27 lipca
sobota
Lilii, Julii, Natalii
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Kapitan rodziny

Ocena: 0
1209

Poczucie własnej wartości, kobiecego piękna albo męskiej siły zawdzięczają ojcom. Dobre relacje z ojcami zaowocowały w ich dorosłym życiu.

fot. arch. rodziny Wydrów

Nie tylko chodzenie w maminych za dużych butach na obcasach i szminkowanie ust buduje w małej dziewczynce poczucie kobiecej tożsamości. Nie mniejsze znaczenie ma relacja z ojcem. Podobnie afirmacja synów przez ojców potrafi wynieść ich na wyżyny swoich możliwości – mówią dorośli panowie. Jak w piosence „Arki Noego”: „Mama to nie jest to samo co tato”.

 


JESTEM WAŻNA

– Kiedy mała dziewczynka widzi, że duży, postawny mężczyzna ma dla niej czas, to utwierdza się w przekonaniu, że ona jest kimś ważnym – wspomina czasy dzieciństwa Marta Kawalec. Kiedy tata robił porządki czy naprawiał coś w garażu, to nie opędzał się od dzieci jak od natrętnej muchy. – Zachęcał: „Posiedź ze mną”. Gadaliśmy o różnych sprawach. Lubił, kiedy z młodszą siostrą byłyśmy przy nim. Pracując w różnych wolnych zawodach, jadąc w trasę samochodem, wpadał do domu, zabierał mnie i siostrę, jechaliśmy gdzieś razem. Zawsze był ciepłym tatą, a teraz jest takim dziadkiem. Nawet kiedy impreza rodzinna trwa w najlepsze, potrafi odejść od stołu, żeby bawić się z wnukami – mówi Marta, dziś szczęśliwa żona i mama trójki dzieci, kobieta spełniona zawodowo.

– Będąc przy tacie, miałyśmy z siostrą poczucie bezpieczeństwa. Podpuszczałyśmy tatę: „A co będzie, kiedy ktoś się włamie do domu, kiedy nas zaatakuje”, a tata wymyślał żartobliwie sposoby, jak będzie nas bronić. Miałyśmy poczucie, że jest panem domu i czuwa. Rozsiewał poczucie bezpieczeństwa, że nic się nam nie stanie – mówi Marta.

Twierdzi, że dobra relacja z tatą pomagała jej budować kobiecość, dała poczucie pewności i przełożyła się na życiowe wybory. Kończyła to samo najlepsze w mieście liceum, co tata, a na męża wybrała kogoś o podobnych cechach charakteru jak ojciec. – Mam wrażenie, że ta relacja z tatą pomogła mi założyć rodzinę. Kiedy patrzę dziś na męża i tatę, widzę, że są podobni: odpowiedzialni, łagodni, ciepli – mówi Marta.

Karolina Dziedzic, młoda mężatka i mama, podobnie ocenia wpływ ojca na swoje życie. – Wyniosłam z domu poczucie własnej wartości. Tata odegrał tu dużą rolę. Rozmawialiśmy w domu na tematy damsko-męskie. Nie miałam problemu, by zobaczyć w sobie dobre cechy. Od taty słyszałam, że jestem piękna. Rodzice powtarzali, że jestem mądra i opiekuńcza – mówi Karolina Dziedzic.

Opowiada, jak tata zaprosił ją na randkę. – Miałam wtedy czternaście lat, poszliśmy do kawiarni i do kina, żebym mogła poczuć się jak kobieta, wiedziała, czego oczekiwać i jak uczyć mężczyzn szacunku do mnie – wspomina.

Na jej życiowych wyborach również zaważyła relacja z tatą. – Tata jest dla mnie autorytetem, dużo się od niego nauczyłam, np. przebaczania, rozwiązywania konfliktów w łagodny sposób. W domu rodzinnym też zdarzały się kłótnie o mało znaczące rzeczy, ale zaraz przepraszaliśmy się, rozmawialiśmy o tym, nie chowaliśmy urazy i przechodziliśmy do porządku dziennego. Te wzorce przenoszę do mojej rodziny – mówi Karolina Dziedzic. Nie obawiała się wczesnego zamążpójścia i macierzyństwa.

Religijność taty miała wpływ na jej wiarę. – Co niedziela chodziliśmy całą rodziną razem na Mszę Świętą, mimo kontestowania ze strony krewnych. Gdyby tata nie postawił na swoim, nie wiem, czy byłabym teraz w Kościele – mówi Karolina.

 


PORADZILIŚCIE SOBIE?

Wzór ojcostwa może być przekazywany z pokolenia na pokolenie, nawet kiedy ojcowie muszą spędzać dużo czasu w pracy czy wyjechać do pracy za granicę. Przykładem jest rodzina Szymona Wydry, ojca czwórki dzieci i dziadka pięciorga wnuków.

