Modlitwa nie jest ludzką sprawnością, jak gra na instrumencie. W równym stopniu jest darem łaski. - mówi Józef Augustyn SJ w rozmowie z Ireną Świerdzewską

Modlitwa może wywoływać w nas różne uczucia, nastroje. Dlaczego?
Modlitwa jest intymną relacją z Bogiem. Ma charakter duchowy. Jest tajemnicą, której nie jesteśmy w stanie przeniknąć, zrozumieć, ogarnąć. Wymyka się intelektualnej refleksji. Jej owoców nie da się też „odczuć” ani opisać językiem emocji, nastrojów i doznań estetycznych. Myśli i wrażenia, jakie nasuwają się nam na modlitwie, wymagają dystansu i rozeznania. Ustami Izajasza Bóg mówi: „Myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi” (Iz 55, 8).
Święty Karol de Foucauld pisał w jednym z listów: „Człowiek czuje, że cierpi, ale nie zawsze czuje, że kocha, i to jeszcze bardziej wzmaga jego cierpienie”. Cała zmienność uczuć na modlitwie oraz niemożność dotknięcia „naszymi zmysłami” istoty więzi z Bogiem jest źródłem cierpienia tak dla świętych, jak dla nas, zwyczajnych zjadaczy chleba. Owocem modlitwy może być pokój serca, radość, skrucha, ale również niepokój, lęk o siebie, udręka. Źródłem zmienności nastrojów i doznań na modlitwie jest z jednej strony niestałość i zmienność człowieka, z drugiej zaś tajemnicze Boże działanie, ukryte przed ludzkimi oczyma. Człowiek nie może kontrolować Boga i pytać Go: „Dlaczego to czynisz?”.
Często jednak słyszymy, że spotkanie z Panem przynosi duchową radość i pokój.
Ale jak rozeznać, że owe pokój i radość mają charakter duchowy, a nie są wyrazem duchowego złudzenia czy zakłamania? Bywa, że odczytujemy samozadowolenie z siebie jako przejaw pokoju i radości duchowej. Przypowieść Jezusa o faryzeuszu i celniku to przestroga, by nie polegać na subiektywnych odczuciach i myślach. Faryzeusz jest zadowolony z siebie. Składa Bogu uroczyste dziękczynienia za swoje dobre uczynki: za posty i dziesięcinę. Ale jego pobożnym uczynkom towarzyszy surowe osądzenie ludzi: „Dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy”. Cała jego pobożność i dobre czyny zdają się być jedynie zasłoną dymną dla pychy i pogardy. W duszy faryzeusza nie ma pokoju, przeciwnie – jest wielki niepokój, poczucie zagrożenia, wrogość wobec innych.
A celnik?
Celnik czuje się zawstydzony, upokorzony popełnionymi grzechami; nie śmie oczu wznieść ku niebu. Pełen żalu i skruchy bije się w piersi i woła do Boga o miłosierdzie. Dzięki modlitwie zrozumiał, że w tej bolesnej sytuacji jedynym wyjściem jest całkowite powierzenie się Bogu, trwanie w Jego ramionach, jak niemowlę u swej kochającej matki (por. Ps 131). Paradoksalnie to celnik, synonim grzesznika, doświadcza na modlitwie wewnętrznego uspokojenia i radości przebaczenia.
Nasze doznania i odczucia na modlitwie bywają bardzo złożone: radości może towarzyszyć ból i smutek, a duchowej lekkości – odczucie wielkiego ciężaru. Czyż Jezus nie powiedział: „Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”? (Mt 11, 30).
Jak więc poznać, że dobrze się modlimy?
Najważniejsza jest stanowcza walka ze swoimi grzechami i namiętnościami. Święty Jakub Apostoł pisze: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz” (Jk 4, 3). Powierzeniu się Bogu i Jego miłości musi towarzyszyć radykalne wyrzeczenie się wszystkiego, co Jemu w nas się nie podoba. „Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem?” (Jk 4, 4). To mocne słowa.
W liturgii Wielkiej Soboty kapłan pyta najpierw: „Czy wyrzekasz się szatana i wszystkiego, co prowadzi do zła, aby ciebie grzech nie opanował?”, a dopiero później: „Czy wierzysz w Boga Ojca wszechmogącego, w Jezusa Chrystusa, w Ducha Świętego”. Wszystkie inne kryteria dobrej modlitwy są wtórne, dopełniają to pierwsze, zasadnicze.
A jeśli człowiek, prowadząc życie duchowe, zaniedbuje walkę ze swoimi grzechami, nałogami?
