15 stycznia
środa
Pawła, Arnolda, Izydora
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Kosztowna improwizacja

Ocena: 0
895

Wobec nieuchronnej klęski w wojnie z Niemcami we wrześniu 1939 r. trzeba było ratować dla Polski, co się jeszcze da. Jedną z ważniejszych misji było uratowanie polskiego skarbu – około 70 ton złota.

Płk Adam Koc, któremu powierzono pieczę nad ewakuacją polskiego złota już 3 września, miał świadomość, że wkrótce może być na to za późno. „Lada chwila mogłem znaleźć się w sytuacji bez wyjścia. Już samo przerzucenie wielotonowego ciężaru, złota w sztabach, przez mosty na Wiśle (…) mogło stać się niewykonalne wobec bombardowania miasta i ewentualnego zniszczenia mostów. Ewakuacja zależała całkowicie od przysłowiowego «łutu szczęścia»” – pisał we wspomnieniach.

Przed wybuchem wojny minister skarbu Eugeniusz Kwiatkowski odrzucił pomysł ewakuacji złota. Nie stworzono również żadnego planu ewakuacji na wypadek przegranej z Niemcami. A stawka była wysoka – od złota zależał stopień niezależności polskiego rządu na uchodźstwie, możliwość finansowania polskich sił zbrojnych na Zachodzie i odbudowa kraju po oczekiwanym zwycięstwie aliantów nad Niemcami. Mimo to kolejne decyzje w sprawie ewakuacji polskiego skarbu podejmowano pod wpływem rozwoju wypadków, a ich wykonanie było – jak pisał historyk Wojciech Rojek – „wielką improwizacją”.

 


NOCNY KONWÓJ

Najpilniejszą sprawą było wywiezienie złota za Wisłę, bo to na niej planowano oprzeć polską obronę po początkowych porażkach z Niemcami. Duża część kruszcu z warszawskiego skarbca została już w lipcu wyekspediowana do oddziałów Banku Polskiego na wschód od Wisły – do Siedlec, Brześcia, Zamościa i Lublina. Ponad połowa skarbu – o wartości około 190 milionów ówczesnych złotych – pozostała jednak w stolicy.

Kiedy wreszcie 3 września zlecono ewakuację złota płk. Kocowi, ten musiał zacząć od poszukania na własną rękę środków transportu. W warszawskim parku Skaryszewskim znalazł dwanaście zepsutych autobusów, należących do kolumny transportowej por. Andrzeja Jenicza. W ciągu doby pojazdy musiały być gotowe do drogi. Następnego dnia po południu kolumna wyruszyła. Jej ochronę stanowili m.in. urzędnicy Banku Polskiego uzbrojeni w broń krótką. Przypadkiem udało się znaleźć także starszego oficera, który mógł objąć dowództwo transportu. Ze względów bezpieczeństwa podróż odbywała się nocą.

Autobusy zdołały pomieścić tylko połowę złota. Dlatego kolejnej nocy śmiertelnie zmęczeni kierowcy musieli wrócić z Lublina do Warszawy i zabrać resztę skarbu. Dopiero w Łucku udało się uzupełnić skład kolumny tak, że 8 września rano trzydzieści autobusów z całym złotem z Warszawy zaparkowało na miejskim skwerze. Wobec postępów niemieckiej ofensywy właśnie w Łucku zapadła decyzja, że złoto ma być wywiezione z kraju.

– Bombardujące eskadry niemieckie krążyły nad miastem. Musiałem za wszelką cenę wyprowadzić z Łucka kolumnę ze złotem – wspominał płk Koc. Jedyną możliwością ewakuacji, która wchodziła jeszcze w grę, był tranzyt złota przez Rumunię, sojusznika Polski. Do pokonania był jednak szereg problemów: brakowało paliwa, Niemcy bombardowali drogi i tory kolejowe, a na Rumunię wywierali silną presję, by żadnej pomocy Polsce nie udzielała.

 


ZŁOTY POCIĄG

6 września, na wyraźne żądanie Niemców, rumuńska Rada Koronna ogłosiła ścisłą neutralność swojego państwa. Niemcy wykorzystywali to, żeby wymusić na Rumunach zatrzymanie tranzytu broni na terytorium Polski. Dało im to także narzędzia do wywierania presji, by powstrzymać Rumunów od zezwolenia na przewóz polskiego złota. Argumentowali, że pomaganie Polakom w transporcie złota, które może być przeznaczone na zakup broni, byłoby złamaniem neutralności Rumunii. Mimo to polski rząd wiedział, że może liczyć na życzliwość Rumunów. 10 września do Bukaresztu pojechał Eugeniusz Kwiatkowski, by negocjować możliwość tranzytu złota przez terytorium Rumunii do portu w Konstancy. Żadne ślady formalnego porozumienia między polskim a rumuńskim rządem w tej sprawie nie zostały znalezione. Musiało jednak dojść do jakiejś umowy – być może ustnej, a na pewno ściśle tajnej.

