
Ks. Marek Kruszewski
Proboszcz parafii św. Patryka w Warszawie. Znany duszpasterz rodzin. Ceniony przez czytelników "Idziemy" gospodarz rubryki "Proszę księdza" (jego porady można znaleźć w tym miejscu). Prowadzi audycję "Anioły rodzinne" w Radiu Warszawa.
2023
2023-09-18 23:39
Przed tygodniem odbył się w Częstochowie
Ogólnopolski Jubileusz 50-lecia Domowego Kościoła.
Przypadł on dla mnie na zakończenie mojej kadencji
jako moderatora DK w Diecezji.
Ponieważ jestem związany z DK przez 31 lat,
znałem czasy pierwszych świeckich odpowiedzialnych
i pierwszych moderatorów.
Stąd też Jubileusz 50-lecia Domowego Kościoła
był dla mnie osobistym świętem.
Wewnętrznie przygotowywałem się kilka miesięcy
do celebrowania 50 rocznicy Ruchu.
Małżonkowie z kręgów DK Diecezji warszawsko-praskiej
z księżmi opiekunami
postanowili
pojechać pielgrzymkę do Częstochowy
wynajętym specjalnie na tę okazję pociągiem.
Dziękuję PKP za dobrą współpracę.
Przejazd pociągiem miał być okazją
do integracji DK we wspólnocie diecezjalnej
I wspólnotach rejonowych.
Kilka godzin w warunkach podróży,
dało przyczynek do lepszego poznania się,
spokojniejszej modlitwy,
mniej męczącej niż autem podroży .
Więcej pozostało nam sił i uwagi
na spotkanie z Maryją na Jasnej Górze,
na spotkanie DK z Polski i zagranicy.
Program ludzki został przygotowany
przez Parę Diecezjalną, księdza Biskupa Grzybowskiego
i mnie jako moderatora diecezjalnego DK.
W naszej pielgrzymce od początku towarzyszył nam
ksiądz Biskup Jacek Grzybowski.
Jego obecność nadała mocno diecezjalnego
znaczenia całemu wydarzeniu.
W pociągu każdy rejon diecezji DK miał zarezerwowany
dla siebie bezprzedziałowy wagon.
Były zapewnione warunki do zacieśniania relacji,
wymiany spostrzeżeń,
dzielenia się najróżniejszymi pomysłami.
W drodze do Częstochowy większość czasu
wypełniało przygotowanie duchowe.
Modlitwa moderowana przeze mnie i Parę Diecezjalną,
a także moderatora Diecezjalnego Oazy, ks. Jarka Gawrońskiego
dostępna była dla wszystkich wagonów przez głośniki.
Ksiądz Biskup przeszedł przez pociąg
i przedstawiał nową Parę Diecezjalną,
Agnieszkę i Marcina Skłodowskich.
Pociąg jechał niecałe trzy godziny.
Kiedy szliśmy grupą z dworca do Doliny Miłosierdzia,
wyróżnialiśmy się dzięki oryginalnym trzem proporcom
przygotowanym przez Sylwię Gastoł
i tym, że biskup nam towarzyszy w drodze.
Potem jeszcze Bp Grzybowskie zjednoczył nas
jako diecezjan
podczas kapitalnej konferencji na Jasnej Górze.
Spotkaliśmy się najpierw ze wszystkimi diecezjami DK
w Dolinie Miłosierdzia.
Udanym strzałem była ciepła zupa,
której wystarczyła dla ponad 700 osób.
W ten sposób ludzi mogli pójść na Jasną Górę
zamiast stać w kolejkach do barów i Żabek.
Na głównej Eucharystii byliśmy umocnieni słowami celebransów,
ale także bardzo udaną oprawą muzyczną.
Pozwoliła ona wejść w głębię modlitwy.
Część osób skorzystała z Drogi Krzyżowej,
sporo było na osobistej modlitwie,
na kawie albo w księgarniach.
O 18.00 wracaliśmy do pociągu
w bardzo dobrych humorach.
Po gorącym dniu,
nowoczesny pociąg z klimatyzacją
był dobrym miejscem powrotu do domu.
Po drodze jeszcze trochę pośpiewaliśmy
a ja „nawijałem” przez pociągową rozgłośnię.
Potem jeszcze mogłem przejść się po pociągu
i spotkać dobrych znajomych,
z wielu wspólnych oaz
także z najstarszych kręgów
czy tych,
które miałem przyjemność współtworzyć.
Czas pielgrzymki pociągiem był bardzo fajny.
