Młodzi ludzie nie chcą dzisiaj wierzyć, że w peerelowskich dokumentach takich jak dowód osobisty czy świadectwo szkolne wpisywano jako miejsce urodzenia – oprócz nazwy miasta czy wioski – określenie dodatkowe: Związek Radziecki albo ZSRR. Wpisywano oczywiście tym dzieciom i dorosłym, którzy urodzili się na terenach będących do 17 września 1939 roku terytorium Rzeczypospolitej Polskiej – na przykład we Lwowie, Równem, Drohobyczu, Wilnie, Grodnie, Lidzie, Święcianach, Sarnach i tak dalej, i tak dalej – a po 1945 roku zostali stamtąd wypędzeni i zamieszkali… No właśnie, gdzie?
Można powiedzieć, że Ojczyzny nie utracili – mieszkali przecież wśród swoich i mówili swoim – ojczystym – językiem. Ale nie mieszkali u siebie. U siebie byli wcześniej, choć nie wolno było głośno o tym mówić, a co dopiero pisać. „U siebie” byli tam, gdzie przez lata mieszkali ich przodkowie, gdzie były groby ojców, gdzie były ich korzenie. W kraju rodzinnym. W swoim – jakbyśmy powiedzieli po niemiecku – heimacie.
Bo die Heimat, to właśnie kraj rodzinny. Ale dlaczego przywołuję tę nazwę po niemiecku? Przecież nie dlatego, że nie ma polskiej.
Niemcy też byli wypędzeni, choć dzisiaj niechętnie mówią o przyczynach. Przywódca ich państwa, Angela Merkel, w przeddzień 75. rocznicy wybuchu wojny przyjechała do Berlina na „der Tag der Heimat” (dzień kraju rodzinnego) i choć przypomniała „historyczną odpowiedzialność Niemiec za rozpętanie wojny z milionami ofiar, w tym sześcioma milionami Żydów”, to jednak zaznaczyła, że „wypędzenie zawsze jest bezprawiem i nie można go niczym usprawiedliwić”. I porównała uchodźców z Iraku do wypędzonych Niemców. O tym, że zarówno Niemców, jak i Polaków – przecież całkowicie inne podmioty w świetle prawa międzynarodowego – „wypędziły” alianckie porozumienia, nie mówiła. Przywódcy naszego państwa, w którym również w większości rodzin znajduje się ktoś wypędzony, zazwyczaj nic na ten temat nie mówią.
Angela Merkel przyjęła pierwszy Złoty Medal Honorowy Związku Wypędzonych. A Bundestag w rocznicowym tygodniu ustanowił Dzień Wypędzonych. Znalazł niezwykłą datę – 20 czerwca – kiedy na świecie obchodzony jest Dzień Uchodźcy. Wydawałoby się, że uchodźcy uchodzą, bo na ich kraj ktoś napadł. Uchodzą, jak moje ciotki po 1 i po 17 września.
W szale świętowania europejskiego wyboru Donalda Tuska niemal nikt o ustanowionym Dniu Wypędzonych nie pisał. Bo i po co, tyle przecież jest innych europejskich problemów.
Barbara Sułek-Kowalska |