Mam na portalu X (czyli dawnym Twitterze) znajomego, który przy okazji wielu politycznych perturbacji wstawia ten sam komentarz: „Jeśli tylko przyjmiemy, że politycy wcale nie działają dla dobra państwa i jego obywateli, ale w zupełnie innych celach, wszystko zaczyna się natychmiast układać w logiczną całość”.
Jest w tym, niestety, sporo racji. Te słowa przypomniały mi się, gdy Państwowa Komisja Wyborcza podjęła decyzję o wstrzymaniu się od uwzględnienia orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która uwzględniła odwołanie PiS od wcześniejszej decyzji PKW o odrzuceniu sprawozdania tej partii. Konsekwencją tego było odebranie PiS subwencji, co sprawia, że do kampanii prezydenckiej przystępuje ono w warunkach nierównej gry.
Państwowa Komisja Wyborcza w oczywisty sposób nie miała prawa podejmować takiej decyzji, ponieważ nie jest powołana do oceniania, czy dana izba Sądu Najwyższego jest prawomocna, czy nie. Przyznanie sobie takiego uprawnienia to decyzja z asortymentu środków „demokracji walczącej” i najoczywiściej polityczna, a nie merytoryczna. Nic dziwnego, skoro większość członków PKW (siedmiu na dziewięciu) stanowią osoby z politycznej nominacji, wskazane przez Sejm. To z kolei konsekwencja decyzji PiS, które tak właśnie zmieniło sposób nominowania członków komisji, poczynając od wyborów w 2019 r. Formułowane wtedy ostrzeżenia – także przez niżej podpisanego – że w ten sposób rządzące wówczas ugrupowanie kręci bicz na własne plecy, były puszczane mimo uszu.
Można odnieść wrażenie, że większość obserwatorów i uczestników tej gry nie zdaje sobie sprawy z tego – lub uparcie woli nie dostrzegać – jak potężne zagrożenie dla prawidłowego przeprowadzenia wyborów prezydenckich i uznania ich wyniku niesie ze sobą to, co dzieje się z polskim państwem i jego systemem prawnym. Tymczasem powinny dzwonić już nawet nie dzwonki, ale potężne dzwony alarmowe.
Oto rząd uchwalił, że wyroki tych sądów (lub izb SN), których obecna władza nie uznaje za prawidłowo powołane, będą opatrywane w urzędowych dziennikach specjalnym przypisem. Co to ma w praktyce oznaczać – nie wiadomo. Że te orzeczenia mogą być traktowane jako nieistniejące? Że rząd zwalnia obywateli i struktury państwa z podporządkowania się wyrokom?
Wiadomo natomiast, że to właśnie IKNiSP SN nie tylko orzeka o ważności wyborów prezydenckich (nic nie wskazuje na to, że istnieje jakieś „domniemanie ważności” tychże, jak twierdzą niektórzy zaangażowani publicyści), ale również rozpatruje protesty wyborcze i odwołania od decyzji PKW – np. te dotyczące odmowy rejestracji kandydata z powodu zakwestionowania podpisów poparcia. Wyobraźmy sobie teraz, że PKW odrzuca któregoś z kandydatów, ten składa protest do SN, IKNiSP protest uznaje i nakazuje PKW rejestrację kandydata. PKW orzeczenia nie uwzględnia, wybory odbywają się bez danego kandydata – a może przecież chodzić o osobę, która w sondażach uzyskuje istotne wyniki. Jej komitet składa zatem do SN protest, a IKNiSP orzeka nieważność wyborów. Jednak PKW i rząd twierdzą, że wybory odbyły się prawidłowo, bo Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych „nie jest sądem”. Co wtedy? Czy część obywateli i instytucji uzna, że wybrana osoba nie jest prezydentem? Czy przysięgę nowy „prezydent” będzie składał tylko przed częścią Zgromadzenia Narodowego? Czy instytucje będą mogły sobie wybierać, czy uznają ustawy podpisane przez taką osobę, czy też nie? Czy czekają nas demonstracje i ich brutalne tłumienie przez policję? Chyba że policja również się podzieli.
Brzmi jak czarnowidztwo? Radzę się obudzić. My już prawie jesteśmy w tym miejscu.
Zostało pięć miesięcy na oprzytomnienie.