Listopad to miesiąc, w którym nasze myśli biegną do tych, którzy odeszli. Wspominamy ich i modlimy się dla nich o życie wieczne. Oni już ziemską wędrówkę mają za sobą, a przed nami jeszcze droga, którą każdy musi przebyć. Osamotnienie w tej wędrówce wraz z odchodzeniem naszych bliskich i znajomych wywołuje smutek i nostalgię za tym, co było. A przecież powinniśmy patrzeć do przodu, gdyż – jak mówi prefacja o zmarłych – „życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy”.
Doskonałym przykładem tego podejścia są święci i błogosławieni, których także wspominamy w te listopadowe dni. Bo przecież miesiąc rozpoczynamy uroczystością Wszystkich Świętych, aby najpierw, zanim zaczniemy rozmyślania nad kruchością życia człowieka, śmiercią i przemijaniem, skierować nasz wzrok z nadzieją ku naszemu celowi, którym jest świętość. Bo do świętości powołany jest każdy człowiek. Piękną listopadową tradycją w wielu zakonach jest wspominanie świętych i błogosławionych zakonników, którzy poprzedzili swoich współbraci w drodze do nieba. Ktoś mógłby powiedzieć, że dawni święci wspominani u franciszkanów, jezuitów czy dominikanów są tak odlegli, że aż mało rzeczywiści dla nas, żyjących w dobie internetu, mediów społecznościowych, ogromnego tempa pracy, pozrywanych więzi rodzinnych i relacji międzyludzkich, hiperindywidualizmu i niesamowitego osamotnienia. Dlatego świętość w dzisiejszych czasach i uwarunkowaniach brzmi trochę jak bajka o żelaznym wilku – ale nią nie jest. Wystarczy popatrzeć na toczące się procesy beatyfikacyjne sług Bożych, choćby z polskiego podwórka.
Zaledwie dwa tygodnie temu rozpoczął się etap diecezjalny procesu dr Aleksandry Gabrysiak, lekarki
z Elbląga, zwanej Doktor Olą, która serce i siły ofiarowała najbardziej potrzebującym: uzależnionym, samotnym matkom, bezdomnym i chorym terminalnie; 30 lat temu zginęła z rąk jednego ze swoich podopiecznych. Należała do świeckiego instytutu życia konsekrowanego, dzieliła swój czas między służbę Bogu i ludziom.
Trzy tygodnie temu rozpoczął się etap diecezjalny procesu ks. Jana Czumy, misjonarza z diecezji tarnowskiej, posługującego w Republice Konga, gdzie został zamordowany w 1998 r. „Jego postać jest aktualna dla dzisiejszych czasów, naznaczonych obojętnością i konfliktami. Można okazać prostotę jego życia jako punkt odniesienia dla tych, którzy chcą budować miłość społeczną jak on, bez manifestowania siły” – mówił postulator jego procesu ks. Maksymilian Lelito podczas sesji trybunału.
Od dwóch lat trwa proces beatyfikacyjny Jacka Krawczyka, studenta teologii na KUL. Pochodził z Rzeszowa. Był wrażliwy na potrzeby innych: odwiedzał chorych w lubelskich szpitalach i hospicjach, udawał się do niebezpiecznych miejsc, gdzie przebywali alkoholicy, by ratować ich z nałogu. Wiarę i wiedzę religijną przekładał na konkretne czyny. Zmarł na raka w 1991 r.
Wszyscy troje – ksiądz, konsekrowana lekarka i świecki student – szli do tych, dla których inni nie mieli czasu. Jak bardzo dzisiaj potrzeba takich osób, które będą szły tam, gdzie potrzeba obecności drugiego człowieka. Jak wielu jest ludzi, którzy czekają na kogoś, kto ich odwiedzi, zadzwoni, wysłucha. Nawet nie chodzi o jakąś szczególną pomoc, ale o bycie, towarzyszenie, ofiarowanie swojego czasu. A w dzisiejszych społeczeństwach czas jest cenniejszy od pieniędzy. Okazuje się, że bardzo prosto można zostać świętym także w obecnych czasach. Bo świętość to nic innego jak miłość Boga i bliźniego. I każdy chrześcijanin jest do niej powołany – w swoim stanie, w swojej sytuacji życiowej, w swoim położeniu ekonomicznym i swoim stanie zdrowia. Świętość nie jest wyłącznie dla wybranych, bo to nic innego jak przeżywanie codzienności w komunii z Bogiem i ludźmi.