Już 13 września wieczorem ładowano polskie złoto na pociąg do Rumunii. Działo się to w Śniatyniu (dzisiejsza Ukraina), niewielkim mieście przy rumuńskiej granicy. Wcześniej jednak kruszec musiał przemierzyć koleją i autobusami setki kilometrów pod osłoną nocy. Udało się zebrać w jednym miejscu cały skarb, ze wszystkich oddziałów Banku Polskiego. Po północy 14 września złoto wywieziono do Rumunii. Trzy dni później Śniatyń zajęli Sowieci.

Pieczę nad transportem miał odtąd sprawować płk Ignacy Matuszewski. Pod eskortą rumuńskiej policji pociąg dojechał do portu w Konstancy. Transport morski zapewnili złotu Brytyjczycy, którzy w ten sposób wypełniali sojusznicze zobowiązania. Podstawiony został niewielki tankowiec „Eocene”. Tak wspominał to później kapitan tego statku: „Kiedy przybyłem do rumuńskiego portu w Konstancy po ładunek, konsul brytyjski posłał po mnie i oświadczył, że jego życzeniem jest, abym zabrał jako ładunek do Turcji 75 ton polskiego złota o wartości 21 milionów funtów szterlingów. (…) Konsul dał mi pięć minut do namysłu. Po chwili oświadczyłem: «Dobrze, kiedy mam zacząć?»”.

 


TURCJA I SYRIA

W chwili, gdy udało się załadować złoto na statek, nie ulegało już wątpliwości, że Niemcy doskonale wiedzą, co się na nim znajduje. Rankiem 15 września naczelny inżynier portu oświadczył, że statek nie może ruszyć. Kapitan „Eocene” twierdził później, że musiał być przekupiony przez Niemców. Prawdopodobnie niemieccy agenci rozsiewali plotki, że szykowany jest atak lotniczy na statek w razie jego wypłynięcia. Groźba ta miała służyć zatrzymaniu statku w porcie. Plan kapitana zakładał płynięcie bez świateł nawigacyjnych, jak najbliżej brzegu: „Gdybym został zaatakowany przez samoloty lub okręty podwodne, skierowałbym statek na mieliznę i złoto byłoby uratowane” – wspominał później. Tankowiec wypłynął po południu, bez zgody lokalnych władz. Po upływie doby dotarł do portu w Stambule.

Do celu było jednak jeszcze daleko. Złoto powinno znaleźć się na terenie sojuszniczego kraju, z dala od niemieckich i sowieckich wpływów. Szybko się okazało, że jedynym rozwiązaniem jest przewóz złota pociągiem przez Turcję aż do Syrii, będącej pod kontrolą francuską. Za tranzyt trzeba było zapłacić Turcji 1,2 procent wartości towaru – co w wypadku tego transportu stanowiło sporą sumę. Ustalenie warunków przewozu trwało dość długo, do 20 września. Trzydniowa podróż do Bejrutu przebiegła sprawnie, także dzięki arabskim tragarzom, którym jeden z Polaków opiekujących się złotem złożył taki hołd: „Wszędzie gdzie indziej parę osób pociło się, dźwigając skrzynkę ze złotem. A każdy z tragarzy arabskich sam jeden niósł skrzynkę na grzbiecie. (…) Uginając się pod ciężarem, z wesoło roześmianą gębą, robili wszystko biegiem”.

Wydawało się, że wszystko się powiodło. Po przebyciu ponad 3,5 tys. km złoto znalazło się na terytorium kontrolowanym przez sojuszniczą Francję. Udało się je uratować przed wrogami. Szybko jednak miało się okazać, że w rękach przyjaciół także nie jest bezpieczne. Polski skarb czekała jeszcze podróż przez trzy kontynenty do Londynu. Ale to już temat na osobną opowieść.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Autor jest historykiem, pracownikiem Centrum Myśli Jana Pawła II

- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 15 stycznia

Środa, I Tydzień zwykły
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): Mk 1, 29-39
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
Nowenna do św. Agnieszki - 12-20 stycznia
Nowenna do św. Wincentego Pallottiego - 13-21 stycznia

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter