Kluczem do radości jest praktykowanie wdzięczności, które odsłania przed nami fakt bycia obdarowanym. - mówi o. Piotr Kwiatek OFMCap, psychoterapeuta i rekolekcjonista, w rozmowie z Moniką Odrobińską
W Niedzielę Radości świeca na wieńcu adwentowym i ornat kapłana są różowe. Ale odczytywanie tego jako zachęty do patrzenia na świat przez różowe okulary byłoby uproszczeniem?
Oczywiście, ponieważ radość to znacznie więcej niż uśmiech czy pozytywne emocje. A kiedy uwzględnimy jeszcze wymiar religijny i duchowy w życiu człowieka, to odkryjemy znacznie głębsze i szersze jej źródła. Radość wiąże się z umiejętnością pozytywnego przeżywania codzienności takiej, jaka ona jest. I to nie tylko w perspektywie aktualnego, ale i ostatecznego dobra. Święty Paweł w Liście do Filipian przypomina wierzącym: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!” (4, 4). Warto dbać o ten wymiar wewnętrznej radości, który nie zawsze musi być tożsamy z uśmiechem na twarzy.
Czy radość jako postawę można sobie wypracować?
Można i warto. Pierwszym kluczem do radości jest praktykowanie wdzięczności, które odsłania przed człowiekiem fakt bycia obdarowanym i błogosławionym. Każdy ma więcej niż tysiąc powodów do wdzięczności. Zauważanie dobra i błogosławieństwa potęguje je. Wdzięczność i radość to dwie siostry, które doskonale się znają i rozumieją. Szukasz radości, znajdź wdzięczność.
Warto też zwrócić uwagę na środowisko, w jakim żyjemy i funkcjonujemy. Jeśli obok są głównie malkontenci, ludzie wiecznie sfrustrowani i niezadowoleni, narzekający na wszystko i wszystkich, a nasz umysł wypełnia się tym klimatem, to o radość będzie ciężko. Ponadto warto określić sobie, co i w jakich obszarach buduje radość w moim życiu. Zacznijmy od wypisania dziesięciu rzeczy, które nas uszczęśliwiają. Czy będzie to spacer, słuchanie muzyki, rozmowa z przyjacielem, pomoc drugiemu człowiekowi, cisza, modlitwa, uroczysta kolacja czy jeszcze coś innego? Trudno zadbać o radość i ją rozwijać bez wiedzy na swój temat. I warto pamiętać, że samowiedza nie wystarcza, trzeba ją przełożyć na praktykę.
Zanim o praktyce, to najpierw powiedzmy, z czym nie powinniśmy mylić radości.
Po pierwsze, nie utożsamiajmy jej z przyjemnością. Oczywiście radość wyzwala pozytywne emocje i może łączyć się z przyjemnością. Jednak przyjemność może również wykluczać radość i nie prowadzić do niej. Osoba, która gratyfikuje swoje potrzeby przyjemnościowe, może być głęboko niezadowolona i smutna; nawet podnoszenie coraz wyżej progów przyjemnościowych nie wprowadzi jej na teren radości, lecz jedynie uzależnienia.
Po drugie, radość to nie to samo, co humor. Ten drugi może być agresywno-pasywny, kiedy żartem, kpiną czy ironią kogoś ranimy – świadomie lub nie – albo samodeprecjonujący, kiedy kosztem wartości samego siebie próbujemy podnieść poziom radości u kogoś innego (to przypadek tzw. klauna klasowego, który zabawia innych, będąc wewnętrznie smutnym). Zdrowy humor prowadzi do radości, która udziela się każdemu. Korzysta z niej zarówno żartujący, jak i słuchający.
W końcu radości nie powinno się utożsamiać z beztroską, czyli wyzbywaniem się wszelkich źródeł frustracji, niepokoju. Trudne emocje są częścią życia i nie są przeciwstawne emocjom pozytywnym. Chodzi jedynie o odpowiednią proporcję w życiu. Postawa „buddy” może wiązać się z brakiem empatii i możliwością zmieniania świata na lepszy. A św. Paweł w Liście do Rzymian przypomina: „weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą” (12, 15).
Skoro wiemy, czym radość jest, a czym nie jest, to jak ją praktykować?
Należy brać życie nie tylko od jego prozaicznej strony, ale dostrzegać także jego poezję, na którą składają się radości większe i mniejsze, materialne i duchowe, oraz trudności. Jednak tym, co wywołuje dobrostan, jest dopiero wdzięczność za owe dary.
Nawet te trudne?
Pod pojęciem „darów trudu” rozumiem wszelkie porażki, trudności, zmagania, niepowodzenia, cierpienie, które nie tylko nie są przyjemne, ale naturalnie stoją w opozycji do radości życia. Jednak nie muszą się wiązać automatycznie z utratą pozytywności, katastrofą życiową czy utratą sensu życia albo Boga. Każda sytuacja graniczna, w której tracimy nad czymś kontrolę, może być zaproszeniem do rozwoju i drogą do pozytywnej przemiany.
Jezus nie przyszedł wyjaśnić czy znieść cierpienie. On przyszedł wypełnić je swoją Osobą. Sposób, w jaki przeżywamy zmagania, może prowadzić nas nie tylko do większej wrażliwości, otwartości, odporności, ale również do głębszego człowieczeństwa. Trudne sytuacje mogą pośrednio kształtować w nas wiarę i siłę, wskazywać inne zasoby nadziei i miłości. Tylko życiowe sztormy ogałacają nas z iluzji i kształtują pełne umiejętności nawigowania.
A jak radość czerpać z codzienności?
Nie tylko wydarzenia okazjonalne, nadzwyczajne, ale również codzienność może i powinna być źródłem radości każdego człowieka. Nie każdy dzień musi być wyjątkowy, ale w każdym dniu można odkrywać dobro i błogosławieństwo. Ciekawe, że św. Paweł w Liście do Galatów, kiedy pisze o ośmiu darach Ducha Świętego, na pierwszym miejscu wskazuje miłość, a zaraz za nią radość. Radość jest córką miłości. Tam, gdzie miłość prawdziwa, tam radość. Jeśli w codzienności przeżywamy miłość w drobnych rzeczach, jak gotowanie, sprzątanie, praca, troska o dzieci, o małżeństwo – to budujemy i wzmacniamy radość.
Powiedzmy jeszcze kilka słów o darach duchowych.
Dary duchowe są specyficzne. Po pierwsze, nie są materialne i nie można ich zmierzyć czy dotknąć. Możemy jedynie je odczuć, jak delikatny powiew wiatru na twarzy. Po drugie, dary duchowe wiążą się ściśle z jakością wiary. Ona w rzeczy samej jest kluczem do poczucia błogosławieństwa. Jeśli ktoś ma fałszywą koncepcję Boga jako rygorystycznego ojca, który nie zarządza uczuciami gniewu i złości, to nie będzie przeżywał radości i bezpieczeństwa w relacji do Niego. To bardzo ważne, w jakiego Boga wierzę, bo nie każdy jest Bogiem prawdziwym.
Pewnego razu Jezus powiedział do apostołów cieszących się swoimi sukcesami: „Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10, 20). Jezus wskazuje prawdziwe źródło radości. Jest nim niebo i prawda o zbawieniu. Tego nikt nigdy nie powinien człowiekowi odebrać. I ten typ radości jest niewyczerpanym źródłem, potrafiącym nawodnić każdy obszar smutku i niepokoju.
A jak tłumaczyć sobie cierpienie przez siebie niezawinione? Czy w każdym upatrywać Bożej ingerencji?
Nie każdy krzyż zsyłany jest przez Boga, ale każdy można z Nim przeżywać. Bywa, że trudna sytuacja sprzyja ponownemu odnalezieniu drogi do Niego. Są krzyże, które ewidentnie nie wynikają z Bożych zamierzeń, jak alkoholizm czy przemoc. Bóg nie chce dla nas trudnych sytuacji, ale chce nas z nich wyciągać. Ostateczne pytanie, jakie w trudnej sytuacji należy sobie zadać, brzmi: „Czy może mnie ona rozwinąć?” – ale najpierw trzeba ją przyjąć, jak Maryja, która otworzyła się na tajemnicę cierpienia. Krzyż to nie tylko znak bólu i cierpienia, ale także nadziei i zwycięstwa.
Jak nie dać się temu, co chce nas odwieść od radości?
Tym, co przeszkadza praktykować radość, są m.in. malkontenctwo, kultywowanie smutku, konsumpcyjny styl życia, uboga autorefleksja, narcyzm, iluzja samowystarczalności, rywalizacja… Nie ma co ciągnąć tej wyliczanki. Lepiej skupić się na praktykowaniu wdzięczności zgodnie z „diagnozą” R.L. Watkinsa, że szczęście nie polega na tym, jak wiele masz, ale na posiadaniu wdzięcznego serca za to, co masz.