Ktoś niespecjalnie zainteresowany polityką i ekonomią tak oto zareagował na wieści o nadciągających drastycznych podwyżkach cen energii: „E tam, przecież rząd jakoś tam dopłaci czy coś”. Obawiam się, że podobnie myśli wiele osób.
fot. www.slon.pics/FreepikDlatego warto przypomnieć kilka prostych, ale często nierozumianych lub lekceważonych reguł. Z góry przepraszam Czytelników, którzy znajdą w poniższym tekście tłumaczenie kwestii z ich punktu widzenia elementarnych.
OCHRONA NIE JEST WIECZNA
W Polsce rachunki za energię – przede wszystkim za prąd, ale także za gaz – są nieprawdopodobnie skomplikowane. Zwolennicy teorii spiskowych twierdzą, że to specjalnie, aby trudniej było się połapać, o ile więcej i za co płacimy. Fakt – gdy ostatnio dostałem rachunek za prąd, o 80 zł na miesiąc wyższy od poprzedniego (sumy na rachunku rosną od dawna, a zużycie nawet maleje), dobrych kilkanaście minut zajęło mi znalezienie pozycji, które się do tego przyczyniły.
Użytkownicy prywatni są objęci ochroną taryfową (taryfy dla nich musi zatwierdzać Urząd Regulacji Energetyki); odbiorcy firmowi takiej ochrony nie mają. Jednak kilka lat temu uzyskali ją doraźnie mali i średni przedsiębiorcy – dla nich ceny energii mają pułap, i tak będzie do końca tego roku.
Ochrona odbiorców indywidualnych również nie jest wieczna. W zasadzie już teraz powinien trwać proces jej likwidowania. Na razie taryfy mają obowiązywać do końca przyszłego roku. Co dalej – zobaczymy, zwłaszcza że wówczas kolejnych wyborów nie będzie do 2027 r., a więc politycy nie będą mieć motywacji, żeby podlizywać się wyborcom.
Nie będę wchodził w detale rachunków – na tych za prąd mamy pozycje całkowicie dla odbiorcy niezrozumiałe, takie jak opłata dystrybucyjna (to ona najbardziej zwiększa rachunki), opłata mocowa (chwilowo zniesiona), opłata abonamentowa i wreszcie opłata OŹE. Poza tym jest oczywiście cena kilowatogodziny.
Opłata OŹE wiąże się z systemem ETS, czyli handlem uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. W tej chwili koszt tony dwutlenku węgla na giełdzie, gdzie uprawnieniami handluje się podobnie jak innymi walorami, to niecałe 70 euro, ale były momenty, gdy sięgał on 100 euro. W rachunkach za prąd opłata OŹE to w tej chwili do 20 proc., lecz w miarę zwyżek cen udział ten wzrasta.
Wbrew twierdzeniom zwolenników Zielonego Ładu ETS nie jest w żadnym stopniu systemem rynkowym. Nie wystarczy, że uprawnienia są notowane na giełdzie, żeby można było mówić o wolnym rynku. Po pierwsze, system został narzucony odgórnie przez urzędników nie tylko wbrew zasadom wolnego rynku, ale wręcz po to, aby wymusić nierynkową reakcję; po drugie, to Komisja Europejska ustala liczbę przydzielanych uprawnień, a więc i pośrednio reguluje ich ceny.
W użytkowników gazu uderzy potężnie system ETS 2, który obejmie m.in. paliwa kopalne używane do ogrzewania. System ma obowiązywać od 2027 r. (ewentualnie rok później). Że będzie znacząco drożej – to pewne, ale o ile – nie wiemy; trwa ustalanie zasad. Swoją drogą, to absurdalne, że nie wiemy nic konkretnego na temat mechanizmu, który ma za moment wejść w życie, a wpłynie nie tylko na koszt gazu, ale też praktycznie wszystkiego innego – ETS 2 obejmie bowiem także transport, czyli paliwa.
NIE MA DARMOWYCH OBIADÓW
Amerykański pisarz science-fiction Robert Heinlein opublikował w 1966 r. powieść „Luna to surowa pani”. Wielokrotnie pojawia się w niej zdanie: There is no such thing as a free lunch, czyli „Nie ma darmowych obiadów”. Dzisiaj to jedna z fraz najchętniej używanych przez zwolenników klasycznego liberalizmu, bo prościej nie da się ująć jednej z podstawowych zasad ekonomii, że pieniądze nie biorą się z powietrza. Jeśli rząd gdzieś daje, to musi gdzieś w jakiejś formie zabrać. Dokładnie tak jest z mrożeniem cen energii: zamrożenie cen oznacza, że państwo – czyli my, podatnicy – dokłada do rekompensat wypłacanych firmom energetycznym za to, że w sztuczny sposób utrzymują zaniżone z ich punktu widzenia taryfy.
