Po premierze w latach 70. XX w. słynnego filmu „Kabaret” w reżyserii Boba Fosse’a, ekranizacji amerykańskiego musicalu, krytyka w Polsce wpadła w zachwyt.
Wcześniej dojście Hitlera do władzy rozpatrywano głównie przez pryzmat zjawisk społecznych, kryzysu ekonomicznego, rewanżyzmu niemieckiego po I wojnie światowej itd. A tu nagle pojawia się film, w którym narastanie hitleryzmu oglądamy z punku widzenia dekadenckiego berlińskiego kabaretu. W romans młodego amerykańskiego pisarza z angielską artystką Sally wdziera się ponura agresywna rzeczywistość pełna bojówek hitlerowskich. Autorzy tego zrealizowanego z niebywałą maestrią filmu zmienili niektóre wątki, przystosowując scenariusz do formy dynamicznego ekranowego musicalu, mającego w Hollywood wielkie tradycje. Owo „amerykańskie” spojrzenie na hitleryzm wzbudziło wówczas pewne kontrowersje, w Polsce panowała przecież świadomość, że rozliczenie ze zbrodniami III Rzeszy było mocno niepełne i żadne amerykańskie musicale tego nie zmienią. O niemieckim braku pamięci piszę obok w recenzji z filmu „Labirynt kłamstw”.
Sceniczna wersja opowiadania, wystawiona w Teatrze Dramatycznym, wygląda na podróbkę amerykańskiego musicalu. Para głównych bohaterów wygląda na scenie bezbarwnie i brak jej charyzmy. Najlepiej wypadła para drugoplanowa – właścicielka pensjonatu pani Schneider z żydowskim narzeczonym panem Schultzem. Ten upolityczniony wątek w pewnym sensie zdominował spektakl. Po premierze „Cabaretu” pojawiły się głosy, że oto oglądamy uwspółcześniony obraz narastania faszyzmu, w domyśle także w Polsce (!?). Do takiego obłędu dochodzi się dziś w mediach.
Teatr Dramatyczny. Scena im. Gustawa Holoubka. „Cabaret”. Libretto: Joe Masteroff na podstawie sztuki Johna Van Drutena i opowiadania Christophera Isherwooda. Piosenki: Fred Ebb. Muzyka: John Kander. Reżyseria: Ewelina Pietrowiak. Wykonawcy: Krzysztof Szczepaniak, Anna Gorajska, Mateusz Weber, Tomasz Budyta, Agnieszka Wosińska, Magdalena Smalara, Piotr Siwkiewicz i inni. Premiera: 8 stycznia.
Mirosław Winiarczyk |