Po krótkim śnie,
wróciłem do Częstochowy,
gdzie było między innymi przekazanie
władzy od starej do nowej Pary Diecezjalnej.
Wzruszyłem się tą chwilą,
bo widziałem, ile pracy, trudu,
sił i pieniędzy włożyli
Marta i Artur Kołaczkowie
przez 3 lata swojej posługi.
Jestem wdzięczny Bogu za to,
że musiałem swoje ludzkie siły mobilizować.
Jako prezent na 50-lecie Domowego Kościoła
zawieźliśmy do Częstochowy jako DK Diecezji Warszawsko-Praskiej
aplikację internetową Dialog Małżeński.
Pobrania tej apki są już konkretnie liczne.
Jest to pewna korona, zwieńczenie
wielu
starań ewangelizacyjnych DK naszej Diecezji.
Wspominam,
samochodową randkę małżeńską,
kiedy tworzyliśmy audycje w studio.
Jak pisałem scenariusz pierwszej Nawigacji w Rodzinie,
którą później fajnie modyfikował Krzyś Jakubiak.
Uśmiecham się, jak przerabiałem
albo tworzyłem od początku pytania do testów
i ich ewaluacje,
a tego nie uczą na studiach.
Wspominam wspólne spotkania w Brańszczyku,
w Białobrzegach.
Potem pisałem np. scenki teatralne.
Tworzyliśmy różne wydarzenia.
Wspominam to z wdzięcznością,
bo była to praca zespołowa.
Motorem był Artur Kołaczek,
ale działaliśmy grupowo,
wspólnotowo w skali diecezjalnej i krajowej.
Ludzie z różnych Diecezji organizowali wszystko u siebie
bezpłatnie, pro bono.
W praktyce przekazanie przez „starą” parę diecezjalną
troski o DK w Diecezji dla nowej pary
dokonało się ostatecznie wczoraj w Katedrze Warszawsko-Praskiej.
Oznacza to dla mnie
zakończenie odpowiedzialności
na tym szczeblu.
Mam nadzieję mieć jeszcze więcej czasu
i energii dla moich Parafian.
2023-09-18 07:53
Ostatnia moja parafią wikariacką
była Parafia św. Franciszka na Tarchominie.
Pracowałem tam w latach 2010-2014.
Radością było,
że trafiłem tam na ks. Sylwestra Gaworka,
mojego bliskiego kolegę kursowego,
który znakomicie potrafił łączyć nadzwyczajną inteligencję,
wiedzę i sprawność umysłową
z żywym duszpasterstwem.
Współpraca z takim człowiekiem
to rozwój i zaszczyt.
Dobrze mi się także współpracowało
z drugim wikariuszem, ks. Krzysiem Szczepanikiem
oraz z proboszczem,
inteligentnym i spokojnym ks. Janem Józefczykiem.
Kiedy odchodziłem już z parafii po czterech latach,
dziękowałem
i przeprosiłem ks. Jana,
za wszystko słabe z mojej strony,
bo miałem świadomość,
że wikariusz 47 letni
nie jest tak fajny, jak młody wikary.
Ks. Jan odpowiedział wtedy,
że to nie jemu miało być dobrze ze mną,
ale ludziom w Parafii.
I faktycznie,
sądzę,
że parafianie mogli skorzystać z mojej księżowskiej obecności.
Miałem wtedy już szeroki warsztat doświadczeń.
Duch Święty mógł w pomaganiu ludziom
odwołać się do wielu pokładów we mnie.
W życiu wewnętrznym wprawdzie
przeżywałem po latach pociech,
lata bardzo długiej oschłości.
Ale znowu,
nie chodziło o to,
żeby mi było dobrze.
Bóg nie musi się do mnie odzywać
ani okazywać mi wsparcia,
abym wierzył,
Że mnie kocha i nigdy nie opuszcza.
Parafia była złożona głównie z bloków.
Dużo było tanich mieszkań i mieszkań.
Zobaczyłem, co znaczy ogromna rotacja ludzi,
słabe identyfikowanie się z miejscem zamieszkania.
Co znaczą trzy miesiące codziennej kolędy
na wysokim tempie.
Parafia była od strony ludzkiej wymagająca.
Często, jak ktoś był fajny,
to się wyprowadzał do nowych,
większych mieszkań poza Parafię.
A jednak wśród tej wielkiej migracji
znajdowały się prawdziwe perły ludzkich serc.
Ludzie, wielkie skarby Kościoła
byli do tańca i do różańca.
