Kiedy stryjek Feliks nas odwiedził, ucieszyliśmy się, że żyje. Szrama z tyłu głowy, której część wyglądała jak doklejona, uświadomiła nam, że przeżył cudem.

Jak tylko w 1943 r. we wsi – nie pamiętam: Rusów czy Rosnów – na Wołyniu zaczęli grasować Ukraińcy, stryj nocował z rodziną w lesie, gdzie – tak jak inni Polacy – wykopał sobie ziemiankę. Wieczorami polscy chłopi przemykali się z kryjówek do gospodarstw, by oporządzić zwierzęta. Jednego razu całkiem się już ściemniło, gdy byli jeszcze w swoich obejściach, i wtedy na miejscowość napadli banderowcy. Zaczęli spędzać mężczyzn do jednego domu, wśród nich stryjka Feliksa. Pędzili ich tam pojedynczo – gdy ofiara przekraczała próg, otrzymywała w głowę cios siekierą. Kiedy przyszła kolej stryjka, zobaczył, jak okaleczony sąsiad konał w drgawkach. Wtedy poczuł ostry ból z tyłu głowy i cieknącą po karku strużkę krwi. Zorientował się, że także został trafiony siekierą, ale żyje. Zaczął trząść się, naśladując przedagonalne konwulsje towarzysza niedoli, po czym upadł.
NIE WIECIE, CO SIĘ TU DZIEJE?
Po skończonej „robocie” Ukraińcy wywlekli ciała zabitych Polaków i sukcesywnie – jedeno po drugim – zrzucali je do wykopanego w okolicy dołu, także stryjka Feliksa. Kolejne zwłoki przysypywali ziemią. Gdy oddalali się po nie, spoczywający już w dole stryjek ostrożnie wydostawał się spod zwłok i kładł się na wierzchu, by uniknąć całkowitego przysypania ziemią. Tak doczekał do świtu, gdy usłyszał kroki Ukrainki, którą oprawcy wysłali, by sprawdziła, „czy się który nie rusza”. Zamarł, gdy obchodziła dół, i odetchnął, gdy krzyknęła: „Wszyscy poszli do Bozi!”. Wciąż jednak nie wychodził. Odczekał, aż wszystko ucichnie i całkiem się rozwidni, bo za dnia Ukraińcy nie mordowali.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 06 (1002), 09 lutego 2025 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 15 lutego 2025