– Byłem najmłodszym z trzech braci. Tata był prostym człowiekiem, nie był facetem prowadzącym z nami dialogi, ale jego prawość, uczciwość, wiara w Boga fascynowały mnie. Pamiętam, że klękał do pacierza nawet wtedy, kiedy zdarzyło mu się być po alkoholu. Jego stałość i wierność były dla mnie urzekające. Także jego cierpliwość do mnie. Jako ojciec widział we mnie potencjał, którego ja w sobie nie widziałem. Dodawał mi skrzydeł – opowiada Szymon Wydra. – Kiedy się nawróciłem, nie miałem oparcia w braciach. Starsi bracia próbowali naśmiewać się ze mnie. Tata stanął po mojej stronie. „Jeszcze zobaczycie, jak Szymkowi się w życiu poukłada”
– mówił. Miał do nas, swoich synów, zaufanie. Kiedyś jako młodzi chłopcy
po potańcówce wróciliśmy z bratem nad ranem do domu w porozrywanych koszulkach. Tata, w przeciwieństwie do mamy, nie krzyczał na nas, tylko zapytał, czy sobie poradziliśmy.

– To, czego mi zabrakło w relacjach z tatą, to rozmowy z nim. Pamiętam, jak odwiózł mnie do pociągu. Pociąg się spóźniał. Staliśmy obok siebie i nie mieliśmy o czym rozmawiać. To było wtedy dla mnie przykre – mówi Szymon Wydra.

Kiedy założył swoją rodzinę, przygotowywał się do bycia ojcem, czytał książki o tej tematyce. – Z moim synem Adamem ciągle rozmawiamy – mówi Szymon Wydra. – O mojej relacji z ojcem mogę powiedzieć, że była normalna, bo innej nie znam – ocenia Adam Wydra, syn Szymona.

Rodzina kupiła dużą kanapę, żeby wszyscy sześcioro mogli się zmieścić. To było miejsce dialogu. Dla każdego był czas, żeby mógł coś powiedzieć, a potem wszyscy razem się modlili.

– Ojciec wszystkich nas czworo starał się wypuszczać na głęboką wodę i nawet jeśli były jakieś niedociągnięcia, zawsze wierzył w nas i w nasze możliwości, motywował, co dawało nam poczucie własnej wartości. Moje dwie siostry od dzieciństwa wiedziały, że są wartościowe i piękne. Ja z bratem czujemy się męscy, zaradni, mamy pewność siebie w naszym życiu rodzinnym i zawodowym. Tata wsłuchiwał się w nasze potrzeby, analizował, jakie mamy uzdolnienia, i wspierał, dobrze nas ukierunkowując. Chodziłem do szkoły muzycznej, grałem na instrumencie, dość dobrze mi szło. Tata dostrzegł, że wykazuję talent plastyczny, więc nie upierał się, żebym był muzykiem. Uszanował moją decyzję jako dziecka i zapewnił mi wszystko, czego potrzebowałem, żeby kształcić się w tym kierunku. Jeździłem na lekcje rysunku, dostałem się na studia i pracuję teraz jako architekt. Gdyby nie upór i wiara ojca, to byłbym w zupełnie innym miejscu – mówi Adam Wydra.

Szymon Wydra dodaje: – Jeśli nie będzie się kapitanem w swojej rodzinie, to ktoś inny poprowadzi nasze dzieci tam, dokąd my nie chcemy. Wiedziałem, że trzeba przygotować dziecko na to, co je czeka, inaczej będzie tylko sytuacja przez nas „zastana”. Nie żałowałem czasu dla dzieci. Przekazanie dzieciom naszego dziedzictwa to rzecz fundamentalna. Dzisiaj większość ojców kapituluje. Ojciec musi być ojcem, nie fajnym chłoptasiem – podkreśla Szymon Wydra.

Różnica wiekowa między czworgiem dzieci nie była duża. Przyszedł czas, kiedy wszystkie niemal jednocześnie znalazły się na uczelniach wyższych, każde w innym mieście. Młodszy syn na wydziale lekarskim prywatnej uczelni. – Musiałem wyjechać na trzy lata do pracy w Szwajcarii. Chciałem, żeby dzieci mogły się wykształcić – mówi Szymon Wydra.

Rozłąka nie rozerwała bliskich relacji w rodzinie. – Raz w tygodniu łączyliśmy się wszyscy razem na wideo, rozmawialiśmy na messengerze – mówi Adam Wydra. Ten czas nauczył też dzieci zaradności i pracowitości.