Niektórych osób nie sposób zapomnieć
przez ich głęboką wiarę
wydającą owoce.
To zawsze pomaga księdzu,
kiedy ludzie mocno wierzą.
Boże, dziękuję ci za te cztery lata
na Strumykowej.
Noszę w sercu tamtych ludzi.
Ich obraz jest pełen ciepła.
2023-09-17 08:27
Ojciec Mokrzycki mówił mi,
że rzeczą chrześcijańską jest czynić dobro
i spodziewać się w zamian niewdzięczności.
Bo to spotkało Jezusa.
Więc kiedy dowiedziałem się,
że moją nagrodą za pracę w Seminarium i w Kurii
będzie posłanie na wikariusza do miejskiej parafii
uśmiechnąłem się tylko
i przytuliłem księdza,
który mi przyniósł tę informacją.
Zazwyczaj ze stanowisk kurialnych
idzie się na proboszcza.
Ja natomiast nie awansowałem.
Co więcej po roku dostałem zmianę
na drugi blokowiskowy wikariat.
Proboszczem zostałem dużo później
za szarym końcem na moim roku.
Przytaczam to jedno wydarzenie,
bo mógłby ktoś pomyśleć,
Że miałem zbyt słodkie życie kapłańskie.
Nie - było słońce i deszcz,
słowa i rzeczy dobre i bardzo bolące.
Jak każdy kochany przez Boga
byłem na różne sposoby karcony i ćwiczony.
Ani mój krzyż lepszy
ani gorszy od innych.
Taki, jak mi był i jest potrzebny.
Bo pochodzi z Najukochańszych rąk Jezusa.
Od Ojca i od Ducha.
Pierwszym wikariatem po Kurii
była Parafia św. Apostołów Jana i Pawła.
Bardzo ciepło wspominam ładne mieszkania tej plebanii.
Miałem tam teoretycznie sfinalizować doktorat.
Zająłem się jednak duszpasterstwem.
Wg mojej oceny nie było wówczas w Diecezji
Parafii z większym potencjałem ludzkim
niż owa Parafia nad jeziorkiem „Balaton”.
Było to intelektualnie zagłębie ciekawych ludzi,
jak sąsiednia Saska Kępa,
tylko dużo młodsza
i fajniejsza.
Z radością i zrozumieniem odbierane były tam
wszystkie propozycje duszpasterskie.
Rozmowy mądre.
Serca piękne.
Kolęda uprzejma.
Po latach zgodziłem się na przejęcie Parafii św. Patryka
właśnie mając nadzieję,
że będą ludzie podobni
jak u św. Apostołów Jana i Pawła.
Polubiłem całym sercem tamtych ludzi,
bo była za co,
było po trzykroć.
Dziś kiedy proboszczem jest w Parafii św. Apostołów Jana i Pawła.
jeden moich ulubionych księży w Diecezji,
ks. Artur Nagraba
Bardzo się cieszę.
Dobro trafiło na dobro.
Bogu niech będą dzięki.
2023-09-16 07:42
Uczestniczyłem w rekolekcjach
i sam powadziłem dużo razy rekolekcje.
Dla parafii,
dla kleryków, dla sióstr, dla księży,
także emerytów,
dla harcerzy i młodzieży szkolnej,
ignacjańskie, zagraniczne, przed święceniami,
dla psychologów i psychiatrów,
dla Oazy i Domowego Kościoła,
misje parafialne i dni skupienia.
Zawsze mnie one zadziwiały
wielkim wydatkowaniem mojej energii,
zaangażowaniem, którego nie mogłem powstrzymać
mimo swoich planów..
Ostatnie dni rekolekcji kończyłem
na miękkich jak wata nogach.
Więc już się więcej nie podejmuję prowadzenia,
bo brak mi sił.
Wszystkie rekolekcje dziwnie wyraźnie pamiętam,
to tak duże przeżycie.
Człowiek uczestniczący w rekolekcjach
łączy się z tym, co najistotniejsze.
Człowiek upragniony przez Bożą miłość
zaczyna odpowiadać na tę miłość.
Myśli o Bogu,
oddycha podczas rekolekcji w sposób zdrowy.
A rekolekcjonista jest tego uczestnikiem.
Bogu dziękuję,
że mogłem być świadkiem odpowiedzi ludzkiej duszy
na pociąganie Ducha świętego w czasie rekolekcyjnym.
Porozumienie ducha wspólnoty
z duchem Bożym o wielkiej intensywności.
