Dojrzali rodzice nie zsyłają kar, ale też nie przeszkadzają błądzącemu dziecku ponosić konsekwencji jego błędów – przypomina psycholog ks. dr Marek Dziewiecki
Z ks. dr. Markiem Dziewieckim, psychologiem i dyrektorem telefonu zaufania diecezji radomskiej „Linia Braterskich Serc”, rozmawia Irena Świerdzewska
Co robić, gdy dzieci chcą podporządkować sobie dorosłych?
To zjawisko jest wynikiem współczesnych mitów o wychowaniu bez stresów, o spontanicznej samorealizacji czy o miłości zredukowanej do akceptacji. Gdy rodzice podporządkowują się dzieciom, wtedy przegrywają jedni i drudzy. Widziałem niedawno w supermarkecie dziecko, które rzuciło się na podłogę przy stoisku ze słodyczami i krzyczało: „Mamusiu, kup mi tego batona!”. Mama ze spokojem powiedziała do synka: „Wolisz batona czy mnie? Ja idę do kasy”. Dziecko natychmiast wstało, dogoniło mamę i przytuliło się do niej. Korzystanie w takich sytuacjach przez rodziców z przewagi emocjonalnej, intelektualnej czy finansowej służy dobru dziecka. Rodzice mają możliwość zastosowania „szlabanu” na lody, ciastka, kieszonkowe, telewizor czy komputer. Powinni być uśmiechnięci i spokojni. To dziecko ma się stresować, gdy błądzi, a nie oni.
Dlaczego nastoletnie i dorosłe dzieci z rodzin, w których otrzymały dobre katolickie wychowanie, podejmują błędne, czasem destrukcyjne decyzje życiowe?
Można wskazać na dwie przyczyny takich sytuacji. Pierwsza to błędy wychowawcze rodziców, popełnione zwykle bez złej woli. Dzieje się tak, gdy rodzice kochają, ale nie stawiają wymagań, czyli mylą miłość z rozpieszczaniem. Drugi błąd to stawianie dzieciom słusznych i zgodnych z Ewangelią wymagań, ale bez wspierania dziecka miłością, obecnością, czułością. Dziecku, pozbawionemu wsparcia ze strony rodziców, brakuje sił do życia i rozwoju. Druga, częstsza przyczyna kryzysu dzieci, to oddziaływanie środowiska medialnego, rówieśniczego czy szkolnego w sposób gorszący, demoralizujący i destrukcyjny. Rodzice stracili wyłączność na wychowanie, którą mieli jeszcze kilkanaście lat temu, gdy dziecko mogło być niemal cały czas w domu pod ich kontrolą. Teraz nawet w domu dziecko może ulegać wpływowi innych osób, zwłaszcza przez internet.
Co Ksiądz radzi rodzicom, których dzieci odchodzą od wiary?
Ostatnio otrzymałem e-mail od kobiety, której piętnastoletni syn zadeklarował, że jest ateistą. Jego osiemnastoletnia siostra stwierdziła, że ona też już nie wierzy w Boga i nie będzie chodzić do kościoła. W takich sytuacjach podpowiadam rodzicom, by najpierw wyjaśniali dzieciom, do jakiej grupy społecznej one „aspirują”. Ateiści są nieliczni, ale dopuścili się strasznych ludobójstw w historii ludzkości. Nadal ich głównym programem jest zabijanie, zwłaszcza przez aborcję i eutanazję. Ateiści za swoje zbrodnie nie przeprosili nigdy.
Po drugie, wyjaśniam rodzicom, że za „ateizmem” nastolatków kryje się zwykle chęć ukrycia się przed Bogiem i przed własnym sumieniem na skutek ulegania słabościom czy grzechom. Warto, by rodzice popatrzyli w oczy „ateiście” i spytali: „chyba zaczynasz wikłać się w jakieś zło, skoro uciekasz przed Bogiem jak Adam po grzechu pierworodnym?” . Rodzice powinni potwierdzać, że ich miłość do syna czy córki jest bezwarunkowa i nieodwołalna. Powinni mówić dziecku, że tym bardziej będą się za nie modlić. Powinni też opowiadać dziecku, że to właśnie od Boga uczą się miłości, mądrości, wytrwałości, radości życia, radzenia sobie z własnymi słabościami. Mogą zachęcać czy zafascynować własnym świadectwem życia.