Staje się ewangelicznym faryzeuszem. W obrazie faryzeusza Jezus nie krytykuje kasty religijnej swojej epoki, ale objawia niebezpieczeństwo służenia Bogu i własnemu grzechowi, palenie Bogu świeczki, a diabłu ogarka. „Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie” (Jk 4, 4) – gdy chcecie służyć Bogu i własnej namiętności. Próba godzenia zaangażowania religijnego z hołdowaniem namiętnościom często kończy się tragicznie. Świadczą o tym skandale nie tylko z kręgów kościelnych.
Jak radzić sobie ze zmiennością odczuć i doznań na modlitwie?
Często nie mamy na nie żadnego wpływu. Byłem świadkiem tej zmienności wiele razy, towarzysząc osobom odprawiającym ćwiczenia duchowe. W pierwszych dniach, poświęconych medytacji miłości Boga, wielu doznaje zachwytu, uniesienia, fascynacji. Życie odkrywane na nowo zdaje się nabierać nowego sensu, wydaje się piękne i dobre wbrew wszelkim trudnościom.
Ale w kolejnym etapie ćwiczeń, gdzie św. Ignacy proponuje rozważania o grzechu i jego tragicznych konsekwencjach w życiu osobistym i społecznym, nastroje i odczucia nagle się zmieniają. Bezsilność wobec nieprawości i całej otchłani grzechu własnego i bliźnich: niewierności, zdrady, kłamstwa, przemocy i krzywdy – rodzi ból, upokorzenie, wstyd. Wielu rekolektantów nagle uświadamia sobie, że życie ludzkie, własne i bliźnich, bywa często dramatycznie bolesne.
Ową bezsilność dobrze oddają słowa św. Pawła: „Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku śmierci” (Rz 7, 24). Konsekwencją grzechu jest śmierć. Alex Lefrank, jezuita, mówi, że odważne stawienie czoła rozpaczy jest jednym z ważniejszych kryteriów autentyczności doświadczenia duchowego.
Jezus także doświadczył pokusy rozpaczy w Ogrójcu...
Był przecież do nas podobny we wszystkim, prócz grzechu. Także w pokusach rozpaczy. Przyznam się, że słowa te dotykały mnie i wzruszały zawsze. Są ważnym punktem odniesienia w chwilach trudnych. „Jezus podobny do nas we wszystkim, prócz grzechu, może współczuć z nami, którzy błądzimy, ponieważ On sam podlega słabościom” (Hbr 5, 2).
Jak pokonywać pokusę rozpaczy?
Dla nas chrześcijan wyjściem z pułapki grzechu i rozpaczy jest Jezus. Na pytanie „Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku śmierci?” św. Paweł odpowiada: „Dzięki niech będą Bogu przez Chrystusa”. Możemy pokonywać rozpacz dzięki Słudze Jahwe – Jezusowi, o którym Izajasz prorokował: „On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. (…) W Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 4-5).
Ojciec Ignacy w „Ćwiczeniach duchowych” po rozważaniach o grzechu i odbyciu spowiedzi przez rekolektanta proponuje kontemplację życia Chrystusa od wcielenia aż do śmierci i zmartwychwstania, co stanowi trzy czwarte rekolekcji. To nie grzech i nawrócenie są w centrum ćwiczeń, ale miłość do Jezusa i Jego Ewangelii.
Dlaczego trudności w życiu duchowym nie ustają mimo coraz głębszego zaangażowania w modlitwę?
Modlitwa nie jest przecież ludzką sprawnością, jak gra na instrumencie czy władanie językiem obcym. W równym stopniu jest darem łaski. Łaską bywa modlitwa płynąca „lekko”, prosto z serca i niewymagająca od nas zmagań, ale jeszcze większą łaską mogą być liczne modlitewne strapienia, oschłości, „ciemne noce”.
Czytając listy do kierowników duchowych św. Matki Teresy z Kalkuty czy św. Ojca Pio, możemy być zdumieni ich trudnościami na modlitwie. Matka Teresa pisała kiedyś: „Niebo nic nie znaczy, dla mnie wygląda, jakby było puste. Chciałabym być nikim, nawet dla Boga. (…) Proszę o modlitwę – bo wszystko we mnie jest ścięte lodem. Tylko ta ślepa wiara pomaga mi przetrwać”. A Ojciec Pio notował: „Mój stan jest gorzki, straszny i ekstremalnie przerażający mnie; (…) wewnątrz mnie: ciemności umysłu, udręki woli i trwoga pamięci”.
Spotkanie z cierpieniem i udrękami duchowymi świętych i mistyków, choć przekraczającymi nasze doświadczenia na modlitwie, odsłania przed nami duchowe i mistyczne horyzonty, rodząc w nas głębszą tęsknotę za Bogiem i Jego nieskończoną miłością.