Chciałabym w dzisiejszym felietonie zwrócić Państwa uwagę na zmiany, jakie zapowiedział w funkcjonowaniu podlegających mu mediów społecznościowych Mark Zuckerberg, założyciel platformy Facebook, a dziś dyrektor generalny jej następcy, koncernu Meta. Miliarder oświadczył w specjalnym nagraniu, że po powrocie Donalda Trumpa do Białego Domu „drastycznie zmniejszy cenzurę w swoich mediach społecznościowych, a wolność słowa potraktuje priorytetowo”.
Jest to wyjątkowe oświadczenie. Mamy bowiem do czynienia z sytuacją, gdy jeden z najbardziej wpływowych ludzi na świecie przyznał, że mechanizmy cenzorskie, czyli wykluczające jakieś treści z publikacji w jego mediach, działały do tej pory. „Kontrolerzy treści” (czyli tzw. fact-checkerzy) Mety byli po prostu zbyt stronniczy politycznie – stwierdził Zuckerberg. Wyjątkowo bulwersujące w tym wszystkim jest nie tylko to, że stosowano powszechnie, co najmniej na Facebooku i Instagramie, cenzurę i że dotyczyła ona przede wszystkim poglądów i treści niepoprawnych politycznie, czyli powiedzmy to wprost – treści prawicowych i konserwatywnych. Również to, że ten mechanizm był ukrywany przed użytkownikami i że do tej pory zaprzeczano, jakoby w ogóle istniał.
Właściciel Mety przyznał na przykład, że administracja Joego Bidena zmuszała jego firmę do usuwania treści o możliwych skutkach ubocznych szczepionek na COVID-19, w tym także – jak twierdzi Zuckerberg – informacji obiektywnie prawdziwych. Potwierdził także, że proces sprawdzania faktów w jego własnej firmie był „czymś z «Roku 1984»” i doprowadził do powszechnego przekonania, że weryfikatorzy faktów zatrudnieni przez Metę „byli zbyt stronniczy”. Równie istotne jest to, że amerykański miliarder zapowiedział odejście od promowania w swoich mediach tzw. polityki równościowej, a od teraz ma także zezwalać na krytykę – cytuję – „możliwości wyboru płci”. Jeśli od teraz „ma zezwalać”, to znaczy, że do tej pory zakazywał, że promował te poglądy, w sztuczny sposób zwiększając ich popularyzację czy specjalnym algorytmem poszerzając postom o tej treści zasięgi lub mnożąc liczbę ich odbiorców.
Ciesząc się z odejścia Facebooka od cenzury, pytam jednak sama siebie: jakie wartości teraz promuje FB czy Instagram? Czy są treści, które jego administratorzy uznają za niewygodne, niepoprawne albo szkodliwe? Innymi słowy: na czym tak naprawdę polega wolność słowa w tych mediach? Czego dzisiaj nie wiedzą o nich ich użytkownicy? A przecież są nimi najczęściej młodzi i bardzo młodzi ludzie, którzy z braku doświadczenia życiowego są niezwykle podatni na wpływy innych.