W miejscu mojego urlopu wieczorne „programy rozrywkowe” dla gości zdominowali Anglicy. Zdominowali w dobrym słowa tego znaczeniu i do tego stopnia, że pozazdrościłem im wspólnoty. Stanowili tam niemal 90 proc. gości wyglądających – jeśli chodzi o mężczyzn – niemal tak samo, bo ubranych w koszulki swoich ulubionych klubów piłkarskich. I zachowujących się – to już dotyczyło obu płci – jak dobrze zgrany chór. Śpiewali wspólnie wszyscy. I rodzice, i dzieci. I kobiety, i mężczyźni. Wszyscy znali i melodie, i słowa piosenek najlepszej klasyki popu. Tak, wiem, Brytyjczycy z mlekiem matki wyssali umuzykalnienie. Tam właściwie każdy żyje notowaniami list przebojów i nowymi płytami swoich artystów. Tam muzykę słychać i na ulicy, i u rzeźnika. Zazdrości im tego wiele osób. Także i ja, bo to jest coś, co ich łączy ponad podziałami i stanowi – obok oczywiście futbolu – czymś w rodzaju marki. Rozpoznawalnego na całym świecie znaku firmowego made in UK.
A co z nami? Z czego my możemy być znani, a nawet podziwiani na świecie? Podpowiedź przyniosła mi, a może bardziej utwierdziła w nieśmiałym myśleniu o naszej „specjalności”, wizyta Donalda Trumpa. Czyż jego słowa, które padły na placu Krasińskich w Warszawie, nie dają wskazówki?
Prezydent USA dobitnie pokazał, z czego mamy wręcz obowiązek być dumni! „Jesteście narodem o ponadtysiącletniej historii. (…) Chcieli na zawsze unicestwić ten naród, zabijając w nim wolę przetrwania. Ale nikomu nie udało się zniszczyć odwagi i siły, które znamionują charakter Polaków” – czyż nie jest to właśnie nasz narodowy symbol?
A czyż takie słowa: „Tryumf polskiego ducha na przestrzeni stuleci, które ciężko doświadczyły kraj, daje nam wszystkim nadzieję na przyszłość, w której dobro zwycięża zło, a pokój odnosi zwycięstwo nad wojną” – nie są wezwaniem, abyśmy byli dumni i się tego nie wstydzili, jak niektórzy nam to przez ostatnie dekady wmawiali?
Zaprośmy do nas innych podczas wakacyjnych podróży. Niech przyjadą do Warszawy i niech poznają historię nie tylko Powstania Warszawskiego, ale i Polski i ducha Polaków, który nieraz wspomógł zachodnią cywilizację.
Nasza walka w obronie Zachodu nie zaczyna się na polu bitwy – jak mówił amerykański prezydent. Ona zaczyna się od naszych umysłów, naszej woli, naszych dusz. Bo, jak mówił Trump, „możemy mieć najsilniejsze gospodarki i najbardziej zabójczą broń na świecie, ale jeżeli nie będziemy mieli silnych rodzin i silnych wartości, to będziemy słabi i nie przetrwamy”.