Innym aspektem, który zawsze uderzał mnie w Ojcu Świętym, była jego pamięć, powiedziałbym, że niemal nieskończona, gdyż pamiętał miejsca, osoby, sytuacje, które poznał w czasie swoich podróży, co oznacza, że w każdych okolicznościach zwracał jak największą uwagę szczególnie na osoby, które spotykał. Jest to dla mnie znak prawdziwej i wielkiej miłości. Ponadto zwykle nigdy nie tracił czasu, ale ofiarowywał go obficie, gdy na przykład przyjmował biskupów. Mogę o tym powiedzieć, ponieważ jako arcybiskup Buenos Aires odbywałem spotkania osobiste ze Sługą Bożym i ja, sam będąc trochę nieśmiały i powściągliwy, przynajmniej w pewnych okolicznościach, po omówieniu spraw, które były przedmiotem tej audiencji, zacząłem wstawać, aby nie musiał on tracić czasu, tak jak mi się wydawało, ale on wziął mnie za ramię i poprosił, abym ponownie usiadł, i powiedział do mnie: „Nie! Nie! Nie! Proszę pozostać”, aby jeszcze porozmawiać.
Szczególnie wspominam Sługę Bożego przy okazji wizyty ad limina, którą złożyłem z biskupami argentyńskimi w 2002 roku. Pewnego dnia koncelebrowaliśmy z Ojcem Świętym, i to, co mnie wtedy uderzyło, było jego przygotowanie do Mszy. Klęczał w swojej kaplicy prywatnej, modląc się, i zauważyłem, że od czasu do czasu czytał coś na kartce papieru, którą miał przed sobą, opierał czoło na dłoniach i było oczywiste, że modlił się z wielką mocą o coś, co – jak myślę – było intencją zapisaną na tej kartce, następnie przeczytał kilka innych rzeczy na tej samej kartce i wrócił do postawy modlitewnej i tak dalej, aż zakończył ją, wtedy podniósł się, aby założyć szaty liturgiczne. Mogę też wspomnieć, na potwierdzenie tego, o czym mówiłem przed chwilą, o tym, co mi powiedział kard. Giovanni Battista Re – prefekt Kongregacji ds. Biskupów – a mianowicie, że gdy przedstawiał mu spis propozycji dotyczących biskupów w diecezjach przeżywających trudności lub szczególnie zajętych, prosił, aby pozostawić mu tę listę, aby mógł się zastanowić i pomodlić w tej sprawie, a następnie udzielał właściwych odpowiedzi.
[…] Ostatni okres jego życia jest znany wszystkim również dlatego, że nie było żadnych ograniczeń dla społecznych środków przekazu i informacyjnych, jak potrafił on przyjąć swoje ułomności i uszlachetnić je, włączając je w swój plan pełnienia woli Bożej. Chcę podkreślić, że Jan Paweł II nauczył nas, nie ukrywając niczego przed innymi, cierpieć i umrzeć, i to jest, moim zdaniem, czymś bohaterskim […].
W tych krótkich wspomnieniach o mojej znajomości ze Sługą Bożym, o których wcześniej mówiłem, instynktownie odniosłem swe wrażenia do różnych okoliczności, podkreślając zasadniczo praktykowanie przez niego cnót ludzkich i chrześcijańskich. Nie należy zapominać o jego szczególnym nabożeństwie do Matki Bożej, które – muszę powiedzieć – wpłynęło także na moją pobożność. I wreszcie nie waham się stwierdzić, że Jan Paweł II praktykował, moim zdaniem, wszystkie cnoty, ujęte całościowo, w sposób heroiczny, zważywszy na okoliczności, równowagę i pogodę, z jaką przeżył całe swe istnienie. I to rzucało się w oczy wszystkich, również niekatolików i tych, którzy wyznawali inne religie, a nawet agnostyków.
[…] Nie jestem biegły w sprawach darów szczególnych, charyzmatycznych, zdarzeń nadprzyrodzonych lub niezwykłych zjawisk u Sługi Bożego, gdy żył. Gdy Jan Paweł II żył, zawsze uważałem go za człowieka Bożego i tak samo [uważała] większość osób, które w jakiś sposób pozostawały z nim w kontakcie […].
Jego śmierć, jak już powiedziałem, była heroiczna i sądzę, że […] to spostrzeżenie było powszechne, wystarczy pomyśleć o przejawach uczucia i czci, okazywanych mu przez wiernych, i to nie tylko w okresie novendaliów [dziewięć dni żałoby po śmierci papieża
– KAI] i podczas jego pogrzebu. Po jego śmierci jego sława świętości znalazła potwierdzenie w decyzji Ojca Świętego Benedykta XVI o zniesieniu pięciu lat oczekiwania, przepisanych przez normy kanoniczne, zezwalając w ten sposób na natychmiastowe rozpoczęcie jego sprawy kanonizacyjnej. Innym znakiem jest nieustanne pielgrzymowanie do jego grobu ludzi wszystkich warstw i wszystkich religii.
red./KAI |