– Piotrek był wielkim praktykiem i genialnym obserwatorem. Jak gąbka wchłaniał to wszystko z codziennego życia, co mu się przydawało w kazaniach. Często opowiadałem mu jakąś banalną, zabawną historię, by potem usłyszeć, jak wplata ją w kazanie, obudowaną w morał – wspomina ks. Kowalski. – Łączył to, czym ludzie żyją, ich sukcesy, upadki, dramaty, fascynacje – z Ewangelią. Trafiał w samo sedno ich problemów, rozterek wiary, słabości, a jednocześnie wskazywał na Boże miłosierdzie. Twierdził, że świętość to nie jest cukierkowatość. To realizm w dążeniu do Pana Boga – z upadkami, grzechami, słabościami, ale i nieustannym podnoszeniem się z nich. Dlatego stał się ludziom tak drogi i tak bliski. Mógł się pół godziny nie odzywać, a potem jak coś powiedział, to było i śmiesznie, i mądrze, i do zapamiętania.
Ks. Pawlukiewicz tym także różnił się od wielu kaznodziejów-celebrytów, że zdobywając Bogu ludzi, nigdy nie chciał zasłaniać sobą Jezusa. – Czy rozwadniał Ewangelię, żeby się przypodobać? Czy zachęcał do drogi na skróty? Czy dawał łatwe recepty? Czy kochaliśmy go dlatego, że był fajny, że dowcipkował? Poczucie humoru, uśmiech, błyskotliwość – to były tylko dodatki. Kochaliśmy go za to, że był odblaskiem głosu Jezusa Chrystusa – mówił o nim, żegnając przyjaciela, ks. Kowalski.
Nigdy też ks. Pawlukiewicz w tym, co mówił, nie poruszał się po krawędzi nauki Kościoła, nie prowokował do jej relatywizowania, ale był jej całkowicie wierny. A kiedy mówił o słabościach ludzi czy Kościoła, to po to, by w tych słabościach – wzorem Jezusa – uczyć się ludzi i Kościół miłosiernie kochać.
„Jeśli spotykam kogoś, kto ciągle krytykuje Kościół, od razu czuję, że w jego życiu coś nie gra. Albo zaczął mieszkać z kobietą bez ślubu, albo wpadł w inny grzech, albo uwiodła go jakaś sekta czy ideologia. I kiedy tak słucham, że Kościół jest zły, że księża nie tacy itd., od razu chcę pytać: »Przepraszam Pana, że tak zapytam, ale zanim zaczniemy rozmawiać o grzechach Kościoła, wojnach krzyżowych itd. – czy Pan ma kłopoty z masturbacją?«. Jak ktoś coś ma do Kościoła i nie umie spojrzeć na Kościół z miłością, to jestem prawie pewien, że stoi za tym jakaś sprawa osobista. Jak się dostanie od dziadka z PZPR dom, to nawet komuna zaczyna się podobać” – mówił po męsku w czasie jednych z rekolekcji wielkopostnych. I z reguły trafiał celnie.
TY ŻYJESZ, A MY UMIERAMY
Długo nie przyznawał się, nawet ks. Kowalskiemu, do choroby, z którą zmagał się przez 10 lat, aż do śmierci. – Nie chciał, podobnie jak Jan Paweł II, innych nią obciążać. Ale kiedy już nie dało się jej ukryć, mówił: „Boguś, rozumiem, że muszę cierpieć, ale jedna choroba Parkinsona by Panu Bogu nie wystarczyła? Dlaczego jeszcze na kręgosłup?”. A umarł na trzecią – na niewydolność krążeniową. Ta śmierć była niespodziewana, ale był na nią przygotowany: wyspowiadany, pogodzony z innymi – wspomina ks. Kowalski.
– Imponował nam swoją dzielnością, nietraceniem ducha i poczucia humoru. I tak praktycznie do końca – nieutyskujący, pogodny, dowcipny. To była dla nas lekcja, że to, co głosił, potrafił przełożyć na swoje codzienne postawy – dodaje bp Górzyński.
Ks. Pawlukiewicz lubił przytaczać wiersz ks. Jana Twardowskiego: „Dlaczego krzyż, uśmiech, rana głęboka. Widzisz, to takie proste, kiedy się kocha”. Lubił powtarzać o zmarłych, że „to nie jest tak, że oni umarli, a my żyjemy. To oni żyją, a my umieramy”. Dlatego inny jeszcze kolega kursowy, ks. Tadeusz Aleksandrowicz, proboszcz parafii Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, żegnał go podczas Mszy Świętej: – „Ty teraz żyjesz, a my umieramy. My idziemy w kierunku śmierci, a Ty idziesz w kierunku zmartwychwstania. Już żyjesz zmartwychwstaniem. Dlatego Bogu dzięki, że zakończył się trudny okres twojego życia. Dziękujemy, że wytrwałeś w tym do końca, że nie straciłeś nic ze swojego pięknego i fantastycznego oceniania rzeczywistości życia swojego i życia dookoła nas.
– Ksiądz nigdy nie powinien zasłaniać Pana Boga, ale w dobrym księdzu łatwiej ukochać Pana Boga, przez dobrego księdza łatwiej w Boga uwierzyć. Ksiądz nigdy nie idzie do nieba sam. Idzie z tymi, których Bóg stawiał na jego drodze. Ufamy, że sporą rzeszą jest i będzie otoczony ks. Piotr w drodze do nieba – podsumowuje ks. Bogusław Kowalski.
Zostaną po ks. Pawlukiewiczu niezliczone nagrania jego kazań, konferencji rekolekcyjnych, radiowych spotkań i katechez, książki przez niego napisane. Do tego na szczęście mamy szeroki dostęp, warto z nich korzystać.
Jest także miejsce, gdzie spoczął: w kwaterze 153, w mogile kapłańskiej na Starych Powązkach, więc można przyjść i pomodlić się. Przede wszystkim zaś zostały wspomnienia ludzi. Jest niemal pewne, że ich ogrom poznamy dopiero teraz, gdy go zabrakło. Z prostej wdzięczności za to, że był.