Nieporównywalne jest to
do zwykłych uroczystości kościelnych.
„Rekolekcje to czas łaski”.
Tak się mówi.
Naprawdę wg mnie tak jest.
i to nie z woli ludzkiej.
Zadziwiający jest Bóg
i ujawnia się tym,
którzy popatrzą pokornie.
Zadziwiający, potężny, dobry i święty.
Mam też takie przekonanie,
że od mojej modlitwy jako rekolekcjonisty
zależna była po części odpowiedź serc ludzi.
Np. podczas rekolekcji parafialnych w Celestynowie
chodziłem po parafii i odmawiałem różaniec.
Myślałem sobie wówczas,
Że moja modlitwa ułatwia ludziom oderwanie się
od codziennych zajęć,
pilnych obowiązków
i pójście do Jezusa na rekolekcje.
I było dla mnie wtedy radością,
bo dużo osób szło do kościoła na rekolekcje.
Inną łaską rekolekcjnsty
jest możliwość poznawania wielu wspólnot.
Poznałem wiele parafii głosząc rekolekcje
i to dało mi jakieś pojęcie o realnym polskim Kościele.
Bo czasem i ksiądz może mieć wiedzę o kościele
częściowo czerpaną z mediów.
To tak jakby czerpać wiedzę o kimś,
głównie od jego wrogów
np. wiedzę o Żydach od antysemitów.
Wspominam jako łaskę rekolekcje dla księży.
Rozmowy i spowiedzi z księżmi z różnych diecezji
pozwalają mi dużo lepiej myśleć o polskim duchowieństwie
niż to jest wśród innych osób duchownych.
Poznawanie wspólnot sióstr zakonnych
pozwalają mi myśleć z większą życzliwością o siostrach.
Nienawiść antykościelna,
jaką czytam w mediach,
niestety nieraz także bliskich Kościołowi,
jest dla mnie wyrazem nieznajomości.
Przypisywania komuś złych intencji i wad
bez rozmowy z nim
i bliższego poznania
odbieram jako niesprawiedliwość.
To nieuczciwość,
przez którą możemy utracić błogosławieństwo.
Bo prawda jest zwykle bardziej złożona
i często paradoksalna.
Dużo dobra doświadczyłem przez rekolekcje.
Dziękuję Ci, Boże.
Błogosławię też ludzi,
z którymi się spotkałem na rekolekcjach.
Dziękuję za nasze spotkanie.
2023-09-15 22:04
Prefektem w seminarium byłem przez dwa lata.
To funkcja nadzorcy-weryfikatora.
Trochę podła rola, zdradziecka,
bo w tyle głowy podczas każdej rozmowy
było jakieś moje sprawdzenie,
czy ktoś kiedyś będzie dobrze prowadził ludzi do nieba
czy ich ranił.
Myślałem wówczas,
że się nie nadaje do tej funkcji,
że jestem zbyt słaby intelektualnie,
żeby wychowywać przyszłych księży.
Dziś myślę o tym inaczej.
Rozum, talenty wychowawczy
czy kultura osobista przełożonego
to nie wszystko.
Sądzę, że Biskup Romaniuk posyłając mnie
na funkcję prefekta nie pomylił się.
Mam cechy lidera emocjonalnego
i to było w Seminarium bardzo przydatne.
Po latach zorientowałem się także,
że moje refleksje o klerykach
były niezwykłe trafne.
Bardzo szanuję ówczesnego Rektora Madeja
i ks. Wicerektora Gołąbka.
Jednak w sytuacjach,
kiedy różniliśmy się,
co do perspektyw rozwoju jakiegoś z kleryków,
po latach – jak mi się wydaje-ja miałem dużo częściej rację.
A może tak się wydaje z czasem wszystkim ludziom?
Wtedy jeszcze byłem dużo mniej pewien swojej wartości
i swoich spostrzeżeń.
Kleryków lubiłem,
bo w trakcie studiów ciekawie się rozwijali.
Ujawniali ukryte talenty.
Dobrze ich z bardzo małymi wyjątkami wspominam.
Ale szczególnie miło wspominam spokój
i rozmodlenia życia w seminarium.
Duży ogród bł kapitalny do różańca..
Silentium wieczorne.
Siostra Krystyna,
której pomagałem komputerowo w sprawach księgowo-administracyjnych,
była dla mnie zawsze kimś zadziwiająco oddanym Kościołowi.
Ojcowie duchowni,
pracownicy świeccy,
witali mnie zawsze z uśmiechem.
