Anna i Dariusz Czapscy mają 32-letni staż małżeński, ale nikt by tego nie odgadł po ich wyglądzie. Wychowali czworo dzieci biologicznych i siedemnaścioro w rodzinie zastępczej.
Pięcioro dzieci bawi się wesoło w ogródku. Stojący na działce dom nie jest bardzo duży, ale wygodny, pięknie umeblowany i posprzątany. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to dwie huśtawki zawieszone u sufitu salonu. Po podłodze raczkuje niemowlę – piąta wnuczka Czapskich.
OTWARTE SERCE
Czwórka biologicznych dzieci urodziła się w ciągu kilku lat. Rok po roku pojawiło się dwóch synów, a po kolejnym roku bliźniaczki. Opieka nad maluchami zajmowała Annie dużo czasu, tym bardziej że pociechy nie chodziły do żłobka, a do przedszkola też nie od razu. Kobieta wierzyła, że wspólnie spędzone, pełne miłości dni zaowocują w przyszłości. Kiedy dzieci miały kilkanaście lat, Anna poczuła tęsknotę za kolejnym niemowlakiem, jednak starania o ciążę nie przyniosły żadnych rezultatów. Małżonkowie zaczęli myśleć o założeniu rodziny zastępczej. To forma opieki nad dziećmi, których sytuacja prawna jest nieuregulowana: nie mogą pozostać pod pieczą rodziców z powodu ich choroby, nałogu lub stosowania przemocy, ale też nie są kierowane do adopcji, bo rodzice nie stracili jeszcze praw rodzicielskich.
Myśli zamieniły się w czyny. Anna i Dariusz ukończyli niezbędne kursy i zdobyli uprawnienia rodziny zastępczej. Wkrótce potem pod ich dach trafiła półtoraroczna Judytka, śliczna blondynka z kręconymi włoskami. Po niedługim czasie Anna zaszła w upragnioną ciążę. Czuła, że to będzie dziewczynka, nazwała ją Anielka. Niestety, kobieta poroniła. – Byłam w tak wielkiej rozpaczy, że wołałam do Boga: teraz mnie ratuj i pociesz, bo sama nie dam rady! – wspomina Anna. – Pocieszenie przyszło szybko. Nabrałam pewności, że moje dziecko jest już w niebie, że kiedy tam pójdę, to je przytulę, a i tu na ziemi Pan Bóg wyciągnie z tej sytuacji jak najwięcej dobra. Po latach wiem, że tak się właśnie stało. Gdyby Anielka została z nami, zamknęłabym serce na innych i nie miałby kto kochać i pocieszać tych siedemnaściorga dzieci, które trafiły do naszego domu. Każde z nich przytulam zamiast Anielki.
OŚMIORO NARAZ
Domownicy zakochali się w Judytce od pierwszego wejrzenia. Kiedy miała trzy lata, rozwiązała się jej sytuacja prawna i mogła trafić do adopcji. Rodzina zastępcza ma w takiej sytuacji pierwszeństwo przysposobienia dziecka, którym się zajmuje. W tamtym czasie Anna uważała, że najlepiej będzie, gdy mała z nimi zostanie. – Mąż tłumaczył mi jednak, że nasze powołanie jest inne – opowiada. – Mamy zajmować się dziećmi, które nie mogą być adoptowane i które nie powinny trafić do domu dziecka. Serce mnie bolało na myśl o rozstaniu, ale uwierzyłam, że to Pan Bóg przemawia do mnie ustami męża i że mam go słuchać. Znów po latach wiem, że dobrze się stało. Rodzin chętnych do adopcji jest mnóstwo. Rodzin zastępczych brakuje i dzieci w nieuregulowanej sytuacji nie ma kto kochać.
Rodzice adopcyjni dla Judytki znaleźli się prędko. Najpierw przez kilka miesięcy odwiedzali ją i poznawali. Zabrali dziewczynkę do siebie, gdy zgodził się na to sąd. Obie rodziny spotykają się do dziś, a Judytka pod opieką nowej mamy i nowego taty jest szczęśliwą dziewczynką.
Do domu Anny i Dariusza zaczęły trafiać kolejne dzieci: rodzeństwo dziewczynka i dwóch chłopców. Kiedy ich rodzice stracili prawa do opieki, przez długi czas w całej Polsce nie znaleźli się chętni do adopcji trójki. Rodzeństw nie wolno rozdzielać. Adoptowali ich dopiero Polacy z zagranicy.
Zdarzało się, że Czapscy mieli u siebie nawet ośmioro dzieci naraz, z czego trójka była niemowlętami. Przywożono je także w nocy, odebrane pijanym rodzicom. – Kiedy płakały równocześnie, dwoje wkładałam do huśtawek wiszących, trzecie do bujaczka na podłodze. Stałam na jednej nodze, drugą i obiema rękami bujałam dzieci.
Na początku Anna myślała, że jest w stanie pokochać każde dziecko. Czas pokazał, że z jednymi rozumiała się lepiej, z innymi gorzej. Dla wszystkich jednak była równie serdeczna, tuliła je i traktowała jednakowo, z miłością, jaką podpowiadał rozum i wola.
Starsze dzieci przynosiły ze sobą pod dach Czapskich lęki i nieraz złe nawyki. – Wołałem dzieci na śniadanie – opowiada Dariusz. – Przychodziły i pytały: „A gdzie to śniadanie?”. Wyjaśniałem, że przygotujemy je wszyscy razem. W placówkach dzieci mają wszystko podane. O określonych godzinach czekają w stołówce posiłki. Brudne ubranie albo śmieci można rzucić na podłogę i posprząta je personel. Wychowawczynie często się zmieniają. Dzieci nie są przygotowywane do prawdziwego życia, nie są uczone kulturalnego rozwiązywania sporów. To mogą zaobserwować tylko w rodzinach zastępczych.
AŻ DO PEŁNOLETNIOŚCI
Spośród siedemnaściorga podopiecznych tylko dwóch braci wróciło do rodziców biologicznych. – Kiedy sąd odbierze dzieci rodzicom, mają oni jeszcze półtora roku na rozpoczęcie terapii, znalezienie pracy, zerwanie z nałogiem, poprawę kontaktów z dzieckiem – wyjaśnia Dariusz.
Obecnie pod opieką Anny i Dariusza jest czwórka dzieci. Igor i Debra to rodzeństwo, którym opiekują się od ośmiu lat. Rok później dołączyła do nich ich maleńka biologiczna siostrzyczka Nela, a także Marysia – córka niepełnosprawnej matki. Te dzieci pozostaną z Czapskimi aż do usamodzielnienia. Mama Marysi nie jest w stanie zająć się niepełnoletnim dzieckiem, ale chętnie spotyka się z córką. Trójki rodzeństwa raczej nikt nie adoptuje.
Młodsze dzieci często zwracają się do Czapskich „mamo, tato”, a starsze „ciociu, wujku”, bo dobrze pamiętają swoich rodziców biologicznych. – Zostawiam im w tym wolność. Nieważne jest nazewnictwo, ważna jest nasza relacja – tłumaczy Anna. Kiedy ktoś nas pyta, jak dajemy radę z tym wszystkim, to jestem pewna, że to nie my dajemy radę, tylko Pan Bóg nam pomaga i błogosławi – podsumowuje Anna.