Rzeczywiście, sierpień mamy rocznicowy jak mało który miesiąc:
zaczynamy pierwszego, honorując – i to nie tylko w stolicy – bohaterów powstania warszawskiego, potem piętnastego dziękujemy za Cud nad Wisłą i przełom w wojnie polsko-bolszewickiej, najmłodsza zaś rocznica – w tym roku czterdziesta – przypada w ostatnim dniu sierpnia, kiedy cieszymy się z „Solidarności” i podpisania Porozumień Sierpniowych. Oprócz tych narodowych – potężnych – rocznic mamy jeszcze wielkie święto wiary, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, i ważne dla katolików i niekatolików wspomnienia, jak śmierć dwojga świętych dziś osób: o. Maksymiliana Marii Kolbego w bunkrze głodowym w KL Auschwitz oraz s.Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein, patronki Europy, w komorze gazowej w tymże KL Auschwitz-Birkenau.
Ale czy cokolwiek z tego wynika dla panienek i pań, które postanowiły „zaistnieć” w przestrzeni publicznej i – rozmyślnie czy bezmyślnie – zaatakowały w przeddzień tych wielkich rocznic figurę Chrystusa sprzed kościoła Świętego Krzyża w Warszawie? Figurę – symbol walczącej stolicy i nieujarzmionego miasta – która we wrześniu 1944 r., zwalona przez barbarzyńców, wciąż wskazywała na niebo, budząc tym nadzieję wśród warszawiaków. O tym mówił Jan Paweł II w pierwszym dniu pamiętnej wizyty w Warszawie 2 czerwca 1979 r., podczas Mszy Świętej odprawionej zaledwie kilkaset metrów od kościoła Świętego Krzyża: że nie sposób zrozumieć tego miasta i tego narodu bez Chrystusa. Że trzeba „iść po śladach tego, czym (a raczej kim) na przestrzeni pokoleń był Chrystus dla synów i córek tej ziemi. (...) Także i dla tych pozornie stojących opodal, poza Kościołem. Dla tych wątpiących, dla tych sprzeciwiających się”.
Czy to również o takich panienkach, które z błyskiem w oku wspinają się na cokół przed kościołem Świętego Krzyża, aby spowić Chrystusa tęczową flagą i obrzucić euforycznymi okrzykami? Sądzę, że nie maja one pojęcia ani o tych rocznicach, ani o świętych i żołnierzach, ani o Janie Pawle II i jego roli. Ani o Chrystusie, niestety.
Są one – zwłaszcza te, o których napisałam, że działają bezmyślnie – produktem wszechświatowej mody będącej ubocznym produktem groźnych ideologii. Ich twórcy siedzą gdzieś na zapleczu światowego zgiełku i liczą pieniądze, jakie im z tego spływają. Z bezwzględną szczerością opisywała takich „demiurgów” choćby Agata Christie (tak, tak – bezbłędnie odróżniała dobro od zła!).
Niestety, nie jest tak, że to wszystko jest niegroźne i minie jak letnia burza. Wielu rodzicom nawet do głowy nie przyjdzie, by się tym „młodzieńczym” modom sprzeciwić już na etapie liceum: modom na udawanie lesbijskich i gejowskich par, na tęczowe koszulki i plecaczki, na czarne marsze i anarchistyczne symbole wytatuowane na całym ciele. I modom na szalone zabawy, w tym sianie pseudorewolucji.
Wielu rodzicom nawet przez myśl nie przejdzie, że ich dorastające dzieci mają w głowie pustkę. Nie wypełnił jej ani dom, ani szkoła, ani Kościół. Ale też wielu rodziców jednak o tym wie – co podpowiada mama sześciorga dzieci – i nawet stara się przeciwdziałać, ale jest bezradnych. Kto więc tę pustkę wypełnił?