Wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA już wpływa na rozwój sytuacji w świecie.
Jednoznaczny wynik amerykańskich wyborów z pewnością wpłynie także na decyzje dwóch największych partii politycznych w naszym kraju w sprawie ich kandydatów w wyborach prezydenckich w Polsce. Zarówno PO, jak i PiS wstrzymywały się z decyzją w tej sprawie, czekając na ruch konkurencji. Jak się okazało, było to również czekanie na sygnały płynące zza oceanu. Jedno wydaje się pewne: w tych wyborach nie wystartuje Donald Tusk. Wcześniej wcale takie pewne to nie było. Urząd prezydenta RP to jedyne, czego brakuje w portfolio dwukrotnego premiera rządu i „króla Europy”. Szramy na jego dumie po przegranej w 2005 r. rywalizacji z Lechem Kaczyńskim o fotel prezydencki nie da się już zatrzeć.
Kamieniem u szyi dla Tuska stała się jego wypowiedź z wiosny 2023 r. na spotkaniu przedwyborczym w Bytomiu. Padły tam twierdzenia o związkach Trumpa z rosyjskimi służbami, a nawet o zwerbowaniu go przez Rosjan przed trzydziestu laty. Nagranie z tego spotkania jest dla Tuska nie lada kłopotem. Gdyby wystartował w wyborach, rywale szybko by mu to przypomnieli. Dla Polaków wciąż orientujących się na Amerykę taki kandydat, skonfliktowany z przywódcą mocarstwa gwarantującego naszą niepodległość i niemający szans na poprawne relacje, byłby zatopiony. Na szczęście do wakacji prezydentem pozostaje Andrzej Duda, który zarówno z Donaldem Trumpem, jak i z przywódcą Chin Xi Jinpingiem ma relacje wyśmienite. W Polsce jest to za mało doceniane.
Nazajutrz po ogłoszeniu zwycięstwa Trumpa w PO podniosły się głosy, że w tej sytuacji to Radosław Sikorski byłby najlepszym kandydatem w wyborach. Lepszym niż uważany dotychczas za faworyta Rafał Trzaskowski. Można by się z tym twierdzeniem zgodzić, gdyby nie to, że Sikorski też miał niedyplomatyczne wypowiedzi o amerykańskim prezydencie elekcie. Jego partyjny rywal ze względów światopoglądowych i organizacyjnych bez trudu dogadałby się z Emmanuelem Macronem, ale chyba nie z Trumpem. Sikorski zaś, w odróżnieniu od Trzaskowskiego, nie ma na koncie antychrześcijańskich szarż, przez co ma większe szanse na poszerzenie swojego elektoratu. Zobaczymy, co zrobi PO.
A co w tej sytuacji zrobi PiS? Na razie trudno zgadnąć. Stanowisko w tej sprawie zostanie przyjęte jednogłośnie i wiemy, czyj będzie to głos. Niemniej wciąż mamy do czynienia z sondowaniem, a nie z poważnymi sygnałami. Decyzja polskich konserwatystów, którzy – jak pisałem przed siedmiu laty – weszli w buty sanacji (por. „Jak za sanacji?”) może być różna. Zwycięstwo Trumpa może ośmielić Jarosława Kaczyńskiego do wystawienia kogoś o radykalnych poglądach. Ale może też skłonić go do postawienia na kandydata, który od Sikorskiego różnić się będzie (tylko i aż) podpięciem pod inne centrum decyzyjne. Abstrahując od tych spraw, dla dobra Polski pożądane jest, żeby przyszły prezydent RP potrafił utrzymać dobre relacje z przywódcami USA i Chin równocześnie, co rozwijał Andrzej Duda.
Dla Kościoła w Polsce trwająca już, choć formalnie nie rozpoczęta kampania wyborcza oznacza chwilową odwilż. Wyhamowano prace nad związkami partnerskimi i depenalizacją aborcji. Przed miesiącem odbyło się pierwsze za tej władzy posiedzenie Komisji Rządu i Episkopatu, gdzie strona rządowa zadeklarowała wolę dialogu, a nie konfrontacji – jak dotychczas. Za kaucją zwolniono z aresztu ks. Michała Olszewskiego SCJ i urzędniczki. W ministerstwie edukacji zaczęły się spotkania w ramach podkomisji ds. religii w szkole, której celem jest wypracowanie takich rozwiązań, który byłyby do zaakceptowania przez stronę rządową i kościelną.
Ale uwaga dla ludzi Kościoła: to okienko pogodowe trwać będzie tylko do maja! Do tej pory rząd musi schować pazurki, żeby nie przegrać wyborów. Strona kościelna powinna ten czas maksymalnie wykorzystać, zanim „opiłowywanie katolików” powróci.