Zżyłem się też siostrami z Szenstatu,
które prowadziły kuchnię.
Ceniłem wyjazdy z klerykami.
Więcej pokazywał
Who is who
niż semestr studiów.
Po dwóch latach
zgłosiłem swoje słabe strony księdzu Biskupowi.
Wydawało mi się,
że jest mnóstwo księży,
którzy będą lepszymi wychowawcami
a ja bym wolał pracować z rodzinami.
Decyzję zostawiłem Biskupowi.
Nie wiem do dziś, czy zrobiłem dobrze.
Jeden z moich wychowanków powtarza,
że będę siedział długo w czyśćcu za to,
że odszedłem seminarium.
Obawiam się,
że może mieć rację.
Bo jako człowiek miałem jeszcze dużo do przerobienia,
ale moja wizja Kościoła i kapłaństwa
po wychowaniu w Oazie i u Ojca Mokrzyckiego,
po doświadczeniach 8 lat prezbiteratu
były harmonijne, z dużą ilością wiary i łaski
Potem po latach jeszcze mogłem wrócić do seminarium.
Ks. Marek Szymula ogromnie przeze mnie ceniony,
wiedząc, że mam za sobą terapię indywidualną
i doświadczenie
zaproponował mnie władzom Diecezji,
abym pomógł mu w tworzeniu roku wstępnego w Urlach.
Ale już wtedy przełożeni mnie nie chcieli.
Odrobimę tego żałuję,
bo choć to małżeństwa są moją pasją,
dużo bardziej niż świat seminaryjny,
to jednak wiem,
że klerycy i kapłani
to jest serce Serca Jezusowego.
Wyczuwam, bardziej niż rozumiem,
i nawet trudno mi to wypowiedzieć,
ale Pan Jezus jest w swojej pokorze zależny od księży.
Wiersz ks. Twardowskiego nieco to oddaje:
„Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam….
nadziwić się nie mogę
swej duszy tajemnicom.”
2023-09-08 11:13
Gdy dziękuję Bogu i ludziom,
mam potrzebę podziękować Episkopatowi Niemiec.
Jako student mogłem skorzystać ze stypendium,
jaki polscy duchowni mogli uzyskać
na kursy językowe w Niemczech.
Otrzymałem więc od Kościoła niemieckiego
możliwość przeżycia trzech kursów.
Dawały one oprócz znajomości języka
i lepszego dostępu do bibliotek i książek niemieckich
dodatkowe bonusy.
Kultura materialna i techniczna Niemiec
była i jest imponująca.
Muzyka, nauka i myśl inżynierska
zadziwiały mnie.
Niemcy stawały się centrum Europy.
Kursy językowe gromadziły ludzi z całego świata,
narzeczone Niemców,
córki emigrantów z Azji,
przyszłych pracowników unijnych.
Miałem możliwość bliższego
poznania wielu obcokrajowców,
ich kultur i zwyczajów,
bo te omawialiśmy często na kursach
i spotkaniach nieformalnych.
Zobaczyłem, jak mocno różnią się Japończycy,
od Chińczyków czy Wietnamczyków.
Poznałem biednych Włochów i dzieci bogatych Rosjan.
Miałem też kapitalną możliwość bliższego poznania
Kościoła
i społeczeństwa niemieckiego.
W gościnnym klasztorze Sióstr Karmelitanek Misjonarek
w Monachium
mogłem poznać przekrój starszych i młodszych katolików.
Próby przeciwdziałania dekonstrukcji Kościoła.
Wszystko było pouczające.
Niemcy stały wtedy cywilizacyjnie 20 lat przed Polską.
Mogłem obserwować przemiany na uniwersytecie
i miasteczku studenckim w Dusseldorfie.
Mogłem przyglądać się napływowi emigrantów,
których procentowo było coraz więcej.
Widać to było na boiskach w szkołach
i na basenach.
Po dwudziestu latach emigranci z Turcji
i Jugosławi mieli zmienić oblicze Niemiec.
Mogłem oglądać przemiany obyczajowe
bogatego społeczeństwa.
W porównaniu z Polską mnóstwo było singli
bez małżeństw,
związki na zasadzie układu egoizmów.
Wewnętrzny bunt na wszystko,
co może ograniczać indywidualizm
ogarniał średnie i młodsze pokolenie,
także księży.
Bogactwo głównych ulic
i brak niemieckich dzieci
zapowiadały wiele.
Wiedziałem,
że trzeba uczyć się na błędach innych krajów:
zwłaszcza Niemiec i Hiszpanii.
