Dziś Jacek Kaczmarski, legendarny bard Solidarności, skończyłby 60 lat. Wychwyciły to media publiczne, wspominając go na różne sposoby, więc pozwalam sobie i ja na swoje wspomnienie.
Wiosną 1990 roku Kaczmarski – nieobecny od chwili wybuchu stanu wojennego – wrócił do Polski z nowym programem i koncertował po całym kraju. A ja w tym czasie – jako dowódca orkiestry i miejscowy KO-wiec – kończyłem spełnianie obywatelskiego obowiązku obrony ojczyzny na terenie jednostki wojskowej przy ul. 11 listopada w Warszawie. Wtedy siedziby sztabu jakiejś tam brygady WP. Stąd też w jednostce ta orkiestra, której w każdej brygadzie WP nie mogło zabraknąć, i jeden z budynków koszar przeznaczony na dom kultury.
Czasy były ciekawe. Jednego dnia mówiło się „obywatelu”, a następnego „panie pułkowniku”. Wpadłem więc na pomysł, by sprowadzić Kaczmarskiego do jednostki na koncert. Dowództwo brygady – sami wychowankowie moskiewskich szkół oficerskich – uznało to za propagandowo interesujący pomysł. Poszedłem więc – jak trzeba, w podoficerskim mundurze – na jeden z koncertów Jacka Kaczmarskiego i złożyłem mu swoją propozycję. Zgodził się pytając tylko, czy na pewno wiem, co robię? I grali – przy pełnej sali zwykłych żołnierzy i wysokiej rangi oficerów – ze Zbigniewem Łapińskim za darmo przez trzy godziny. Najpierw najnowszy program, który grali wszędzie indziej, a potem wszystko to, co padło z sali: „Mury”, „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”, „Kołysankę”, „Obławę”, „A my nie chcemy”, „Obławę”, a nawet – przy pomruku kilku pułkowników – „Manewry”. A potem wspólna kolacja.
Wiedzieliśmy wtedy wszyscy, zwykli szeregowi żołnierze, pułkownicy i sam Jacek Kaczmarski, że coś się w kraju rzeczywiście zmieniło. Można – pytaliśmy sami siebie? Można!
***
Z nieba wspomnień tamtej wolności, którą wtedy – jak myślano – dał nam Okrągły Stół, na ziemię sprowadził mnie inny „okrągłostołowy owoc” – „Gazeta Wyborcza”. Organ medialny dzisiejszej opozycji doniósł na swoich łamach, że w jednej z ursynowskich podstawówek odbył się w ramach wielkopostnych rekolekcji „dzień pokutny”. A co najbardziej skandaliczne – ze spowiedzią w salach lekcyjnych!
„Wyborcza” ubolewa, że „klasy zamieniono w konfesjonały”, o czym poinformowała gazetę „babcia jednego z uczniów” SP nr 343 im. Matki Teresy z Kalkuty. "Jestem tym oburzona właśnie jako osoba korzystająca z sakramentów. To jest jakiś absurd. Boże, wróć nam świecką szkołę!" – napisała wprost do „Wyborczej”. A ta, jako trybun ludu i jedynie obserwator społecznego wzburzenia, wzburza się razem z babcią.
Szkoła za patrona ma Matkę Teresę z Kalkuty i jest integracyjna, więc ze względu na problemy z przemieszczaniem się dzieci z zasady wiele inicjatyw dotyczących uczniów odbywa się w szkole. Na przebieg rekolekcji w placówce w ten, a nie inny sposób zgodę wyraziła Rada Rodziców. Dla „Wyborczej” to – jak widać – żadne argumenty.
Można? Nie można!
***
Dyrekcja szkoły schowała głowę w piasek, odmawiając komentarza w tej sprawie. Podobnie burmistrz, tłumacząc się, że o tych „praktykach”, choć w podobny sposób rekolekcje odbywają się od kilku lat, nie wiedział. A i nikt dotąd, oprócz wspomnianej babci, na te praktyki się nie skarżył. Zapewnił także, że „klasy zamieniono w konfesjonały”, ponieważ (sic!) dyrekcja nie wyraziła zgody na postawienie w szkole tradycyjnych konfesjonałów.
Sprawa zakrawałaby na groteskę, gdyby nie wnioski, jakie z tej całej sprawy należałoby wysnuć.
Nie wiadomo, z jakich sakramentów korzysta wspomniana babcia i w jakim Kościele. Być może to „Kościół z ulicy Czerskiej”. Winna jednak owa babcia cokolwiek o sakramentach wiedzieć. To np. że – tak to nazwijmy – sakrament zawsze idzie z kapłanem. Każde miejsce jest równie dobre do pojednania z Bogiem i nie ma znaczenia, gdzie się spowiadamy, byleby spowiadał kapłan, który ma moc rozgrzeszyć penitenta i zapewniona była penitentowi dyskrecja takiej spowiedzi.
Podobnie nie ma nic złego w tym, że kapłan wychodzi do chorych z sakramentem chorych. I podobnie też można przypomnieć Msze święte sprawowane przez kard. Karola Wojtyłę na skleconym z kajaków ołtarzu podczas jego spływów ze studentami. Szkoda, że o tym nie wiedzą, robiąc szum wokół niczego, dziennikarze „Wyborczej”.
Dla mnie jednak smutniejszy jest wniosek inny.
W niecały rok po wyborach 4 czerwca 1989 roku, w jednostce wojskowej pełnej jeszcze komunistycznych symboli i haseł, i takowych wysokiej rangi oficerów możliwy był koncert Jacka Kaczmarskiego. Nikt już przed nim bramy nie zamykał. Dziś próbuje się zabronić Kościołowi, by w godziwych warunkach, w szkole im. św. Matki Teresy z Kalkuty, mógł służyć posługą sakramentalną dzieciom z katolickich rodzin.
A więc warto zapytać, dlaczego – według wyobrażeń „Gazety Wyborczej” – mamy mieć obecnie tej naszej wolności mniej niż 27 lat temu?
"Naszym ideałem zawsze była wolna Polska i wolność człowieka w Polsce" – napisał w „Wyborczej” na 25-lecie gazety Adam Michnik. Wolne żarty.