Jest takie powiedzenie: Żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce. Dlaczego piszę akurat o tym? Bo 13 października przeprowadzane było w polskich kościołach badanie niedzielnych praktyk religijnych. Księża załamywali ręce, że trafiło akurat na zimną, wietrzną i deszczową pogodę, co odbiło się na frekwencji na Mszy Świętej w tym dniu. Coś w tym jest! Kiedy pogoda nie dopisuje, od razu widać mniejszą liczbę wiernych w kościele. I to wcale nie tych najstarszych; na seniorów zawsze można liczyć. Brakuje ludzi w średnim i młodszym wieku. Czy tak samo ma się sprawa z pracą i ze szkołą? Kiedy jest brzydka pogoda, pracownicy nie idą do biura, a młodzież na lekcje? Bynajmniej. Cieplej się ubierają, biorą parasol i wychodzą na jesienną pluchę bądź zimową zadymkę, brnąc przed zalane lub zaśnieżone chodniki w kierunku miejsca zatrudnienia lub nauki. Dlaczego więc ludzie nie zachowują się w ten sam sposób w stosunku do niedzielnych Mszy Świętych?
Chyba dlatego, że nie biorą na poważnie ani niedzielnego obowiązku uczestnictwa w Eucharystii, ani duchowej potrzeby karmienia się Ciałem Pańskim, by trwać w miłości Boga. I to jest chyba pierwszorzędna sprawa, ważniejsza nawet niż to, że przy brzydkiej pogodzie wskaźniki dominicantes i communicantes wyjdą zaniżone. Chociaż niektórzy zwracają uwagę, że lepszy system stosuje się np. w Austrii, gdzie liczenie wiernych przeprowadza się w dwie niedziele w roku. Fakt pozostaje jednak niezmienny: na czym człowiekowi zależy, o to dba i do tego się przykłada. I nie ma na to większego wpływu ani pogoda, ani samopoczucie, ani nawet choroba. Jeśli nam na czymś lub na kimś zależy, dla tego czegoś lub kogoś zrobimy i poświęcimy dużo. Dlatego sądzę, że zmiana systemu liczenia wiernych niewiele zmieni, dopóki nie zmieni się nastawienie ich samych.
A jak ma się zmienić? Chyba nikt już nie ma wątpliwości, że bardzo potrzebna jest katecheza dorosłych, która może być prowadzona przy okazji przygotowania do sakramentów, tak ich samych, jak ich dzieci. Jeszcze do niedawna byłam zdania, że wzrostowi wiedzy w różnych dziedzinach towarzyszy spadek wiedzy religijnej oraz regres w życiu duchowym. Tymczasem należałoby stwierdzić, że obecnie z wiekiem następuje regres w sferze wiedzy ogólnej i z zakresu życia duchowego. Dzieje się tak dlatego, że ludzie poprzestają na krótkich komunikatach i nagłówkach z internetu, nie pogłębiając wiedzy na dany temat. To typowe dla osób przyspawanych do smartfona. Dlatego bez formacji indywidualnej i prowadzonej w parafiach czy wspólnotach nie będzie świadomego i dojrzałego przeżywania wiary jako relacji z Bogiem, który jest Osobą.
Z punktu widzenia wiary nie ma się wątpliwości, czy iść na niedzielną Mszę Świętą, kiedy jest brzydka pogoda, długi grillowy weekend czy praca na działce. Kiedy umówimy się z matką na niedzielny obiad, to raczej nie odwołamy odwiedzin, bo pada deszcz. Zresztą, wiele rzeczy robimy z poczucia odpowiedzialności i jako akt woli. Gdybyśmy robili tylko to, co nam się chce lub na co mamy ochotę, to mało co byśmy robili. Bo często człowiekowi nic się nie chce. A św. Paweł mówi: „Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą” (Flp 2, 13). Może więc trzeba modlić się o to, aby nam się chciało. Bo duch nieraz jest nawet ochoczy, ale ciało słabe. Ignacy z Loyoli mówi jeszcze, aby w takim wypadku agere contra, czyli działać przeciw. Jak nam się czegoś nie chce robić, to zrobić nawet więcej. Jak nam się nie chce modlić, to trwać na modlitwie dłużej, niż zamierzaliśmy. Jak nie mamy ochoty, by komuś poświęcić czas, to poświęćmy mu dwa razy tyle uwagi. A wówczas, po jakimś czasie, wyrobimy w sobie nawyk, by działać według ducha wiary, a nie według ciała.