Wierność Bogu i Kościołowi za wszelką cenę i we wszelkich okolicznościach – ta postawa dominowała u abp. Antoniego Baraniaka przez całe jego życie.
fot. Narodowe Archiwum CyfroweW niedzielę 7 stycznia w pewnej małej wielkopolskiej wiosce odbywa się bardzo oczekiwane przez jego mieszkańców wydarzenie. Szykują się na nie i szkoła, i prężnie działające koło gospodyń, i władze powiatu. Niecodzienne jest nie tylko to, że weźmie w nim udział metropolita poznański, ani nawet to, że wydarzenie będzie transmitować TVP Polonia. Chodzi o coś innego: po raz pierwszy w historii, za sprawą sejmu poprzedniej kadencji, cała Polska będzie oddawać hołd jednemu z mieszkańców tej maleńkiej miejscowości. Hołdem tym będzie Msza Święta, która rozpocznie obchody Roku Arcybiskupa Antoniego Baraniaka.
Wioska to Mchy koło Śremu, w gminie Książ Wielkopolski. To tu 1 stycznia 1904 r. urodził się i później został ochrzczony abp Antoni Baraniak, niezłomny obrońca Prymasa Tysiąclecia i Kościoła. Nie każdy o nim słyszał i mało kto go wymienia obok bł. Stefana Wyszyńskiego, choć był on jednym z najbliższych jego współpracowników – i jedynym, który został aresztowany wraz z nim.
Arcybiskup Baraniak to sekretarz prymasa Augusta Hlonda i dyrektor sekretariatu prymasa Wyszyńskiego. Pełnił także funkcję metropolity poznańskiego (1957–1977). Lista jego zasług i osiągnięć jest bardzo długa. Jednak największym dowodem jego męstwa i niezłomności jest postawa podczas aresztowania i bezlitosnych przesłuchań w więzieniu śledczym na Mokotowie w Warszawie w latach 1953–1955. Historycy Kościoła są zgodni, że torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na ówczesnym bp. Baraniaku zeznania pozwalające na zorganizowanie procesu pokazowego przeciwko internowanemu kard. Wyszyńskiemu. Aresztowano ich razem, tego samego dnia, a raczej tej samej nocy, 25/26 września 1953 r. w Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej w Warszawie.
W ARESZCIE
Już samo aresztowanie tak wysokiej rangi przedstawiciela Kościoła było wydarzeniem bez precedensu. Komuniści uderzyli przecież w jedyną i ostatnią instytucję w PRL, która zachowywała jeszcze margines wolności i niezależności. Ich cel był jasny, a plan jednoznaczny: skompromitowanie i maksymalne osłabienie pozycji i osoby kard. Wyszyńskiego, a w konsekwencji również Kościoła katolickiego w Polsce. Temu miał służyć planowany i przygotowywany przez nich proces pokazowy prymasa. Głównym świadkiem jego winy miał być jego najbliższy współpracownik – bp Baraniak. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wielka byłaby wymowa propagandowa takiego procesu w tamtym czasie. Stąd aresztowanie bp. Baraniaka, stąd Rakowiecka i dążenie wszelkimi stosowanymi tam metodami do tego, by zmusić go do współpracy z komunistyczną bezpieką przeciwko prymasowi. Biskup Baraniak nie załamał się i wytrzymał aż 27 miesięcy najgorszych stalinowskich tortur stosowanych wobec niego w więzieniu.
Jestem pewna, że je tam wobec niego stosowano, ponieważ od 13 lat dokumentuję tragiczne i raczej nieznane powszechnej opinii publicznej jego więzienne losy. Informacje o nich można uzyskać przede wszystkim od świadków prywatnych wypowiedzi abp. Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym w różnych okolicznościach kilku osobom. Z wypowiedzi tych osób możemy próbować odtworzyć to, co abp Baraniak przeżył w czasie 27 miesięcy uwięzienia (26 września 1953 r. – 29 grudnia 1955 r.) i kolejnych 10 miesięcy internowania (30 grudnia 1955 r. – 1 listopada 1956 r.). Częściowo opisane jest to w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa, które dziś znajdują się w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomocniczy poznański Marek Jędraszewski w liczącej 580 stron książce „Teczki na Baraniaka”. Ale w dokumentach jest tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia arcybiskupa. Nie znajdziemy tam opisu tortur, szykan, dręczenia fizycznego i psychicznego, choć ich stosowanie w tamtych czasach w więzieniu przy Rakowieckiej było normą.
