10 lutego
poniedziałek
Elwiry, Jacka, Scholastyki
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Niełatwa praca, piękne owoce

Ocena: 4.9
386

Nawet zła relacja jest lepsza niż jej brak. Bo nad złą zawsze można popracować, a jeśli jej nie ma, to w człowieku pozostaje pustka, której nie da się wypełnić.

fot. archiwum rodzinne | Maria Berlińska

Przez lata Maria i Jerzy Berlińscy prowadzili rodzinę zastępczą. Zmienili świat piętnaściorga młodych ludzi, w tym dwojga niepełnosprawnych.

Nigdy nie mieli za dużo pieniędzy, ale posiadali duży dom. Pomieścił pięcioro ich biologicznych dzieci. Kiedy zaczęły dorastać i kolejno odchodzić na swoje, zwalniały się pokoje, a oni do kolacji coraz częściej siadali sami. To Jerzy zaproponował, aby zostać rodziną zastępczą. Dla dzieci, które znalazły się w życiowym rozdarciu: rodzice nie są w stanie się nimi zajmować, ale też nie chcą zrzec się praw rodzicielskich. Wtedy dom odpada, adopcja odpada. Pozostaje placówka…

 


TO BĘDZIE TRUDNE

Jerzy sam przeżył epizod w domu dziecka. Niecałe dwa lata, bo potem wrócił do rodziny, ale to wspomnienie zaważyło na całym jego późniejszym życiu i odcisnęło piętno.

– Samotność, brak bliskich i wsparcia. Pracowałem nad tym z psychologiem kilka lat temu. Poczucie odrzucenia pozostaje na całe życie. Pewnych rzeczy po prostu nie da się cofnąć – mówi Jerzy. Uznał, że może uda się im z żoną uchronić przed podobnym doświadczeniem inne dzieci.

Nie podjęli decyzji od razu. „To będzie trudne” – powiedziała Maria, na co jej mąż odparł: „Tak, ale nawet najgorsza rodzina jest lepsza niż bidul”. I to zdanie przesądziło o ich przyszłości na wiele kolejnych lat.

Jak wyjaśnia Maria, ten, kto nie był w domu dziecka, nie potrafi sobie tego wyobrazić. – Nawet zła relacja jest lepsza niż jej brak, bo nad tą złą zawsze można popracować, a jeśli jej nie ma, to w człowieku pozostaje pustka, której nie da się wypełnić – zauważa. Trafiające do nich dzieci zdawały sobie sprawę, że mogą nie zagrzać w rodzinie zastępczej miejsca. Bardziej niż do swoich patologicznych domów bały się jednak powrotu do bidula. Tam nic na nich nie czekało, i to było najgorsze.

 


NIEWDZIĘCZNE DZIECI

Kiedy Berlińscy zaliczyli wymaganą wówczas liczbę 60 godzin szkoleń i formalnie stali się rodziną zastępczą, od razu rzucono ich na głęboką wodę. Jako pierwsze trafiło do nich rodzeństwo. Troje dzieci nie potrafiło bawić się inaczej, jak sprawiając ból.

– Nie chcę tego wyjaśniać szerzej, ale dzieci trafiające do rodzin zastępczych nie rzucają się na szyję i nie dziękują, że je ktoś wziął – tłumaczy Maria. – Zwykle zaczynają od odreagowywania na dorosłych całej swojej złości na świat. To pierwsze wyzwanie, które trzeba wziąć na klatę. Potrzebują przytulania i zrozumienia, ale zaraz po tym mogą wybuchnąć złością. To nie są wdzięczne dzieci. Teraz, kiedy już od nas odeszły po niemal 20 latach wspólnego mieszkania, owszem, są wdzięczne. Ale nie na początku.

Na początku wszystkie dzieci mają ogromne pragnienia. Bywają roszczeniowe, bo w ten sposób próbują sobie zrekompensować braki. Oczekują, że teraz zostaną zaspokojone wszystkie ich potrzeby, dostaną najlepsze ubrania, nowe zabawki i dużo pysznego jedzenia. – To niemożliwe – kwituje Maria.

Dzieci, przychodzące przez lata do Berlińskich, często nie miały podstawowych umiejętności. Jakich? Właściwie każdych. Z dziedziny kultury, edukacji, nawet higieny.

– Trudno uwierzyć, jak to możliwe. A możliwe. I nie należy się temu dziwić, bo przecież one i tak czują się inne, nie można im tego okazywać. To, czego najbardziej potrzebują takie dzieci, to akceptacja. Przy wszystkich ich brakach – wspomina Maria.

Ich najmłodsza córka od razu odnalazła się w tej trudnej rzeczywistości i zaczęła pomagać rodzicom. Wraz z kuzynostwem organizowała zabawy, aby przysposobione rodzeństwo uczyć pewnych zasad. Mimo to, kiedy tylko mogła, dziwiła się po kryjomu: „Mamo, naprawdę tak można się zachowywać…?”. Tylko ona potrafiła z nimi pracować i udzielać im korepetycji. Żaden fachowiec z dyplomami z psychologii czy pedagogiki nie potrafił tak z nimi rozmawiać.

 


JAK MOŻEMY CI POMÓC?

Berlińscy mieli podstawy sądzić, że uda im się pomóc dzieciom z trudną przeszłością i dużym ładunkiem emocjonalnym. Mieli już prawie odchowane własne dzieci, a do tego trochę wiedzy: Jerzy był nauczycielem, a Maria to z wykształcenia teolog, koordynatorka dla miasta stołecznego Warszawy ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie, instruktorka umiejętności wychowawczych. Jednak rzeczywistość przerosła ich wyobrażenia.

