Jeszcze kilka lat temu na polsko-białoruskim pograniczu panował spokój. Nawet jeśli stosunki na linii Warszawa – Mińsk układały się źle, nie odbijało się to na sytuacji na samej granicy. Od sfałszowania wyborów prezydenckich przez Aleksandra Łukaszenkę jest jednak coraz gorzej.

Najpierw Mińsk zorganizował niebezpieczną dla nas akcję przerzutu przez granicę nielegalnych imigrantów z Azji i Afryki. Wtargnąć do Polski usiłował ogromny potok zdesperowanych i często zrozpaczonych ludzi, którym obiecywano, że za niemałe pieniądze łatwo i bezpiecznie trafią „do Europy”. A teraz się okazuje, że postawiona za ponad półtora miliarda złotych zapora wcale nie zniechęciła potencjalnych przybyszów.
Mamy też narastający problem z nadgranicznym niebem, przez które kilka miesięcy temu przeleciała rosyjska rakieta, a ostatnio tajemniczy balon. Łukaszenka rozmieszcza koło nas swoje wyrzutnie rakiet. Wiemy też doskonale, że na terytorium Białorusi stacjonuje spora grupa żołnierzy rosyjskich. Napływają przy tym zagadkowe wiadomości, że białoruski dyktator jest chory, co może w perspektywie być korzystne – to na nim opiera się cała struktura tego autorytarnego państwa – ale może oznaczać tygodnie, a może i miesiące niepewności i zamieszania. Przy możliwej interwencji Rosji.
RAKIETA I BALON
Najpierw mieliśmy do czynienia z rakietą Ch-55, znalezioną w lesie koło Bydgoszczy. Chodzi o rosyjski pocisk manewrujący, mający zasięg 3 tys. km i mogący przenosić głowice jądrowe. W wersji konwencjonalnej Ch-555 przenosi „zwykły” materiał wybuchowy. Mogła być wystrzelona z Białorusi, ale zamiast w kierunku Ukrainy poleciała nad Polskę. Ch-55 leci z prędkością 0,75 macha, a więc około 900 km/godz. Znad białoruskiej granicy do miejsca upadku mogła więc lecieć około pół godziny.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 22 (916), 28 maja 2023r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 15 czerwca 2023