BLIZNY NA PLECACH
W oficjalnych dokumentach UB nie ma śladu po biciu aresztowanego, a abp Baraniak do końca życia miał na plecach kilka wyraźnych blizn, będących, jak to sam nazywał, „pamiątką po pobycie w więzieniu”. Lekarki opiekujące się nim w ostatnich latach jego życia identyfikowały je jednoznacznie jako ślady po biciu. Te lekarki to dr Milada Tycowa, emerytowana gastrolog z Poznania, i jej młodsza koleżanka po fachu dr Małgorzata Kulesza-Kiczka z Warszawy.
Obie zauważyły blizny na plecach arcybiskupa w czasie rutynowego badania lekarskiego w szpitalu i obie nie mają wątpliwości, że blizny te, szerokie i dobrze widoczne, to ślady po uderzeniach, urazach czy – jak mówiła dr Kulesza-Kiczka – „ciosach zadawanych jakimś ciężkim, gładkim narzędziem”, np. metalowym prętem, bo przecież „trudno, żeby ktoś się tak przewrócił i sobie sam coś takiego zrobił” – opowiadała mi pani doktor. „A skoro były blizny, to wcześniej musiały być i rany” – podkreśla dr Kulesza-Kiczka, dziś emerytowana lekarka chorób wewnętrznych.
„Ja widziałam blizny na plecach abp. Baraniaka – opowiedziała mi również dr Tycowa, która opiekowała się nim przez kilka miesięcy przed jego śmiercią w 1977 r. – W czasie badania przedmiotowego zauważyłam te blizny i zapytałam arcybiskupa, od kiedy to ma, to mi powiedział, że to jest pamiątka po pobycie w więzieniu. Było pięć, sześć tych blizn, takich pięcio- czy nawet dziesięciocentymetrowych, to były duże blizny”.
KARCER SUCHY I MOKRY
W dokumentach ze śledztwa z lat 50. nie ma żadnych informacji o stosowaniu wobec „Baraniaka, syna Franciszka”, jak śledczy w więzieniu nazywali biskupa, tzw. ciemnicy. Mówił o tym nieżyjący już ks. prof. dr hab. Marian Banaszak, historyk, kustosz Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu, który przytaczał osobiste relacje abp. Baraniaka. Ciemnica na Rakowieckiej to było pomieszczenie bez okna, światła i jakichkolwiek urządzeń sanitarnych czy sprzętów typu krzesło lub łóżko. Zamykano tam człowieka na kilka dni nago, bez jedzenia i picia. Ksiądz Banaszak stwierdził w jednej z audycji radiowych katolickiego Radia Emaus w 1995 r., że abp Baraniak spędził w takiej celi co najmniej osiem dni.
Potwierdzał te relacje także nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku w Wielkopolsce. Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r. Opowiadał, że śledczy z UB, chcąc wymusić na abp. Baraniaku zeznania przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, wrzucali go nago do ciemnej celi, w której były fekalia. Księdzu Grześkowiakowi mówił o tym sam abp Baraniak w czasie ostatniego spotkania z okazji Bożego Narodzenia w Seminarium Duchownym w Poznaniu w grudniu 1976 r. Chodziło o ten czas, kiedy za wszelką cenę chciano bp. Baraniaka w więzieniu złamać, więc nagiego wrzucano go do celi, w której z góry płynęły fekalia. Co jakiś czas go wydobywano – on nie wiedział, jak długo to trwało, godziny czy dziesiątki godzin – i czekano z kartką, żeby podpisał lojalkę. A on był tak wymęczony, że mówił do siebie tylko jedno zdanie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. I nie podpisał, nie uległ.
WZÓR DLA NAS
Dla mnie abp Antoni Baraniak to nie tylko ważna postać historyczna, ale też wzór do naśladowania. Przede wszystkim wierności. Wierność Bogu i Kościołowi za wszelką cenę i we wszelkich okolicznościach – ta postawa dominowała przez całe jego życie. Nie bał się potępiać zła. Stanowczo sprzeciwiał się komunizmowi jako systemowi totalitarnemu, ale nigdy nie atakował nikogo personalnie.
Wyróżniała go także pokora. W czasach, kiedy ludzie o swoich nawet niewielkich zasługach piszą w mediach społecznościowych, gdy mechanizmy PR-u wkradły się do wszelkich możliwych dziedzin życia, to właśnie postawa pokory, oddania, ofiary jest tym, czego bardzo potrzebujemy.