Donald Trump będzie 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zwyciężył w imponującym stylu. Pytanie, w jaki sposób spisanemu na straty Trumpowi udało się to polityczne zmartwychwstanie, zadaje wielu komentatorów. Kilka przyczyn wydaje mi się istotnych.
Zatem dlaczego zwyciężył? Bo chciał! Walczył jak prawdziwy kowboj, bez łez, bez żebrania o wsparcie i subwencje. Stworzył team, a nie kilka wzajemnie pożerających się frakcji. Uczciwie pokazał, kto za nim stoi. Nie kombinował, nie kupczył i – co najważniejsze – nie udawał kogoś, kim nie jest.
Odbił Biały Dom, bo establishment nie zrozumiał ani jego fenomenu, ani tego, czym żyją zwykli wyborcy, ich trosk i potrzeb. A na pewno nie była to aborcja ani rozumiana przez nich wąsko demokracja. Populizm Trumpa był krzykiem wielu milionów zubożałych i odsuniętych na boczny tor Amerykanów. Także tych gorzej wykształconych i o ciemnym kolorze skóry. Dlatego że liberalne elity uznały te rzesze za nic nierozumiejącą sektę, populistów i „faszystów”. Jak dalekie to było od rzeczywistości, pokazał dzień 5 listopada, kiedy zbankrutowało myślenie elit i ich przekonanie o konieczności światowej rewolucji seksualnej 2.0, o świecie bez Boga, za to z afirmacją potrzeb jednostki.
Trump wygrał, bo Amerykanie poczuli, że ich kraj przestaje być tym, za co byliby gotowi przelać krew. Pokazał im nową wizję. Skutecznie, nawet jeślibyśmy go za różne rzeczy krytykowali. A w polityce skuteczność jest najmocniejszą walutą. Wygrał mimo tak bardzo sprzyjających demokratom dużych mediów i grania sondażami.
Skąd my to wszystko znamy? Podobne zjawiska widzimy nie od dziś nad Wisłą. Ale myli się ten, kto upatruje w tym szansy na zastosowanie podobnego manewru u nas. Z prostego powodu: nie ma na razie u nas ani naszego Trumpa, ani naszego Muska. Nie ma też analizy ani zrozumienia sytuacji. Nazwania rzeczy po imieniu. Nie ma ani u elit, ani wśród ludu. Na razie. A czy to się zmieni? Nie wiadomo. Jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że ponadnarodowy ruch walki ze światowym „populizmem”, którym określa się każdego, kto z różnych powodów podważa pozycję „elit”, odchodzi do lamusa na naszych oczach.