Sama byłam, przed dwudziestu z okładem laty, współinicjatorką wspomnianego wyżej Marszu Modlitwy. Ale zanim zainaugurowaliśmy ten marsz, byłam rok wcześniej w 1992 roku,współorganizatorką unikalnego – i do dziś niepowtórzonego – przedsięwzięcia, które połączyło fizyczną obecnością i duchową linią dwa pomniki i dwa zrywy: Pomnik Powstania Warszawskiego i Pomnik Bohaterów Getta. Twórcą i – można powiedzieć – szaleńcem Bożym, który porwał grupkę ludzi do czynu i zapalił w nas wiarę w jego powodzenie i głęboki sens, był Arie Lerner (1918-2002). Wojnę przeżył w kopalni węgla za Uralem, po powrocie zatrudnił się w ambasadzie Izraela i w rezultacie wylądował w stalinowskim więzieniu. Zwolniony po kilku latach, wyjechał do Izraela, a kiedy tylko nad Wisłą upadł komunizm, wrócił do Polski, bo uważał się także za polskiego patriotę. W zaproponowaną przez niego formę upamiętnienia ofiar wojny i zgotowanej przez Niemców i Sowietów zagłady niewiele osób chciało się zaangażować. Arie powiedział wtedy: „Wszyscy jesteśmy braćmi i ani narodowość, ani religia nie może nas dzielić. Dlaczego dwa narody tak ze sobą związane nie mogą płakać razem nad sobą i cieszyć się wspólnie z wolności?”.
To przesłanie zostawił mi na zawsze. Kiedy w 1999 roku Jan Paweł II połączył swoją obecnością i swoją modlitwą dwa nowe wymowne miejsca pamięci – Pomnik Umschlagplatz i Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie – wydawało się, że droga, jaką w ten sposób wskazał, jest wyraźna. A jednak nie poszliśmy tą drogą, nie podjęliśmy wielkiego wyzwania.
W żadnym razie nie użalam się nad stanem naszego Marszu Modlitwy. Ale nie tracę nadziei, że młodsi, choćby urodzeni wtedy w 1992 roku, poszukają nowych sposobów wspólnej obecności w miejscach pamięci, które tworzą i nasze miasto, i naszą historię.
Barbara Sułek-Kowalska |