„Czasem wstępuje we mnie taka agresja, że muszę sobie postrzelać” – mówi siedmioletnia uczestniczka kolonii, po czym bierze karabin do paintballu i rusza z kolegami na pole bitwy.
Kiedy w zeszłym roku w Szkole Podstawowej nr 2 w Głogowie pierwszoklasista przed lekcjami wyciągnął z plecaka broń, wychowawczyni natychmiast mu ją odebrała. Wezwano policję i rodziców. Okazało się, że to bardzo realistyczna atrapa.
Dzieci biegające po placu zabaw z zabawkowymi karabinami i pistoletami, czasem wyglądającymi jak prawdziwe i wydającymi bardzo sugestywne odgłosy, nie budzą już takich obaw. Internet jednak pełen jest dyskusji między zwolennikami i przeciwnikami tego typu rozrywek. Spierają się zarówno rodzice, jak i psychologowie.
SŁOWEM, NIE STRZELANIEM
Beata i Andrzej Zagórscy zakładali, że swoich czterech synów (7-14 lat) wychowają bez zabaw atrapami broni. – Mieliśmy świadomość, że pewnie nie da się tego uniknąć, ale chcieliśmy jak najdłużej odczekać, aż będą dojrzalsi i bardziej świadomi – mówi ona. – Strzelali z patyków, tak jak my w dzieciństwie. My jednak naśladowaliśmy czterech pancernych, a dzisiejsze dzieci – bohaterów gier komputerowych, którzy mają kilka żyć, i to jest niebezpieczne.
Psycholog wychowawczy Jarosław Żyliński nie ma wątpliwości, że jeśli kontakt z bronią jest dla dziecka codziennością, to może u niego dojść do desensytyzacji. – Dziecko traci wrażliwość na coś, co służy do krzywdzenia innych ludzi – wyjaśnia.
Dzieci jednak potrzebują rywalizacji, gry, walki, a mało co nadaje się do tego lepiej niż zabawa w wojnę. – Równie dobrze tę potrzebę realizuje sport – stwierdza psycholog. – Tu jest walka, ale nikt nie ginie. Sporty walki także pozwalają upuścić emocji, ale nie prowadzą do niewrażliwości wobec zabijania. W jednej ze szkół, w których pracuję, dzieci ćwiczą walkę na kije w lesie. Więcej tu panowania nad kijem i techniki, a przeciwnikiem jest drzewo lub powietrze.
Zwolennicy zabaw z plastikowymi karabinami widzą w nich metodę na ustalanie przez dzieci hierarchii. Jarosław Żyliński odpowiada, że narzędziem w tym celu wcale nie musi być broń, kojarząca się jednak z przemocą. – Czasami służą do tego gry komputerowe, tyle że w nich też nie brakuje przemocy i broni – tłumaczy.
Jak przekonuje psycholog, dziecko wychowywane jest do bycia miłym, a kiedy chce wyrazić złość, słyszy, że nie wolno. A ona jest ważnym elementem rozwoju. – Umiejętność radzenia sobie ze złością jest kluczowa – mówi Jarosław Żyliński. – Większość rodziców nie chciałaby, żeby dziecko czyniło to na drodze przemocy. Zaklinowaną w dziecku złość rodzice powinni pomóc mu uwolnić w sposób społecznie akceptowalny. Dziecko powinno umieć mówić: „nie”, „nie chcę”, „nie podoba mi się” – a nie strzelać.
Najmłodszemu synowi państwa Zagórskich nie wystarcza odreagowanie emocji w sporcie. Psycholog pozwolił mu wyładowywać złość na rzeczach nieprzypominających istot żywych. – Wolno mu złamać kij, pognieść kartkę, ale uderzyć pluszowego misia już nie – mówi Andrzej Zagórski. – Mimo to chłopiec nadal strzela z patyka, bo… strzelają koledzy, strzelaniny są na porządku dziennym w telewizji, broń jest wszechobecna. Musielibyśmy go odciąć od wszystkich mediów i środowiska rówieśniczego albo pójść na ustępstwa.
WIĘŹNIOWIE I STRAŻNICY
Udział w zabawach atrapami broni bywa rzeczywiście metodą na zaistnienie w grupie. – Czasem dzieci naśladują innych na zasadzie: „nieważne co, ważne że z nimi” – mówi Jarosław Żyliński. – Niekiedy to sygnał, że potrzebują dowartościowania. Jeśli czasami dziecko pobawi się bronią, by bawić się z kolegami, nie powinno mu to zaszkodzić. Ważna jest motywacja: czy jest nią chęć bycia z rówieśnikami, czy rozładowanie złości przez zabijanie.