Widziałem, co przyjdzie do Polski.
Choć wydawało mi się,
że np. mieszkanie w parach bez ślubu
nastąpi w Polsce z większymi oporami.
Myliłem się i ucząc się na błędach
wyciągnąłem z tego wnioski.
Kursy dla mnie super cenną lekcją.
Mam takie poczucie,
że miesiąc kursu językowego za granicą
więcej daje niż rok studiów w Polsce.
Bardzo dużo zyskałem przez te kursy.
Dziękuję Bogu.
Dziękuję katolikom w Niemczech.
Jestem naprawdę wdzięczny za pomoc.
2023-09-08 10:25
Kiedy wracałem do Zielonki z Warszawy,
ze studiów,
z Ośrodka Adopcyjnego,
z pracy w Duszpasterstwie Rodzin,
przejeżdżałem przez pas leśnej zieleni.
Lasy otulały Zielonkę
z wyjątkiem wjazdu od Marek.
Zielonka sama była zielona,
była pełna drzew i ogródków.
Dawało mi to poczucie uspokojenia.
Miałem wrażenie,
Że życie w Zielonce jest spokojniejsze niż w Warszawie.
Lepsze niż w Warszawie.
Szczególnie lubiłem Horowe Bagno
na północ od Zielonki.
To maleńkie Mazury koło Warszawy.
Potrafiłem tam pojechać rowerem.
Wracając z Łomianek zatrzymywałem się autem.
Niebo i las odbijały się w wodzie.
Zwierzęta przychodziły pić.
Kawałeczek raju.
Obraz rajski był tylko lekko zmącony,
zakłócony przez szum samochodów z pobliskiej trasy.
Ale i tak było super.
Podobnie jeszcze dużo szczęścia
otrzymałem przez obserwację piękna przyrody
kilka razy.
Gdy przechodziłem na ulicy Hetmańskiej
z kapelanówki przez ogród do klasztoru Sióstr,
czy jako prefekt w Seminarium na Tarchominie
wędrując nad Wisłą czy lasami od Płud do Legionowa.
czy jako proboszcz nad Zalewem w Białobrzegach
poznając wszystkie jeziorka i leśne zakątki.
Dlatego cenię obecny ogród parafii św. Patryka.
Kontemplacja przyrody,
piękna stworzenia
dawała mi i daje umocnienie wiary.
Jak dobry i bogaty jest Bóg,
który to wszystko stworzył.
Jak wielka jest Jego moc i potęga.
On jest Panem życia.
Może dawać życie i je odbierać,
aby je znowu oddać.
Niech będzie uwielbiony Stworzyciel.
We wszystkim, co stworzył.
2023-09-05 09:23
Jako wikariusz byłem całkowicie zaangażowany.
Po pierwsze: w parafię, widząc ile jest potrzeb.
Po drugie: w Domowy Kościół, który zaczął pączkować kręgami.
Po trzecie: w spowiedzi indywidualne.
Bo otrzymując dużo od Ojca Mokrzyckiego
miałem czym się dzielić spowiadając ludzi.
W ilości pracy nie odpuszczałem modlitwy.
Ale nie znajdowałem czasu na rozwój intelektulny.
„jechałem: na tym, co jeszcze pamiętałem ze studiów,
z seminarium.
A to wystarcza na 5 lat.
Wtedy za pomysłem ówczesnego biskupa pomocniczego,
ks. Biskupa Stanisława Kędziory,
któremu chwała za wyczucie potrzeb duszpasterskich diecezji,
zostałem posłany na nowe studia.
Władze wybrały dla mnie studia dzienne w Łomiankach,
afiliowany przy UKSW Instytut Studiów nad Rodziną.
Robiłem studia magisterskie
a pod koniec rozpocząłem studia doktoranckie.
Z wikariusza zostałem przemianowany na rezydenta.
W praktyce zostałem w Zielonce,
w duszpasterstwie,
ale nie musiałem uczyć w szkole.
Rozpoczął się dla mnie czas bardzo piękny.
Mogłem równocześnie, równolegle z pracą duszpasterską
dokształcać się intelektualnie, dużo czytać,
spędzać czas w bibliotece, rozwijać się,
wyjeżdżać na kursy językowe.
Ponieważ nie byłem pilnym studentem w seminarium,
to mogłem doczytać swoje braki,
bo znałem już życie księdza
i wiedziałem, co jest mi intelektualnie potrzebne.