Jeśli zatem ktoś sądzi, że „rząd da”, to ogromnie się myli. To, co rząd mu „da”, on sam będzie musiał zapłacić poprzez różnego rodzaju obciążenia: podatki, pośrednie i bezpośrednie, opłaty, kary itd.
BIZNES PRZESTAJE SIĘ OPŁACAĆ
Ceny energii są podstawowym składnikiem cen wszelkich usług i produktów. Ich szczególne znaczenie przejawia się m.in. w specjalnej kategorii wskaźnika inflacji. Inflacja to nie tyle wzrost cen, ile spadek siły nabywczej pieniądza (objawiający się rosnącymi cenami). Zwykle podaje się tzw. inflację CPI, czyli Consumer Price Index – wskaźnik wzrostu cen w ogóle. Ale jest jeszcze inflacja bazowa, z której wyklucza się czynniki niepodlegające polityce monetarnej banku centralnego, a więc m.in. ceny energii.
Konsument, który nie prowadzi działalności gospodarczej, może nie rozumieć, jak dramatycznie cena prądu i gazu wpływa na funkcjonowanie biznesu, szczególnie niewielkiego. Tymczasem poza oskładkowaniem wynagrodzenia brutto to właśnie ceny energii decydują w wielu przypadkach o tym, czy w ogóle opłaca się kontynuować działalność gospodarczą.
Wyobraźmy sobie niewielki sklep spożywczy, zatrudniający pięć osób. Sklep płaci za prąd, który jest niezbędny do oświetlenia, zasilania lad chłodniczych czy lodówek z napojami. O drobnych urządzeniach takich jak kasy czy krajalnice nie mówiąc. Ale wzrost cen uderza nie tylko w ten stały składnik kosztów sklepu. Za prąd więcej musi zapłacić również każdy dostawca towarów, a na początku łańcuszka – każdy producent. I na każdym etapie koszty te się odkładają, żeby finalnie uderzyć po kieszeni klienta. Wyższy rachunek za prąd płaci rolnik, który produkuje składniki do sprzedawanej w sklepie sałatki ziemniaczanej, producent sałatki, firmy, które zajmują się transportem najpierw składników do końcowego produktu, a potem samego produktu do sklepu. Wszystko to sumuje się w cenie towaru na półce.
A co mają powiedzieć firmy, gdzie kluczowy jest nie tylko prąd, ale i gaz? Przez wysokie ceny tego surowca zbankrutowało już w Polsce wiele piekarni, bo im mniejsza firma, tym istotniejszym składnikiem w jej kosztach jest cena energii. I to również jest bardzo ważna uwaga: wciąż rosnące z różnych powodów ceny energii wykańczają małe firmy, a sprzyjają dużym koncernom, które wciąż mają miejsce na oszczędności, a także łatwiej im znaleźć pieniądze na inwestycje sprzyjające oszczędzaniu.
Wróćmy do naszego sklepu, dla którego problemem są nie tylko koszty energii, ale też choćby wciąż podwyższana przez rządzących płaca minimalna. Otóż cen nie da się podwyższać w nieskończoność. Z tego powodu mniejsze biznesy w pewnym momencie odpadają z wyścigu z wielkimi, bo mają znacznie bardziej ograniczone pole manewru. Klient nie będzie akceptował ceny powyżej pewnego pułapu, ponieważ z łatwością znajdzie miejsce, gdzie wciąż będzie ona niższa (na ogół w dużym sklepie). Przedsiębiorca stanie wówczas przed wyborem: albo zwalnia pracowników, aby na nich oszczędzić (negocjowanie obniżenia wynagrodzenia raczej nie wchodzi w grę), albo stwierdza, że biznes mu się nie opłaca. I go zamyka. Ludzie tracą pracę i nie jest pewne, że szybko znajdą nową, szczególnie jeżeli mówimy o zjawisku masowym.
WOLNY RYNEK?
Czy jest na to wszystko prosta rada? Niestety – nie. Część komentatorów twierdzi, że ceny, zwłaszcza prądu, mogłyby być niższe, gdyby nie – paradoksalnie – regulowany system. Czyli że na wolnym rynku energii płacilibyśmy za prąd mniej niż pod ochroną taryfową. Czy faktycznie tak by było – trudno powiedzieć, bo rynek energetyczny nie jest klasycznym przykładem sfery, gdzie na normalnych zasadach działałyby reguły rynkowe.
Jedno natomiast jest pewne: jednym z najważniejszych czynników, które już się przyczyniają, a w przyszłości znacznie bardziej będą się przyczyniać do wzrostu cen energii, są reguły Zielonego Ładu. Dlatego nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że Zielony Ład zuboży nas wszystkich. W przypadku cen energii zadziała bowiem łańcuszek ekonomicznych konsekwencji.