– W wakacje pracowaliśmy. Nie mieliśmy takiej postawy, że nam jako dzieciom coś się należy, potrzebujemy od rodziców pieniędzy na wakacje czy na jakieś zachcianki. Tata nauczył nas szacunku do pracy, a także wdzięczności. Kiedy klękaliśmy do pacierza, to wyrażaliśmy wdzięczność za to, co mamy, niezależnie od tego, ile mieliśmy – opowiada Adam. – Mamy już żony i dzieci i wciąż potrzebujemy obecności taty w naszych rodzinach. Zawsze mogę pogadać z tatą, jak mam jakiś problem, to dzwonię, spotykamy się. Czasem tata przyjedzie, zapyta: „Jak tam synu, w czym jest ci ciężko, w czym mogę ci pomóc?” – dodaje.

Jedyny niedosyt, jaki czują synowie Szymona Wydry, to wyjazdy w męskim gronie. – Ostatnio zrobiliśmy wyjazd we trzech motocyklami nad Bug. W dzieciństwie spędzaliśmy z tatą wiele czasu, wspólnie pracując, jednak wtedy nie ma tak dobrych warunków do rozmowy. Chodziliśmy też z tatą do lasu na grzyby. Takich wyjść, wyjazdów mogłoby być więcej. Jednocześnie, patrząc na nasze doświadczenia, staramy się więcej czasu „sam na sam” poświęcać naszym dzieciom – mówi Adam.

 


DOKOŃCZĘ TEN OBRAZ

Nie zawsze dobra relacja ojcowsko-synowska zawiązuje się w dzieciństwie, co nie oznacza, że w ogóle się nie wydarzy. – W moim przypadku relacja z tatą była szczególna, ponieważ tata był artystą malarzem, ja także jestem artystą malarzem i konserwatorem. Udzielaliśmy sobie nawzajem rad i wskazówek – mówi Tadeusz Molga o swoim ojcu, Janie. Nie było tak jednak od początku. – W okresie dorastania byłem zbuntowanym nastolatkiem, nastawionym tak również przeciwko tacie. Sporo emocji wywoływało noszenie przeze mnie długich włosów. Jako młody człowiek krytycznie nastawiony byłem też do relacji ojca z Kościołem. Tata uprawiał sztukę sakralną, irytowałem się, że całe życie towarzyskie sprowadza się do obecności księży i zakonnic, którzy często gościli w naszym domu – opowiada Tadeusz Molga.

– W czasie nauki w liceum nie garnąłem się do zawodu, który uprawiał tata. Byłem niesprawiedliwie krytyczny wobec niego. Często malował o. Maksymiliana Kolbego, co kwitowałem, że „maluje kolby”. Miałem pretensję do taty, że w wakacje, kiedy malował polichromie w kościołach, na miesiąc zabierał mnie do pomocy. Zazdrościłem kolegom, że wyjeżdżali na kolonie, a ja musiałem chodzić po rusztowaniach i wykonywać prace techniczne, jak podmalowywanie czy złocenie. Doceniłem to dopiero z perspektywy czasu, kiedy zacząłem studiować konserwację i malować – wspomina Tadeusz Molga.

Jego relacje z tatą zmieniły się diametralnie, kiedy założył rodzinę. Zamieszkali z żoną na piętrze, rodzice na parterze domu. – Rodzice byli szczęśliwi, że była Wiesia, że mamy czwórkę dzieci, które ciągle zbiegały do dziadków. Żyliśmy w symbiozie. Nie było wydumanych rzeczy, które by dzieliły. Między nami panowały ciepłe relacje. Ojciec był dobrym człowiekiem. Do dziś pamiętam jego uśmiech – opowiada Tadeusz Molga.

Pracuje w miejscu, w którym pracował jego ojciec, używa tej samej sztalugi. Zwykle malował małoformatowe obrazy, mimo zachęty rodzica do większych dzieł. – Tata zmarł w czasie, kiedy malował dwumetrowy obraz bł. Czesława do kościoła we Wrocławiu. Pamiętam, jak zadzwonił zmartwiony proboszcz, który przeczytał nekrolog w gazecie. Powiedziałem: „Proszę się nie martwić, dokończę ten obraz” – mówi.

Ojcowskie pragnienie spełniło się i dziś obrazy Tadeusza Molgi można zobaczyć w wielu kościołach w Polsce.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarka tygodnika „Idziemy”, absolwentka ziołolecznictwa na SGGW i dziennikarstwa na UW, korespondentka Vatican News


irena.swierdzewska@idziemy.com.pl

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 26 lipca

Piątek, XVI Tydzień zwykły
Wspomnienie św. Joachima i Anny, rodziców Najświętszej Maryi Panny
Błogosławieni, którzy w sercu dobrym i szlachetnym zatrzymują słowo Boże
i wydają owoc dzięki swojej wytrwałości.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Mt 13, 18-23
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

+ Nowenna do św. Szarbela 19-27 lipca



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter