Chcę zrobić Rosji wielką przysługę. Natychmiast zakończmy tę bezsensowną wojnę! Możemy to osiągnąć bezboleśnie albo w skomplikowany sposób – tak brzmi deklaracja 47. prezydenta USA.

Zwrot the easy way, or the hard way, którego użył prezydent dla sposobu zakończenia wojny w Ukrainie, zwykle jest używany w przypadku, gdy ktoś mocny przemawia do słabeusza. Sugestia jest oczywista: przyjmij moje warunki albo dam ci tęgą nauczkę.
Tę „zachętę” Trump poparł mało zawoalowaną groźbą: „Jeśli niezwłocznie nie zawrzemy porozumienia, nie będę mieć innego wyjścia, niż nałożyć ogromne podatki, cła i sankcje na wszystko, co Rosja wywozi do USA i różnych innych państw, które są w tę wojnę zamieszane”.
Nie są to czcze pogróżki, zwłaszcza jeśli skupimy uwagę na tych „innych państwach”. Członkowie UE nadal prowadzą intensywną wymianę handlową z Rosją. Dotyczy to też np. Turcji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jest tu też zawarta groźba pod adresem firm chińskich. Koncerny amerykańskie, które patrzą przez palce na sprzedaż przez pośredników rosyjskim firmom towarów podwójnego zastosowania, objętych sankcjami, zapewne też zaczną przywiązywać do tej sprawy większą wagę. Zatem Trump ma w ręku szeroki wachlarz środków, za pomocą których może istotnie podwyższyć koszt prowadzenia wojny.
EUROPA DO ROBOTY
Zdaniem Trumpa kwestia Ukrainy to sprawa, którą winni rozwiązać Europejczycy, i dlatego Stary Kontynent ma wziąć na siebie ciężar zmagań. Stąd można przypuszczać, że jeśli Stany Zjednoczone będą nadal dostarczać Ukrainie broń, to za dostawy będą płacić Europejczycy. Mark Rutte, od niedawna sekretarz generalny NATO, stara się tę perspektywę oddalić i podkreśla, że jest to konflikt geopolityczny i tym samym dotyczy też USA. Jednak mało prawdopodobne, żeby takie argumenty przekonały nowego mieszkańca Białego Domu.
Swoje oczekiwania wobec szybkiego zakończenia wojny Trump okrasza komplementami pod adresem Rosji. Twierdzi, że w żadnym przypadku nie pragnie wyrządzić Moskwie szkody, i podkreśla, że Amerykanie są winni Rosjanom wdzięczność za jej wkład w zwycięstwo nad Niemcami hitlerowskimi. Można przypuszczać, że podobną taktykę nowa administracja przyjmie w stosunku do Ukrainy. Wśród wszystkich zachwytów pod adresem Kijowa zapominamy bowiem, że nad Dnieprem też jest wiele do zrobienia. Poziom korupcji jest tam ogromny i od dawna zadaje się pytanie, ile z pomocy dociera do adresatów, a ile „wycieka” po drodze?
Kiedy w Kijowie pojawi się przedstawiciel Waszyngtonu, zapewne powie, że Amerykanie bardzo szanują ukraińską konstytucję i ustawy, ale przypomni, że front wojenny jest stabilny i w zasadzie nie ma przeszkód, aby zrobić wybory. Bardzo szybko wszystkie zainteresowane strony zorientują się, że dyplomacją amerykańską kieruje twardziel, a nie niespełniony rockman.
GOTOWA ROSJA?
Sygnały, jakie płyną z Moskwy, nie wskazują, żeby chciano tam szybko przystać na amerykańskie warunki. Kiedy kandydatem z ramienia Partii Demokratycznej był jeszcze Joe Biden, Putin wręcz oświadczył, że woli, aby on, a nie Trump, wygrał wybory. Stwierdzenie to przyjęto z przymrużeniem oka, ale teraz okazuje się, że moskiewski satrapa miał rację: w przeciwieństwie do Bidena Trump jest nieprzewidywalny.
Przed każdymi wyborami wiadomo, kto jest brany pod uwagę jako kandydat do objęcia poszczególnych ministerstw. W zakresie polityki zagranicznej wśród republikanów nie było żadnych „gołębi”, więc Kreml miał powody, aby spodziewać się kroków, jakie w tej chwili podejmuje Biały Dom. Stąd od chwili, gdy było wiadomo, że wygrał Trump, Rosja (dyskretnie) dokłada wysiłków, żeby utrudnić, jeśli nie uniemożliwić, rozmowy pokojowe.
