Sens chrześcijańskiej wiary nie zamyka się w doczesności, ale spełnia się w wieczności, do której zaprasza nas Bóg.
fot. xhzNa początku obrzędu przyjęcia do katechumenatu tych, którzy pragną stać się chrześcijanami, kapłan pyta: „O co prosisz Kościół Boży?”. Na co kandydat odpowiada: „O wiarę”. Na kolejne pytanie: „Co ci daje wiara?” odpowiada: „Życie wieczne”. Podobnie rodzice w oparciu o swoją wiarę proszą dla swojego dziecka o chrzest, który włącza je we wspólnotę Kościoła i otwiera mu drogę do życia wiecznego. Dlatego św. Paweł podkreśla, że jeśli „umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał”, a w takim przypadku „daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor 15, 14-16). Po czym dodaje z pewnym sarkazmem: „Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy, pijmy, bo jutro pomrzemy” (1 Kor 15, 32).
Przypomina się smutna konstatacja psalmisty: „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość to trud i marność, bo szybko mijają, my zaś odlatujemy” (Ps 90, 10). Ale Ewangelia nie mówi o odlatywaniu w krainę cieni czy w nicość, lecz o przejściu do wieczności, którą przygotował nam Bóg. Niestety, współczesny człowiek jest dziwnie obojętny wobec tej perspektywy. Nawet wierzący zdają się nie mieć w sobie eschatologicznego entuzjazmu, tj. radości ze zmartwychwstania ciała i życia wiecznego. Dlaczego tak się dzieje?
POMIĘDZY SKRAJNOŚCIAMI
W historii chrześcijaństwa widzimy dwie skrajności w stosunku do życia doczesnego, w tym do problemów społecznych. Niejednokrotnie przeważało przekonanie, że liczą się tylko rzeczy ostateczne: śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło. Do tego dochodziły, niekiedy pełne dziwnych wyobrażeń, rozważania o czyśćcu, choć nie jest on czymś ostatecznym, lecz stanem oczyszczenia, przygotowania do nieba. Oczywiście nigdy nie brakowało w Kościele różnorakich dzieł miłosierdzia. Jezus sam wskazał dobitnie, że jednym z kryteriów Sądu Ostatecznego będą uczynki wobec ubogich i potrzebujących (zob. Mt 25, 31nn). Niemniej brakowało bardziej systemowej nauki społecznej Kościoła na rzecz sprawiedliwości doczesnej. W to miejsce wchodziły niekiedy ideologie, przede wszystkim marksizm.
Po Soborze Watykańskim II przestawiono zwrotnice. Wielu teologów i duszpasterzy zaczęło odchodzić od nadprzyrodzonego, eschatologicznego wymiaru przepowiadania na rzecz zaangażowania społeczno-politycznego. Pojawiła się tzw. teologia wyzwolenia, której część nurtów całkiem wyraźnie inspirowała się marksizmem. Dziś nie brak w Kościele środowisk, które więcej mówią o zmianach klimatycznych, prawach osób LGBT+ czy konieczności wpuszczania nielegalnych emigrantów niż o zbawieniu w Jezusie Chrystusie i życiu wiecznym.
Dominacji przepowiadania o sprawach ostatecznych nad troską o doczesną sprawiedliwość i godne życie wszystkich ludzi towarzyszyło koncentrowanie się na groźbie wiecznego potępienia. Kaznodzieje z pasją opisywali los dusz w piekle. Tego rodzaju kazania miały zapewne wpływ na niektórych mistyków, którzy w swych wizjach widzieli czeluście piekielne. To wszystko kształtowało religijność w dużej mierze opartą na strachu przed Bogiem. Obraz srogiego sędziego, który osądzi każdego człowieka po śmierci, dominował nad obrazem Boga miłości i miłosierdzia.
Dziś wpadamy w drugą skrajność. Nie brakuje katolików, w tym duchownych, którzy zdają się uważać, że skoro Bóg jest miłosierny, to z pewnością zbawi wszystkich. A zatem nie ma potrzeby rozprawiania o tym, co po śmierci. Lepiej zająć się inspirowaną słowem Bożym działalnością społeczno-ekologiczną. Tego rodzaju myśleniu towarzyszy przekonanie, że m.in. dzięki rozwojowi technologicznemu możemy budować coraz lepszy świat, tak że ostateczne zbawienie całej rzeczywistości okaże się w gruncie rzeczy płynnym przejściem z doczesności do nowej ziemi i nowego nieba. Taka ewolucyjna wizja, w której ze świata doczesnego stopniowo czynimy niebo, może być dla wielu pociągająca. Ale czy jest biblijna i chrześcijańska?
