Nie doświadczyli spektakularnych nawróceń ani podnoszenia się z życiowego dna. Odkrywając powoli wiarę i nawiązując więź z Chrystusem, świadomie poszli za Nim.
fot. xhz– Byłam bielanką, w liceum śpiewałam w kościelnym chórze. Odmawiałam pacierz – wspomina Anna Borowicz wczesną młodość na Podkarpaciu. Relacja z Bogiem? Nie wiedziała, o co chodzi. – W dorosłym życiu zaczęłam płynąć z nurtem: skupiałam się na tym, gdzie wyjechać na wakacje, co sobie kupić – mówi. Pan Bóg był obecny, ale gdzieś w tle. – Raz w roku szłam do spowiedzi, bo pamiętałam z katechezy, że należy „w czasie wielkanocnym Komunię Świętą przyjmować”. Ale nie zastanawiałam się, czy Pan Bóg, oprócz tego, że trzeba iść do kościoła i odmawiać różaniec, ma jakieś oczekiwania wobec człowieka – opowiada.
W tamtym czasie odczuwała jednak nieustający niepokój. Na wakacje wybierała ryzykowne przygody, np. kajaki na rwącej rzece, żeby zalać go adrenaliną. Do tego doszły piętrzące się problemy – w pracy, w rodzinie, ze zdrowiem. Zerwała związek z mężczyzną, uznawszy, że do niczego on nie prowadzi. W kryzysie zaczęła się zastanawiać, dokąd zmierza jej życie. Wydawało się nie mieć sensu. Któregoś razu włączyła komputer i kliknęła na jakiś filmik. Było to świadectwo człowieka, który mówił, że Pan Bóg istnieje, ma wpływ na nasze życie i że można z Nim nawiązać relację.
– Postanowiłam „dać Bogu szansę”, bo nie chciałam wierzyć, że jesteśmy zanurzeni w bezsensie – wspomina Anna, od kilkunastu lat mieszkanka Warszawy. – Całą sobą zwróciłam się do Niego, modląc się: „Boże, jeżeli istniejesz, daj mi poznać, że jesteś, że komunikujesz się z człowiekiem”.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 48 (993), 01 grudnia 2024 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 07 grudnia 2024