ISNaR przyciągał wtedy bardzo idealistyczną młodzież z całej Polski.
W południe, miedzy zajęciami była możliwość Mszy świętej,
w której uczestniczyło bardzo dużo studentów.
Nie było wówczas drugiej takiej uczelni świeckiej w Polsce.
Z wykładowców najwięcej wspominam Biskupa Stefanka,
Panią Marię Ryś, ks. Bołoza i ks. Majkowskiego.
Czyli teologa rodziny, psychologa, bioetyka i socjologa rodziny.
Były to zajęcia najbardziej praktyczne
i przydatne dla mnie.
Generalnie od strony wykładowej ISNaR
charakteryzowała ortodoksja nauki katolickiej
oraz - dzięki członkom Instytutu świeckiego – dobra organizacja.
Po poznaniu UKSW natomiast nie dziwię się,
że Opus Dei zakładało swoje własne uniwersytety katolickie.
Rozumiem też świętych, którzy ubolewali
nad duchowością uniwersytetów swoich czasów.
Ale kiedyś i dziś pośród wykładowców
i studentów można było wybrać osoby
wielkiej mądrości
I intelektu.
Bogu jestem wdzięczny,
że je, ich spotkałem.
Bogu i Kościołowi i UKSW jestem wdzięczny
za możliwość studiowania.
Choć dobroci Boga,
miłości Boga,
pokory Boga,
słodyczy Boga
nie spotyka się na wykładach,
tylko na modlitwie,
to jednak w intelektualnym poznawaniu
i rozważaniu przebogatych dzieł Bożych
jest coś bardzo pociągającego,
i pięknego
i wartościowego.
2023-09-04 18:17
Druga moją parafią wikariacką
stała się po czterech latach w Falenicy
Parafia Matki Boskiej Częstochowskiej w Zielonce.
Przeniosłem się ze światowej
i po roku 1991 coraz bardziej laickiej linii otwockiej
na konserwatywną i pobożną linie wołomińską.
Kiedy pierwszego dnia usiadłem do konfesjonału
stanęło w kolejce blisko 30 osób.
Nie dało się spowiadać
jak w Falenicy,
Musiałem nadać tempo spowiedzi.
Liczba uczestniczących w Mszach świętych,
spowiadających się,
przyjmujących po kolędzie
była piękna.
Natomiast mistrzostwem świata była ofiarność tych ludzi.
Miałem wrażenie,
że gdybym poszedł indywidualnie do każdego z domów
i poprosił o pomoc,
to nikt by mi nie odmówił czasu ani pieniędzy.
Było w Zielonce tamtych czasów jak w rodzinie.
Ludzi się znali i szanowali
ponad podziałami.
Bo nawet domniemany przeciwnik polityczny
był mężem tej, bratem tej, wujkiem tego, siostrzeńcem tej
znajomej mi osoby.
Przypadła mi Msza święta z udziałem dzieci.
Nie jest to moja specjalizacja.
Wolę zdecydowanie mówić do dorosłych.
Ale z braku innych kandydatów
prowadziłem te Eucharystie.
Miałem też pod opieką duszpasterstwo akademickie,
grupę muminkową.
Lekcje w Zespole Szkół dużo mnie kosztowały,
bo byli to rzadko ludzie z Zielonki.
Dostałem prawie same zawodówki.
W tym wieku trudno ich było zapalić do religii.
Był to szczyt rozwoju mafii wołomińskiej.
Łatwy pieniądz psuł ludzi.
Za niektóre klasy pościłem o chlebie i wodzie.
Przed wyjściem do niektórych dostawałem rozstroju żołądka.
W nielicznych klasach było fajnie.
Z czasem ci trudni chłopcy
Wyrastali na całkiem fajnych mężów, fachowców.
Mimo, że Zielonka była jako całość niesamowita,
nie wszystko się udawało
Mnóstwo osób zapraszałem do kręgów,
ale ponosiłem tu przeważnie porażki.
Jednak te kręgi,
które powstawały
pomagały mi w prowadzeniu kursów przedślubnych.
Irek i Gosia Koźbiał byli bardzo dobrymi prowadzącymi konferencję.
Inni małżonkowie dawali świadectwo.
Na niektórych kursach bywało 80 osób.
Bardzo ciepło wspominam zakrystię pod opieką Pani Bożenki.
Było super przygotowywać się do Mszy
w bardzo miłej atmosferze,
jaką wprowadzała Pani Bożenka.
Drugim skarbem była Pani Tereska, gospodyni.
Nie założyła życiowo własnej rodziny.
