, że jesteśmy wdzięczni księżom, siostrom, katechetom za to, że formują najpierw dziecko, potem młodzież. A my otrzymujemy pod opiekę duszpasterską konkretny owoc ich pracy, który możemy wprowadzać w dorosłość – podkreśla ks. Siekierski.
Zaznacza, że młodzi przyjezdni mają mnóstwo wartościowych pomysłów, które wprowadzają w życie. A i talentów wykazują niemało. – Jest wielu uzdolnionych muzycznie, co mogliśmy usłyszeć chociażby ostatnio podczas liturgii Wielkiej Soboty czy wtedy, kiedy organizują koncerty. Są także studenci z wyobraźnią plastyczną i przestrzenną, którzy przygotowują Groby Pańskie czy szopki – wylicza ks. rektor.
U św. Anny powstają sympatyczne akcje skierowane do przyjezdnych studentów. Dwa lata temu duży rozgłos zdobyła akcja „Dżemik babuni, czyli warszawskie babcie kochają studentów”. Dalej było tak jak w ogłoszeniu: „O godz. 7 z przystanku św. Anna rusza PKS Roraty. Przewoźnik zapewnia studentom duchową podróż przez Adwent, bezprzewodowe połączenie z Jezusem. Każdego dnia do wygrania oryginalny dżemik babuni. Z nami to zaszczyt być słoikiem”.
Wspólnotą, w którą chętnie angażują się osoby spoza stolicy, jest również Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. Kornelia Morawska, pochodząca z okolic Ciechanowa, przez wiele lat działała w KSM diecezji płockiej, nawet gdy już studiowała w Warszawie.
– W zarządzie KSM Archidiecezji Warszawskiej nie ma w tej chwili osób z Warszawy, tylko przyjezdne. Ta różnorodność pochodzenia powoduje, że możemy dzielić się doświadczeniami i przekładać je na warunki warszawskie. Wielość pomysłów daje duże pole manewru – podkreśla Kornelia, studentka fizyki, zaangażowana również w jezuickie duszpasterstwo akademickie Dąb przy sanktuarium św. Andrzeja Boboli.
Grzegorz Wiktorowicz, pochodzący z Mińska Mazowieckiego, zaznacza, że warszawskie KSM w połowie składa się ze studentów, a w połowie z osób już pracujących. – Przyjezdni najczęściej pochodzą z Płocka, Legnicy, Rzeszowa. Do warszawskiego KSM przychodzą najczęściej młodzi ludzie, którzy już wcześniej działali w KSM w innej diecezji – podkreśla.
Studia i co dalej?
Nie wszystko wygląda jednak tak kolorowo, gdy spojrzymy na warszawskie parafie. Ktoś, kto kończy studia, a jeszcze nie założył rodziny, wielokrotnie zmienia mieszkanie. Najczęściej z przyczyn ekonomicznych. Czy takie osoby mogą odnaleźć stałe miejsce we wspólnocie parafialnej?
– Przychodzą do nas osoby z prośbą o zaświadczenia, bo mają np. zostać rodzicami chrzestnymi. Pół roku mieszkały na Żoliborzu, pół roku na Woli, a teraz mieszkają na Ursynowie. Zmieniają stancje ze względu na koszta. Według prawa kanonicznego są to przybysze, podróżni. Bo parafianinem jest się wtedy, gdy mieszka się na danym terenie dłużej niż pół roku. Taka wędrówka, niestety, rzutuje na przywiązanie do kościoła. Trudno określić mianem rodziny parafię, w której mieszka się kilka miesięcy. Tacy wędrowcy nie mają poczucia stałości, przynależności i bezpieczeństwa – podkreśla ks. Karol Oparcik, wikariusz w ursynowskiej parafii Wniebowstąpienia Pańskiego, mocno zaangażowany w pracę z młodzieżą.
