Miał zginąć od precyzyjnego strzału w tył głowy – jak tysiące innych jeńców obozu kozielskiego.
I choć jechał już na miejsce kaźni, uszedł z życiem, „oszukując" przeznaczenie. Urodzony 124 lata temu Stanisław Swianiewicz – znany i ceniony naukowiec z Wilna – był jedynym Polakiem wycofanym z transportu śmierci do Katynia. Przez lata niestrudzenie głosił prawdę o tej sowieckiej zbrodni.
Dla takich jak on – oficerów Wojska Polskiego schwytanych do sowieckiej niewoli we wrześniu 1939 r. – pobyt w obozie w Kozielsku był niemal równoznaczny z wyrokiem śmierci. Oficjalnie wyrok ten „zapadł” w marcu 1940 r., wraz z decyzją najwyższych władz ZSRS ze Stalinem na czele o tzw. rozładowaniu obozów NKWD z polskimi jeńcami. Był to faktyczny początek operacji ich fizycznej eliminacji. Od 3 kwietnia 1940 r., przez kilka kolejnych tygodni, Sowieci wywozili Polaków z Kozielska do Lasu Katyńskiego, gdzie mordowali ich strzałami w potylicę.
Dzień 30 kwietnia miał się pod tym względem niczym nie wyróżniać. Co jakiś czas na stację Gniezdowo pod Smoleńskiem przyjeżdżał transport z polskimi jeńcami. Tam przesiadali się – pod kolbami sowieckich karabinów – do czarnych sanitarek, którymi wywożono ich na miejsce kaźni, położone kilka kilometrów dalej.
Nieświadomy planów NKWD por. Swianiewicz wysiadł z pociągu, gdy nagle zatrzymał go oficer NKWD. Powiedziano mu, że dalej nie jedzie, i że ma oczekiwać na dalszą decyzję w pustym już wagonie. Fakt ten musiał wywołać u profesora zmieszanie, ale i obawę. Nieświadomy, że właśnie uratował życie, zaczął rozmyślać, targany wątpliwościami. „Błysnęła mi myśl – przyznawał – że jestem przeznaczony na egzekucję. Zacząłem się cicho modlić”.
Czekając na rozwój wypadków, Swianiewicz przez otwór wentylacyjny obserwował ostatnie chwile życia swych niedawnych towarzyszy. Gdyby oprawcy z NKWD mieli tego świadomość, mogliby zgładzić profesora na miejscu...
Fot. Masowy grób oficerów – ekshumacja 1943, fot. wikimedia (domena publiczna)
Człowiekiem, który wydał polecenie wycofania naukowca „z etapu”, był Wsiewołod Mierkułow, zastępca samego Ławrentija Berii. Obaj, obok Stalina, podpisali się pod dokumentem z 5 marca 1940 r., zatwierdzającym decyzję o rozstrzelaniu polskich oficerów. Swianiewicz nie znał tych ustaleń, dlatego nie mógł zdawać sobie sprawy z faktu, że nieopodal stacji Gniezdowo znajduje się miejsce masowej zbrodni. Jeden z wielkich dołów śmierci w Lesie Katyńskim był przeznaczony także dla niego...
Dlaczego w ostatniej chwili Swianiewicz został przez Sowietów oszczędzony? Niewykluczone, że – z uwagi na swój dorobek naukowy i zainteresowania badawcze – potraktowano go jako ważne źródło informacji. Czyżby władze ZSRS chciały wykorzystać wiedzę profesora z zakresu gospodarki nazistowskich Niemiec?
Tak czy inaczej NKWD musiało interesować się przeszłością polskiego naukowca, przed wojną związanego z wileńskim Uniwersytetem Stefana Batorego. Był uznanym sowietologiem, znawcą prawa i ekonomii. Specjalizował się w badaniu gospodarek państw totalitarnych, badał ideologię komunizmu. Tematem jego pracy habilitacyjnej (1931 r.) był „Lenin jako ekonomista”.
Z drugiej jednak strony przeszłość Swianiewicza mogła być dla niego „obciążająca". Jako wnuk powstańca styczniowego, w czasach carskich młody konspirator (w gimnazjum w Orle zetknął się m.in. z Witoldem Pileckim), uczestnik wojny z bolszewikami, miał nikłe szanse na przeżycie sowieckiej niewoli. Znalazł się tam przecież jako porucznik Wojska Polskiego, który bronił Polski przed agresją Armii Czerwonej z 17 września 1939 r. Sam Swianiewicz po latach rozpatrywał swoje ocalenie w kategoriach cudu, działania Opatrzności Bożej.
Dalsze wypadki pokazały, że naukowiec został potraktowany jako „wróg ludu”. Przez tydzień przebywał w więzieniu NKWD w Smoleńsku, skąd przewieziono go do Moskwy. Tam więziono go najpierw na Łubiance, a następnie na Butyrkach.
Finałem „śledztwa” przeciwko Polakowi był wyrok skazujący go na osiem lat łagru. Swianiewicz odbywał go w sowieckiej republice Komi. Praca w wyniszczających warunkach, głód, chłód, mróz i choroby niemalże doprowadziły go do śmierci. Dopiero w 1942 r. o niedoli profesora dowiedziały się władze RP na Uchodźstwie. Naciski dyplomatyczne, w szczególności specjalna nota oraz starania ambasadora RP w ZSRS Stanisława Kota, doprowadziły w końcu do uwolnienia wyniszczonego już naukowca. Dzięki temu w maju 1942 r. dotarł on do Kujbyszewa, gdzie organizowała się armia gen. Władysława Andersa. Tam spisał raport z tego, co zobaczył wiosną 1940 r.
Ten pobyt w pobliżu lasku katyńskiego zaciążył na całym moim późniejszym życiu. Od czasu, gdy w 1943 r. prawda o Katyniu stała się jasna, miałem ciągle poczucie, że jeżeli Opatrzność wyratowała mnie jedynego z czterech z górą tysięcy oficerów kozielskich więzionych na stracenie i pozwoliła osiągnąć świat ludzi wolnych, to wynika stąd, że ciąży na mnie jakiś obowiązek
– pisał we wspomnieniach „W cieniu Katynia", wydanych już na emigracji (1976 r.).
Obowiązek świadczenia prawdy o zbrodni katyńskiej Stanisław Swianiewicz wypełniał przez dekady. Zmarł po długim życiu, w 1997 r. w Londynie.