Na wakacyjnym festynie rycerskim odbywał się pojedynek na szable. Zafascynowany walką chłopiec – jedenastoletni, dwunastoletni może – westchnął znacząco. Chodziło mu o to, że on też by tak chciał. – To zapisz się do takiego klubu – podpowiedziałam. – Eee, kiedy u nas takiego nie ma – od razu wiedział chłopiec. – To zaproponuj w szkole, żebyście założyli – radziłam, nieświadoma realiów. – Może być pani od historii albo od polskiego, tam też jest o rycerzach. – Pani?! – oburzył się chłopiec. – Pani? Ona nas nienawidzi!
Istotą sprawy jest tu wstrząsające – dla mnie – słowo nienawiść, które w ustach chłopca brzmiało całkiem zwyczajnie. Bo też i chłopiec nie zdawał sobie sprawy z jego treści, nie widział w nim nic szczególnego. Chodziło mu o to, że pani ich – uczniów – nie lubi, nie chce jej się niż fajnego z nimi robić, i tyle. A że od tego jeszcze bardzo daleko do nienawiści? To chłopcu nie przyszło do głowy, bo i skąd?
A teraz podobna kwestia pojawiła się na uniwersyteckich zajęciach ze studentami trzeciego roku dziennikarstwa, którzy posłużyli się prostym opisem sytuacji: kibice pewnego klubu sportowego nienawidzą wybitnego siatkarza. Nienawidzą, bo nie zachowuje się tak, jak oni by chcieli. Nienawidzą.
Wszczęłam poważną rozmowę. Czy naprawdę nie rozumieją – pytałam – że słowa „nienawiść” nie można stosować, ani tym bardziej używać, ot, tak sobie? Że słowa mają treść – tłumaczyłam, odrzucając w myśli pytanie, czy nikt ich tego nie uczył (a przecież na te studia idą maturzyści z najlepszymi świadectwami). Że kiedy ktoś jest nieżyczliwy czy nawet szydzi z kolegi, to jeszcze nie oznacza to nienawiści. Że nienawiść jest w słowach bronią największego kalibru i – niestety – nie poprzestaje na słowach. Nie mówiąc o tym, że słowa rodzą czyny. Że mają moc sprawczą.
Ale młodzież ma argumenty: przecież wszyscy tak mówią i tak piszą. To, oczywiście, nie jest ani trochę prawdą, ale wystarczy trzech czy sześciu autorów o znanych nazwiskach, żeby social media, czyli twittery, facebooki i inne instagramy, huczaly od rozważań na temat hejtu, czyli nienawiści. Nie bez powodu piszę ten felieton na tydzień przed marszami i innymi wydarzeniami, które – zanim jeszcze się rozpoczną – znowu wytworzą rynsztoki, którymi popłyną tysiące słów bezmyślnie potem nazywanych hejtem. Kiedy i skąd przyjdzie opamiętanie?
Wszyscy wciąż potrafimy słuchać Czesława Niemena, z którego legendarnej piosenki zapożyczyłam tytuł. Ale artysta śpiewał tam, że choć „od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek” i że „często jest, że ktoś słowem złym zabija tak jak nożem”, to „ludzi dobrej woli jest więcej i ten świat nie zginie nigdy dzięki nim”.
Jest wszelako jeden warunek: trzeba do tego przyłożyć rękę. Trzeba się za to zabrać. Trzeba zacząć reagować, nie zgadzać się na – najczęściej bezmyślne – międlenie słów, rzucanie inwektyw i obrzydliwych dowcipów. Stawka jest bardzo duża, może nawet najwyższa.