Rodzice mierzą się coraz częściej z problemem zakochania nastolatki w niewłaściwej osobie albo wchodzenia dorosłego dziecka w związek niesakramentalny. Jak powinni wtedy reagować?
Punktem wyjścia są spokojne, rzeczowe rozmowy. Zakochanej córce trzeba wyjaśniać, że jeśli „jej” chłopak jest w kryzysie – ma kłopoty z alkoholem, z seksem, bo nie uczy się, wagaruje, jest leniwy, prymitywny czy wulgarny – to nie jest w stanie kochać. W tej fazie życia nie jest w stanie zawrzeć ważnego małżeństwa. Nawet jeśli zakochana córka już widzi poważne słabości tego, w kim się zakochała, to zwykle deklaruje, że ona go kocha i że go uratuje. Rodzice powinni wtedy wyjaśnić, że zadaniem córki nie jest poświęcanie się komuś w kryzysie czy ratowanie kogoś, kto nie radzi sobie z życiem: „Od ratowania nastolatków są dorośli, a nie ty, córko. Ty zajmij się na razie własnym rozwojem i szukaniem kogoś, kto nie tylko chce, ale potrafi kochać”. Jeśli córka jest niepełnoletnia, rodzice mają prawo zabronić jej kontaktowania się z chłopakiem, który nie nadaje się na męża i ojca. Powinni przy tym wyjaśniać, że w ten sposób nie wycofuje ona miłości do niego, lecz mobilizuje go, by szukał pomocy u fachowców. Miłość bliźniego jest bezwarunkowa. Mamy natomiast prawo stawiać twarde warunki komuś, kto aspiruje do zawarcia z nami małżeństwa.
Dojrzali rodzice nie pójdą na „ślub” cywilny, bo tam w ogóle nie ma mowy o miłości, a sam kontrakt cywilny jest fikcją prawną. Jeśli bowiem ta druga strona zdradzi i opuści małżonka, nie poniesie konsekwencji, a państwo pozwoli jej zawrzeć kolejne „małżeństwo”.
Co powinni zrobić rodzice, jeśli dziecko zaczyna sięgać po alkohol czy narkotyki?
Warto konsultować się ze specjalistami od uzależnień po to, by rozumieć sytuację dziecka i mechanizmy uzależnień. Trzeba też uczyć się zasad twardej miłości, czyli jedynej formy miłości, jaka w takiej sytuacji jest dojrzała. Trzeźwiejący alkoholicy potwierdzają powyższe zasady. Stwierdzają, że uratowało ich to, że ktoś z bliskich zwrócił się o pomoc do specjalistów i przestał pobłażać i udawać, że nie widzi problemu. Jeśli syn zaczyna sięgać po substancje uzależniające, rodzice powinni go kontrolować, sprawdzać mu kieszenie, nie puszczać go na spotkania z kolegami, nie dawać mu kieszonkowego, a sami regularnie kontaktować się z wychowawcą w szkole. Powinni też wyjaśniać: „To nie jest kara, lecz konsekwencja twoich zachowań. My nie chcemy, synu, żebyś umarł. Sięganie po alkohol w wieku rozwojowym to sięganie po coś, co oszukuje, uzależnia i zabija. Nie chcemy, byś niszczył swój rozwój fizyczny, psychiczny i duchowy”. Jeśli nieletni syn nie wraca do domu o określonej przez rodziców godzinie, mogą oni zawiadomić policję o zaginięciu dziecka. To dodatkowy nacisk, by syn widział, że nie ma żartów. I że rodzice nie pomogą mu w wyrządzaniu sobie krzywdy. Przeciwnie, uczynią wszystko, by bronić go przed jego własną słabością.
