Liczyli państwo kiedyś, ile czasu tracimy na czynności, które wymusza na nas państwo? Ja kiedyś próbowałem i odradzam, bo można się porządnie zirytować. Kiedy każe się nam robić jakąś kolejną rzecz, zwykle autorzy takich przepisów zupełnie nie liczą się z tym, że nas to kosztuje – jeśli nie pieniądze, to czas. A zresztą czas, jak mówi mądre powiedzenia, to także pieniądz.
Jednym z najbardziej irytujących, a zarazem absurdalnych obowiązków jest selekcja śmieci na więcej niż dwie podstawowe frakcje. Niektórzy nie bez racji nazywają to tresurą. Mokre osobno, suche osobno, szkło osobno, papier osobno, a od nowego roku osobno także zużyte tekstylia. I – żeby nie było za łatwo – w większości gmin nie do kolejnego pojemnika, ale bezpośrednio do PSZOK-u. Kto chce się w to bawić, musi znaleźć w mieszkaniu, nawet najmniejszym – bo nie każdy przecież ma dom o powierzchni 200 m2 z dodatkowymi pomieszczeniami gospodarczymi – miejsce na cztery kubły, a teraz także na piąty kubeł czy worek. Rocznie powinniśmy poświęcać w sumie kilkadziesiąt godzin na czynności, które w ogóle do nas nie powinny należeć, a które z pietyzmem są opisywane w różnych instruktażowych tekstach w „zielonych” działach portali internetowych i gazet: co i jak wypłukać, co od czego oddzielić, co do kubła w kolorze zielonym, co do żółtego. Ba, powstają całe podręczniki wyrzucania śmieci! Teraz jeszcze wymaga się od nas, żebyśmy gromadzili zużyte ubrania, po czym na własny koszt dostarczali je do PSZOK, gdzie może raczą je przyjąć, a może nie. Bo kto w PSZOK kiedyś był, ten wie, że przy pozostawianiu odpadów odbywa się tam przesłuchanie nie mniej skrupulatne niż na policji, gdy jest się świadkiem rozboju.
A najśmieszniejsze jest to (jak mówił „biedny miś” Jerzy Dobrowolski w „Nie ma róży bez ognia” Barei), że biorąc na siebie kolejne obowiązki, nie tylko nic na tym nie zyskujemy finansowo, ale dokładnie przeciwnie: odwalamy robotę za firmy utylizacyjne, a w zamian – płacimy za wywóz odpadów coraz więcej.
Gołym okiem widać, że ten system jest całkowicie pozbawiony sensu. Zwłaszcza że w wielu miejscach pracowicie poselekcjonowane śmieci i tak trafiają jeśli nie do jednej śmieciarki, to potem na jedną taśmę.
Skutkiem mnożenia coraz uciążliwszych i coraz bardziej bezsensownych przepisów jest zawsze to samo: postępujące zobojętnienie, a nawet postępowanie całkowicie odwrotne. Tu wkracza psychologia społeczna. Ludzie chętnie wypełniają obowiązki, których sens widzą i które nie są nadmiernie uciążliwe. Dlatego w przypadku śmieci przyjęła się bez bólu selekcja na dwie frakcje. Zresztą w wielu krajach nadal tylko taka obowiązuje (podczas wakacji we Francji śmieci musiałem pakować tylko do dwóch worków).
Jaki zaś będzie skutek kolejnego pomnożenia frakcji, tym razem o frakcję, za przeproszeniem, podartych gaci? Nietrudno przewidzieć: zacznie się wywalanie ubrań byle gdzie. Już teraz mało kto pracowicie rozdziela wszystkie cztery frakcje, a i niewielu jeździ do PSZOK z każdą starą szafką czy muszlą klozetową. I trudno to potępiać – są jakieś granice absurdu.