– Jeżeli przyjmujemy za warszawiaka osobę, która jest związana z Warszawą od trzech pokoleń, to takich ludzi jest u nas około 4-6 proc. na parafię liczącą 50 tys. mieszkańców. Tych, którzy urodzili się w Warszawie, ale ich rodzice pochodzili z innych miejscowości, jest około 40 proc., natomiast pozostali to osoby przyjezdne. Na terenie naszej parafii mieszka bardzo wielu studentów oraz młode małżeństwa, które jeszcze nie mają dzieci albo mają jedno – opowiada ks. Karol. – Ogrom przyjezdnych najlepiej widać w czasie okołoświątecznym. O ile przed Wielkanocą czy przed Bożym Narodzeniem spowiadamy non stop, kolejki zakręcają do konfesjonału, o tyle kiedy już przychodzą święta, bywają przestrzenie pustych ławek. Młodzi wyjechali do domów rodzinnych.
A jak jest z angażowaniem się przyjezdnych w życie parafii? – Kolędę przyjmuje 45-48 proc. wiernych, co niedziela chodzi do kościoła około 6 tys. ludzi. Kiedy chodzimy z wizytą duszpasterską, wiele osób opowiada, że są z Lublina, Białegostoku – najczęściej ze wschodniej Polski. Po rozmowie i przygotowaniu do kolędy widać, że są wierzące i praktykujące, ale same mówią, że na weekendy wyjeżdżają do domu, do rodziców, i tam idą na niedzielną Mszę Świętą. U nas wielu przyjezdnych angażuje się w grupę akademicką „Przystań” czy obecnie w wolontariat Światowych Dni Młodzieży.
– Niestety, nie brakuje też takich, którzy, gdy otrzymują pracę w korporacji, mieszkanie na wynajem, samochód służbowy, zapominają o swoich korzeniach, wstydzą się ich. Bóg, Kościół staje się im niepotrzebny – dodaje smutną refleksję ks. Oparcik. – A wielka szkoda, bo przecież to pięknie, jeśli ktoś wywodzi się z rodziny katolickiej, praktykującej, gdzie Pan Bóg jest na pierwszym miejscu. Taka osoba, przyjeżdżając na studia, nie tylko może z naszego miasta brać, ale również dawać i przekazywać innym. Warto pozostać sobą – przekonuje.
– Zachęcałbym również, żeby każdy starał się odkryć parafię, z którą będzie szczególnie związany i która stanie się dla niego punktem oparcia. Warto znaleźć księdza, do którego można przyjść, porozmawiać. To, mimo zmian mieszkaniowych, da jakąś namiastkę poczucia stabilizacji – podpowiada ks. Oparcik.
Przyjezdni, ale na swoim
Dużo lepiej wygląda sytuacja, gdy młode małżeństwa z dziećmi znajdują już własny kąt. Parafią, w której większość stanowią przyjezdni, ale już „na swoim” jest parafia Matki Bożej Pięknej Miłości na warszawskim Tarchominie.
– Kiedy ostatnio rozmawiałem z proboszczami z sąsiednich parafii św. Franciszka czy św. Łukasza, opowiadali, że w ich parafiach dominują wynajmujący mieszkania na jakiś czas. U nas większość zaczynają stanowić przyjezdne, ale już ustabilizowane młode rodziny z dziećmi. I to one nadają profil parafii, uczestnicząc w duszpasterstwie, włączając się w działalność różnych wspólnot – mówi ks. Piotr Jędrzejewski, proboszcz.
Jak zapowiada, chciałby przed wakacjami rozprowadzić ankiety do uzupełnienia przez parafian. – Chętnie bym się dowiedział – wyjaśnia – w jakich obszarach parafianie chcieliby się bardziej zaangażować, jakie grupy współtworzyć. Myślę również o miejscu, gdzie rodziny mogłyby się spotkać po Mszy Świętej niedzielnej, porozmawiać przy kawie i ciastkach.
Bo tak właśnie zaczyna się wspólnota.
Ewelina Steczkowska |