Jakie błędy najczęściej popełniają rodzice, gdy ich dziecko wchodzi w kryzys?
Zwykle im bardziej dziecko zaczyna błądzić, tym bardziej rodzice nie tylko się tym przejmują, lecz także sami popadają w kryzys. Stają się smutni. Czasem płaczą. Czasem kłócą się ze sobą o to, kto tu bardziej zawinił. Nastolatek myśli wtedy: „rodzice modlą się, chodzą do kościoła, respektują przykazania, a mimo to są nieszczęśliwi. W takim razie nie warto wiązać się z Bogiem i żyć tak jak oni, bo to prowadzi do smutku”. Nastolatek udaje sam przed sobą, że niepokój rodziców nie wiąże się z jego problemami. Interpretuje ich smutek w sposób dla niego wygodny.
|
Zachęcam rodziców, by gdy rozmawiają z dzieckiem w kryzysie, byli opanowani, by zachowywali równowagę, by nie skupiali się na swoim cierpieniu, lecz na sytuacji syna czy córki. Wyjaśniam: Niech wasze dzieci, które są w kryzysie, widzą radość na waszych twarzach. Niech widzą, że się wzajemnie kochacie i wspieracie, że jesteście związani z Bogiem, że jest w was siła i nadzieja. Przytulajcie się do siebie przy dziecku, mówcie o waszej radości ze szlachetnego, Bożego życia. Płakać – nawet całą noc – możecie wtedy, gdy jesteście sami. Dziecko w kryzysie potrzebuje waszej radości, żeby widzieć, że radość jest możliwa i że płynie ona z takiego sposobu życia jak wasz. Cechą niedojrzałych dzieci jest wystawianie rodziców na próbę, a rolą rodziców jest niedopuszczenie do tego, by tę próbę przegrać.
Wielu sądzi, że uległością wobec dzieci i spełnianiem ich życzeń pomogą im wyjść z kryzysu…
Syn przeżywający poważny kryzys chce, by rodzice nie zwracali mu uwagi, by płacili za niego kary, by nie zgłaszali na policję, gdy ich okradnie albo pobije pod wpływem alkoholu czy narkotyku. Największym dramatem nie jest to, że dziecko cierpi, gdy błądzi, lecz to, że błądzi. Przypowieść o synu marnotrawnym uczy nas prawdy, że jeśli dziecko wchodzi w głęboki kryzys (alkoholizm, narkomania, erotomania, hazard, uzależnienie od komputera, skrajny egoizm i lenistwo), to wtedy nie jest już wrażliwe ani na miłość Boga, ani na naszą miłość czy na nasze cierpienie. Jedyna rzecz, na którą błądzący pozostaje jeszcze wrażliwy, jest jego własne cierpienie.
Dojrzali rodzice nie zsyłają kar, ale też nie przeszkadzają błądzącemu dziecku ponosić konsekwencji jego błędów, gdyż osobiste cierpienie błądzącego jest dla niego ostatnią deską ratunku. Ojciec dawał znaki miłości, ale nie poszedł do marnotrawnego syna. To syn miał wrócić do ojca i dopiero wtedy mógł się upewnić, że cały czas był kochany. Nie próbujmy być lepsi od Jezusa, bo staniemy się jedynie naiwni. Naśladujmy mądrą miłość Jezusa.
***
Ks. Marek Dziewiecki (1954), kapłan diecezji radomskiej, doktor psychologii (Uniwersytet Salezjański w Rzymie) i magister teologii (KUL), wykładowca w Seminarium Duchownym w Radomiu, od 1997 r. krajowy duszpasterz powołań, dyrektor radomskiego telefonu zaufania, rekolekcjonista, autor kilkudziesięciu książek i wielu artykułów o chrześcijaństwie, wychowaniu, relacjach międzyludzkich, profilaktyce i terapii uzależnień. Więcej: www.marekdziewiecki.pl.
rozmawiała Irena Świerdzewska |