Aby zrozumieć, dlaczego dzieci właśnie tak się zachowują, potrzebowali wiedzy. Zaczęli się więc intensywnie szkolić. Latami. – Robiliśmy to na zmianę. Ja wracałam ze szkolenia, mąż wyjeżdżał – wspomina Maria. – Trzeba było mieć wiedzę, bo kiedy poznawaliśmy przyczyny ich zachowań, było dużo łatwiej. Nie patrzyliśmy, co robią, tylko dlaczego to robią.

Szybko udało im się wypracować pewne metody, a najważniejszą z nich była rozmowa. Siadali przy stole razem ze wszystkimi domownikami i ustalali zasady. „To jest wasz dom. Jaki on ma być waszym zdaniem, żeby każdemu dobrze się tutaj żyło?” – pytali. Co ciekawe, chociaż te dzieci pochodziły z różnych, zdemoralizowanych środowisk, zawsze chciały dobrze. Tylko nie potrafiły tego realizować w praktyce. Ustalali więc wszystko razem, punkt po punkcie. Zwykle w trakcie rozmowy padało pytanie: „A co, jeśli ktoś nie będzie przestrzegać tych zasad?”. „No właśnie, co?” – padała odpowiedź dorosłych. „Powinien ponosić konsekwencje!” – odpowiadały zgodnie dzieci.

– Każdego wieczora po kolacji tajemnica Różańca – i zaczynaliśmy rozmowy. Co się każdemu udało, co chcieliby poprawić, jak się wspierać. Bez ocen i kar. O konsekwencjach pewnych zachowań rozmawialiśmy wszyscy. Nie było policjanta i sędziego. Padało za to pytanie: „Czy uważacie, że możemy robić takie rzeczy w naszym domu?”. A jeśli ktoś sobie nie radził, to: „Jak możemy ci pomóc? Wszyscy jak tu siedzimy, co możemy dla ciebie zrobić?”.

Były i konsekwencje, ale tylko wtedy, gdy ktoś naprawdę przekroczył granice. Wszyscy wiedzieli, że to jest ich czas na naukę i mają prawo popełniać błędy. „Tu macie rozbiegówkę, ale kiedy wyjdziecie z tego domu jako dorosłe osoby nikt nie da wam już taryfy ulgowej” – uczyli Berlińscy. Mieli wychowankę, która przed 18. rokiem życia wróciła z dwuletniego odwyku, zrezygnowała z nałogów i życia na krawędzi. Jako dorosła skończyła liceum, zdobyła pracę, a teraz jest wspaniałą matką.

 


BEZ REKLAMACJI

Berlińscy szybko zżywali się ze swoimi zastępczymi dziećmi, ale nie pozwalali mówić do siebie: „mamo” i „tato”, tylko: „ciociu”, „wujku”. „Macie swoich rodziców, a my im tylko pomagamy” – powtarzali.

Trochę to trwało, zanim dzieci doganiały peleton, ale jedni równali do drugich i po kilku tygodniach, czasem miesiącach zaczynały się uczyć i radzić sobie w nowym otoczeniu. Potem wszystko potrafiły już zrobić same. – Czasem nawet lepiej niż ja – śmieje się Maria. – Kiedyś usłyszałam: „Chcecie pracować nad sobą? Zostańcie rodziną zastępczą, to wymusi pracę”. I tak po latach, kiedy ją tworzyliśmy, poznaliśmy każdą swoją słabą stronę, bo te dzieci obnażały wszystko.

To nie był spacer po łące. – Człowiek rezygnuje z własnego życia, ale robi coś, co ma wartość – mówią Berlińscy. Wiele razy chcieli się wycofać. Ale to nie takie proste, bo to nie sklep, gdzie można złożyć reklamację. W okresie dojrzewania dzieci szły po bandzie, ale wiedzieli, że trzeba je przez ten czas poprowadzić za rękę, a czasem przeczekać, bo one muszą odreagować.

Do dziś mają w domu wiele kartek z podziękowaniami, laurek i liścików. „Tylko wy widzieliście światełko w tunelu i wierzyliście w nas”. „Dziękujemy, że nigdy nie straciliście nadziei; że mogliśmy na was liczyć”. A teraz wychowankowie mają już swoje rodziny. Maria i Jerzy utrzymują bliskie kontakty nie tylko z nimi, ale też z wnukami, które nazywają „zastępczymi”. Dom wciąż żyje, choć Berlińscy kilka lat temu przeszli na zasłużoną emeryturę.

Na koniec spotkania Maria ostrzega w progu: – Tylko proszę ludzi nie straszyć, bo rodzin zastępczych brakuje. To nie jest łatwa praca, ale jej owoce są piękne.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarka Polskiego Radia, absolwentka dziennikarstwa i psychologii


marta.kawalec@polskieradio.pl

- Reklama -

NIEDZIELNY NIEZBĘDNIK DUCHOWY - 9 lutego

Niedziela - Piąta Niedziela Zwykła
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): Łk 5, 1-11
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego) 
+ Komentarz „Idziemy” - Myśl przewodnia
+ Nowenna do bł. Bartola Longo 1-9 II
+ Nowenna do Matki Bożej z Lourdes 2-10 II
Nowenna do św. Rocha 6-14 II


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter