Tegoroczna literacka Nagroda Nobla dla Boba Dylana została przyznana za „stworzenie nowej poetyckiej ekspresji, która wpisała się w wielką tradycję amerykańskiej pieśni”. Słuchają ich wciąż nowe pokolenia, wykonują wciąż nowi artyści.
To zupełnie niezwykłe − od ponad 50 lat Bob Dylan pisze piosenki, nagrywa kolejne płyty i koncertuje. Różne etapy jego kariery i historii układają się we własną, nieporównywalną z żadnym innym artystą drogę, są wypełnione tekstami, które na stałe weszły do kulturowego obiegu. Trudno wyobrazić sobie świat bez „Blowin’ In The Wind” czy „Like A Rolling Stone”.
Osoby wierzące mogą mieć niejaki kłopot z akceptacją nagrody dla autora „Just Like A Woman”, ponieważ do dzisiaj Dylan kojarzony jest z kontestacją lat 60. oraz panującą wtedy ideologią wolnej miłości, narkotyzowania się i tworzenia hippisowskich komun, gdzie panowało moralne rozpasanie. Był uznawany wręcz za „proroka tamtych czasów”, od czego po latach się odżegnywał. W autobiografii „Moje kroniki” pisał: „Miałem żonę i dzieci, kochałem ich bardziej niż kogokolwiek na świecie. Starałem się zarobić na ich utrzymanie, trzymać z dala od kłopotów. Tymczasem wielkie prasowe pluskwy wciąż robiły ze mnie rzecznika, wyrocznię, a nawet sumienie pokolenia. Zabawne. Przecież tylko wykonywałem piosenki, które były nieskomplikowane, wyrażały nowe realia. Niewiele łączyło mnie z pokoleniem, którego głosem miałem być, a jeszcze mniej o nim wiedziałem” (przeł. Jacek Sikora).
Bob Dylan pierwszą płytę wydał w 1962 r.: był to zbiór piosenek folkowych. Akompaniował sobie na gitarze i harmonijce. Folk zawsze opowiadał o problemach zwykłych ludzi, najczęściej bardzo biednych, wyrażał ich lęki i tęsknotę za lepszym życiem. Kiedy pod koniec lat 60. domagano się, by Dylan przewodził hippisowskiej rewolucji, nagle odszedł od folku i zaczął nagrywać albumy rockowe. Kiedy wydawało się, że w latach 70. nie ma już nic do powiedzenia, świat nagle usłyszał o jego nawróceniu na chrześcijaństwo. Bob Dylan, rocznik 1941, przyszedł na świat jako Robert Zimmerman w miasteczku Duluth w Minnesocie, porcie nad Jeziorem Górnym z kopalniami rudy i hutami. Rodzice artysty byli potomkami żydowskich emigrantów z Odessy i Litwy. Gdyby nie zainteresowania muzyką i poezją, Dylan zapewne zostałby robotnikiem, bo w tym właśnie środowisku się wychowywał, choć niechętnie mówi o latach dzieciństwa. Zauroczenie słowem pisanym skłoniło go do przyjęcia artystycznego przydomka: „Dylan” pochodzi od uwielbianego walijskiego poety Dylana Thomasa. W latach 60., indagowany i nagabywany o przekonania religijne, na odczepnego odpowiadał, że jest wyznawcą judaizmu, ale wiemy, że wówczas nie praktykował. Wszystko zmieniło się pod koniec kolejnej dekady, w 1978 r.
„W pokoju czułem obecność, i nie mógł być to nikt inny jak Jezus. Było to prawdziwe doświadczenie nowego narodzenia, jeśli chcecie to tak nazywać... To było coś fizycznego. Poczułem to całym sobą. Czułem, jak całe moje ciało drży” – pisał Dylan. Konsekwencją nawrócenia było przyjęcie chrztu we wspólnocie ewangelickiej i radykalne głoszenie chrześcijaństwa na trzech kolejnych płytach: „Slow Train Comin’”, „Saved” („Zbawiony”) i „Shot Of Love”. Jego koncerty przerodziły się wtedy w swoiste katechezy. Dylan wykonywał inspirowane Biblią utwory, a w przerwach mówił o Jezusie Chrystusie i swojej w Niego wierze. I chociaż w kolejnych latach radykalizm ten osłabł, to do dziś religia pełni w życiu i twórczości Boba Dylana rolę pierwszoplanową.
Gdyby tak nie było, czy Dylan przyjąłby zaproszenie Jana Pawła II do udziału w koncercie kończącym Kongres Eucharystyczny w Bolonii w 1997 r.? Przyjechał i zagrał trzy przejmujące utwory, absolutne klasyki ze swego repertuaru: „Knockin’ On Heaven’s Door”, „Blowin’ In The Wind” i „Forever Young”. Po występie podszedł do papieża, a Jan Paweł II wstał i serdecznie uścisnęli sobie dłonie. Nie koniec na tym. W przesłaniu na zakończenie uroczystości Jan Paweł II niespodziewanie zwrócił się bezpośrednio właśnie do Boba Dylana: „Mój przyjacielu, przed chwilą zapytałeś w swej piosence: „skąd wieje wiatr”. Odpowiedzią na to pytanie, odpowiedzią, skąd wieje wiatr, jest tchnienie Ducha Świętego. Duch Święty pozostał tutaj, widoczny, ale poprzez Tajemnicę, misterium (..) Wiara wyraża się również w piosence. W naszym życiu wiara czyni nas zdolnymi wyśpiewać radość bycia dziećmi Bożymi”.
Bob Dylan ma 75 lat, jest religijnym Żydem, który w Jezusie Chrystusie uznaje swego Mesjasza i Zbawiciela. Przyjaciel Dylana, Al Kasha, mesjański Żyd, kompozytor i zdobywca dwóch Oscarów, tak mówi o twórcy „Masters Of War”: „Czy jest wierzący? Odpowiedź brzmi: »tak«. Myślę, że świat nie lubi po prostu, kiedy ktoś taki jak on wierzy w Boga i przyciąga do Niego innych”.
Wojciech Chmielewski |