NA KOŃCU CZASÓW
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „«Kościół osiągnie swoje wypełnienie tylko w chwale nieba», w chwili chwalebnego powrotu Pana. Do tego dnia «Kościół kontynuuje swoją pielgrzymkę wśród prześladowań świata i pocieszeń Boga»” (nr 769). I w innym miejscu: „Królestwo wypełni się nie przez historyczny triumf Kościoła zgodnie ze stopniowym rozwojem, lecz przez zwycięstwo Boga nad końcowym rozpętaniem się zła […]. Triumf Boga nad buntem zła przyjmie formę Sądu Ostatecznego, po ostatnim wstrząsie kosmicznym tego świata, który przemija” (nr 677). To nauczanie może budzić niepokój, ale znajduje mocne podstawy w Biblii, szczególnie w Apokalipsie i słowach samego Jezusa.
Jezus zapowiada uczniom, że na świecie doznają ucisku, ale jednocześnie umacnia ich słowami: „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16, 33). Bóg jest Bogiem, Stworzycielem wszystkiego, co istnieje,
i Panem historii, a zatem to, co się Jemu przeciwstawia, nie toczy z Nim walki jak równy z równym. Bóg dopuszcza zło, ale jednocześnie wyznacza mu miarę. Tą miarą jest misterium paschalne, krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa. Jednak historia świata, w której są zanurzone nasze jednostkowe historie, jeszcze się nie skończyła. Zło raz po raz podnosi głowę, a nawet panoszy się w taki sposób, że wydaje się, jakby miało przewagę nad dobrem. Ostatnie słowo należy jednak do Baranka, o którym św. Paweł pisze, że „trzeba, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć” (1 Kor 15, 25-26).
Jesteśmy zaproszeni, by postrzegać własne istnienie nie tylko w perspektywie danych nam lat, które szybko przemijają, ale w perspektywie samego Boga, który prowadzi ludzkie dzieje do eschatologicznego spełnienia. Nasze życie jest przez Stwórcę i Zbawiciela wpisane w nieogarnioną, choć skończoną historię doczesnego świata, a jednocześnie w wieczność Boga, który w Chrystusie „wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci przed Jego obliczem” (Ef 1, 4). Wydaje się jednak, że wielu współczesnych ludzi wybiera egzystencję bliższą zwierząt niż człowieka według Bożego planu. Może dzieje się tak, bo trudno nam uwierzyć, że jesteśmy kimś dużo, dużo więcej, niż jedynie przypadkowym owocem ślepej ewolucji.
KSZTAŁT NADZIEI
Pytanie, co stało się z eschatologicznym, czyli wychylonym ku życiu wiecznemu wymiarem naszej wiary, jest w gruncie rzeczy pytaniem o kształt naszej nadziei. W pięknej encyklice Spe salvi Benedykt XVI zwraca uwagę, że człowiek w różnych okresach ma różne nadzieje. Kiedy jednak owe nadzieje się spełniają, to staje się oczywiste, że to nie wystarcza, że „może zaspokoić go jedynie coś nieskończonego, co zawsze będzie więcej niż to, co kiedykolwiek może osiągnąć” (nr 30). Dlatego też „prawdziwą, wielką nadzieją człowieka, która przetrwa wszelkie zawody, może być tylko Bóg” (nr 27).
Ewangelia o Jezusie jest z jednej strony odpowiedzią na taką nadzieję, ale z drugiej strony najpierw ją budzi i kształtuje. Okazuje się bowiem, że często człowiek nie wie, kim naprawdę jest, a w konsekwencji ogranicza swe nadzieje do celów, które nie wychodzą poza życie doczesne. Człowiek współczesny ulega diabelskiej iluzji samowystarczalności, detronizuje Boga, by samemu zająć jego miejsce, ale w ten sposób paradoksalnie nie staje się bogiem, lecz redukuje się do poziomu inteligentnego zwierzęcia.
Dziś bardziej niż kiedykolwiek stoi przed Kościołem zadanie budzenia w ludziach Nadziei przez wielkie „N”, czyli wskazywania perspektywy życia wiecznego. Czas podjąć na nowo język eschatologii. Bo życie wieczne to nie jest coś abstrakcyjnego, dalekiego od konkretnych potrzeb człowieka. Wręcz przeciwnie! To najważniejsze z ludzkich pragnień, które włożył nam w serca sam Bóg Stwórca.