Więc jej serdeczna obecność w kuchni
i na plebanii były dobrem niepodważalnym.
Trzecim skarbem był ksiądz Stefaniuk,
proboszcz tak wielkiej gorliwości,
że zachowywał otwartość na wszystkich ludzi,
na wszystkie formy duszpasterstwa
i dawał z siebie wszystko.
Z księżmi miałem zawsze dobre relacje.
Równie dobrze wspominam współpracę ze świeckimi z Zielonki.
Z Domowego Kościoła, z Neokatechumenatu,
z Różańca, z Totus Tuus.
Miałem poczucie,
że to są ludzie Kościoła i serca.
Życzliwi wobec sióstr zakonnych i księży,
że nigdzie już takiego wysokiego poziomu
wdzięcznego serca nie spotykałem.
Pod wieloma względami Zielonka
w moich wspomnieniach pozostaje
żyzna ziemią,
gdzie jeśli się posieje Słowo,
to ono wzejdzie,
Jeśli się odda serce,
to serce zostanie oddane.
Ciepło wspominam przedszkole na dole plebanii
i te dzieciaczki,
które wybiegały,
żeby się przywitać.
Miło wspominam śluby,
takie były rodzinne, na serio,
nastawione na dotrzymanie obietnicy składanej drugiemu człowiekowi.
Modlę się za ludzi,
których tam odprowadzałem na cmentarz
zawsze jak przejeżdżam obok cmentarza.
Mam takie poczucie,
że do końca życia nie przestanę tego robić.
Otrzymałem w Zielonce tak dużo,
że modlę się nie tylko z kapłańskiego obowiązku,
Ale z chęcią.
Dziękuję Ci, Dobry Boże Ojcze, za Zieloneczkę.
2023-09-04 12:45
Będąc młodym wikariuszem
poznałem życie w poprawczaku,
W Ośrodku w Warszawie-Falenicy.
Odprawiałem tam niedzielne Msze święte
a czasem byłem na zastępstwie katechezy.
Lubiłem jasność tamtych relacji.
W Zakładzie Poprawczym
wina i kara były konkretne.
Była to funkcja miła
i bardzo pouczająca.
Miła, bo zajmowali się tym ośrodkiem
readaptacji społecznej dziewcząt
w tamtym czasie wspaniali ludzie.
Od Dyrektora,
przez wychowawców
do obsługi kuchni..
Był to ośrodek naprawdę naprawczy.
Wychowawcy, pracownicy
wierzący i praktykujący katolicy,
dawali z siebie wszystko,
okazywali mnóstwo zaangażowania,
ponadprogramowej troski
poranionym przez życie dziewczynom.
Niektóre dziewczyny uczestniczyły w Oazie.
Niektóre korzystały z sakramentów.
Więc miałem poczucie udziału w bardzo dobrym dziele.
Pouczające?
Jak wartość chleba rozumie się przez głód,
ja przez „brak” w rodzinach dziewcząt zrozumiałem,
doceniłem wartość różnych elementów rodziny.
Jak dużo od dziecka ma, dostaje
ogromna większość społeczeństwa
a czego nie docenia.
Lekcji na temat IV przykazania nie zapomnę nigdy.
Czcij ojca swego i matkę swoją.
Pada pytanie „jak mogę kochać rodziców,
którzy pozwalali za alkohol
na wykorzystywanie mnie innym alkoholikom”,
rozpoczęło licytację krzywd doznanych
przez te dziewczyny.
Myślę,
że Pan Jezus ubiczowany
przyjmował uderzenia myśląc o takich scenach,
jakie opowiadały dziewczyny.
Dało mi to zrozumienie
dla ich czynów przestępczych
i błędów.
Wspominam wigilię Bożego Narodzenia,
kiedy dziewczyny nie potrafiły się
na początku ładnie zachować.
Nie czuły tego,
nie przyjmowały.
Dlaczego?
Bo nigdy nie poznały normalnej wigilii
z opłatkiem, z życzeniami, z choinką, potrawami.
A nie da się wyczytać z książki przeżycia,
przeżycia miłości rodziców, dziadków, cioć,
wzruszenia pierwszej gwiazdki dla Jezusa..
Owocem mojej pracy w zakładzie poprawczym,
pozostała życzliwość dla osób,
które wychodziły z więzienia.
Zawsze już potem widziałem w osobach karanych
nie zagrożenie
a człowieka.
Boże, miej w opiece te dziewczyny
i wychowawców z tamtych lat.