W rosyjskiej telewizji wiadomość o wygranej Trumpa „ozdobiono” zdjęciami nagiej Melanii z czasów, gdy była modelką i odbyła sesję fotograficzną dla nowojorskiego miesięcznika „GQ”. Gdyby były wątpliwości co do oficjalnych wypowiedzi Kremla na temat rokowań, bliski współpracownik Putina Konstantin Małofiejew w wywiadzie udzielonym 2 grudnia londyńskiemu „Financial Times” bez ogródek powiedział, że jeśli gen. Keith Kellogg (specjalny wysłannik Trumpa ds. rozmów ukraińsko-rosyjskich) przyjedzie do Moskwy ze wstępnymi warunkami pokojowymi przedstawionymi wcześniej przez tegoż generała, Putin powie, żeby sobie poszedł do diabła. Zatem obie strony okopały się na swoich pozycjach i żadna nie robi wrażenia, jakoby była gotowa zawrzeć kompromis.
WOJNA POZYCYJNA
Każda ze stron konfliktu ma w ręku atuty, ale też ma słabe strony. Powodzenie planu Trumpa w niemałym stopniu będzie zależało od współpracy europejskich potęg – przejęcia przez nie ciężaru finansowego. Tymczasem Francja i Niemcy przechodzą okres ciężkich wyzwań politycznych i gospodarczych. W Niemczech niebawem odbędą się wybory. Biorąc pod uwagę prawdopodobny dobry wynik Alternatywy dla Niemiec – stronnictwa, z którym nikt nie chce zawrzeć koalicji – pod znakiem zapytania stanie sformowanie rządu. Zatem Berlin będzie mógł unikać podejmowania niechcianych decyzji pod pretekstem braku większości parlamentarnej. W Paryżu mamy do czynienia z patem politycznym. Stanowisko Zjednoczenia Narodowego względem pomocy Ukrainie jest znane, więc Francja też będzie w stanie odkładać sprawy na przyszłość. Trump może stanąć wobec wyboru pomiędzy dotrzymaniem obietnicy wyborczej o zaprzestaniu finansowania Ukrainy a porażką dyplomatyczną w zmaganiach z Putinem.
Istotne będzie też stanowisko Globalnego Południa. W tej chwili większym poparciem cieszy się tam Rosja – i Moskwa ustawia się tak, aby to poparcie utrzymać, jeśli nie zwiększyć. Z Kremla płyną zapewnienia, że Putin pragnie spotkać się z Trumpem, co ma zneutralizować wspomniane powyżej nieprzyjazne kroki i stworzyć wrażenie, że Rosja chce pokoju, ale na przeszkodzie stoi amerykański „imperializm”. Chęć aneksji Grenlandii, Kanady i strefy Kanału Panamskiego takie posądzenia czyni wiarygodnymi. Jeśli z punktu widzenia bezpieczeństwa USA konieczne jest posiadanie Grenlandii, co więcej, jeśli nie wyklucza się użycia siły do osiągnięcia tego celu, to dlaczego Rosja nie może mieć analogicznych wpływów w „pobliskiej zagranicy”? – po cichu pytają politycy od Brasilii po Dżakartę.
Rosja też stoi wobec rozlicznych wyzwań. Skutki gospodarcze napaści są poważne. Uproszczeniem jest twierdzenie, że Putin nie musi liczyć się z nastrojami społeczeństwa – obawy przed uchwaleniem kolejnej mobilizacji są tego oczywistym dowodem. Patrząc na statystyki, sytuacja jest dobra, PKB rośnie w przyzwoitym tempie. Kłopot w tym, że do PKB wlicza się wartość wyprodukowanego materiału wojennego, który jest tracony na polu walki, i ten fakt w żadnym przypadku nie poprawia stopy życiowej obywatela. Stąd w interesie Putina leży szybkie zakończenie wojny.
POTKNIĘCIA KIJOWA
Trump również pragnie spotkania na szczycie. W epoce realpolitik – a takie podejście reprezentuje nowa amerykańska administracja – do lamusa odchodzą zapewnienia, że nic o Ukrainie bez Ukrainy. Stąd tak istotne będą zasoby kapitału politycznego Kijowa.
Prezydent Wołodymyr Zełenski robi wrażenie zagubionego w tych nowych okolicznościach. W trakcie ostatnich trzech lat podniesiono go do roli przywódcy, który broni Zachód przed zalewem barbarzyńców. Dało mu to poczucie niezwykłego znaczenia, a Ukrainie złudne poczucie ogromnej siły. Stąd pomysły, żeby stacjonujące w Europie wojska USA zastąpić dywizjami ukraińskimi. Zapędy, żeby zagranicznym politykom wystawiać „oceny ze sprawowania”, również świadczą o braku zmysłu politycznego. Można jeszcze zrozumieć, że spotkało to Karola Nawrockiego i Roberta Fico, ale w Davos Zełenski „poskarżył się” europejskim elitom także na Trumpa. Jego buńczuczne wypowiedzi w tymże Davos, jak to Ukraina będzie udzielać pomocy Syrii, musiały wprawić wszystkich w osłupienie, jeśli nie gorzej. Zełenski szybko wydaje zgromadzony kapitał polityczny, co osłabia pozycję Ukrainy i stwarza warunki ku temu, by szachowanie Moskwy zakończyło się matem zadanym Kijowowi.