Kolejne szpitale ogłaszają zamykanie kluczowych oddziałów lub całej placówki. To czubek góry lodowej. System służby zdrowia chwieje się w posadach.

Zamykane są takie renomowane placówki, jak Szpital Urazowy św. Anny w Warszawie, choć tu jako przyczynę podaje się konieczność przeniesienia oddziałów do innego szpitala ze względu na remont. Szpital w Żywcu to przykład dobrze prosperującej placówki: miał dobrą renomę, świetny personel, co potwierdzały opinie pacjentów. Zawiesił do końca tego roku działalność Izby Przyjęć, Oddziału Chorób Wewnętrznych z Pododdziałem Nefrologii, oddziałów Chirurgii Ogólnej i Chirurgii Onkologicznej, Poradni Ginekologiczno-Położniczej, Poradni Urazowo-Ortopedycznej. Kolejne dni to doniesienia o następnych placówkach, które zamykają oddziały. I o wydłużonych terminach zabiegów.
DŁUG ZDROWOTNY
W kwietniu br. podczas posiedzenia parlamentarnego Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych informowano o analizie wykonanej w 188 samodzielnych publicznych zakładach opieki zdrowotnej. Raport donosił o tragicznej sytuacji ekonomicznej 75 proc. podmiotów medycznych objętych badaniem. Jako powód podano brak zwrotów przez NFZ za wykonane świadczenia medyczne.
– Nadwykonania świadczeń medycznych były kłopotem do czasu pandemii, potem zostały zniesione – mówi dr Krzysztof Żochowski, wiceprezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych i dyrektor SPZOZ w Garwolinie. – W czasie pandemii szpitale zajmowały się leczeniem zakażonych koronawirusem. Spadła liczba pacjentów leczonych na inne choroby. Niektórzy z obawy przed zakażeniem sami odraczali swoje leczenie. W następstwie tego powstał „dług zdrowotny”. Świadczenia za leczenie COVID-19 pokrywane były z innego funduszu. Pieniądze odprowadzane ze składek zdrowotnych Polaków wpływały na odrębne konto. Z tego tytułu urosła w NFZ spora rezerwa.
Od zakończenia pandemii do końca 2023 r. szpitale miały pracować w maksymalnym wymiarze, żeby wykorzystać zgromadzone środki i leczyć pacjentów. – Przez dwa lata mieliśmy uczciwy system, pracowaliśmy najlepiej, jak to było możliwe. Jeszcze w pierwszym kwartale br. zapłacono za wykonaną pracę. Od tego czasu obecny, nowy rząd wrócił do schematu „Pieniędzy nie ma i nie będzie” – mówi dr Żochowski. Jak wyjaśnia, „nadwykonania”, o których mówi NFZ, podzielono na dwa rodzaje. Pierwsze to tzw. świadczenia nielimitowane. Niezależnie od tego, ilu pacjentów szpital przyjął, za wszystkie procedury NFZ miał zapłacić. Chodzi o schorzenia takie jak udary mózgu, zawały, świadczenia na rzecz dzieci oraz porody.
Druga grupa to tzw. świadczenia limitowane. – Szpitalom wskazano, że mają wykonywać te świadczenia według podpisanych kontraktów, a za „nadmiar” będą miały zwrócone środki w miarę niewykorzystania funduszy w innych placówkach, gdzie takich świadczeń wykonuje się mniej – mówi dr Żochowski. Tu zakwalifikowane były schorzenia leczone na oddziale chorób wewnętrznych, chirurgii ogólnej, ortopedii z wyłączeniem endoprotez i leczenia na oddziale intensywnej opieki medycznej.
KRÓTKA KOŁDRA
Przełomowe okazało się wystąpienie minister zdrowia Izabeli Leszczyny, z obietnicą dodatkowych 1,5 mld zł za nielimitowane świadczenia. Za nielimitowane świadczenia NFZ zapłacił w pięciu województwach: zachodniopomorskim, lubuskim, pomorskim, kujawsko-pomorskim i wielkopolskim. Okazuje się jednak, że kosztem innych działów medycyny.
– W zachodniopomorskim szpitale dostały z NFZ pieniądze za nadwykonania, natomiast zabrakło ich dla części rehabilitacji, psychiatrii i całej stomatologii. Zaapelowałem w otwartym liście do premiera Donalda Tuska, ministra Andrzeja Domańskiego i minister Izabeli Leszczyny o rozwiązanie tej dramatycznej sytuacji. Zdziwiła mnie odpowiedź z kancelarii premiera, że niektórzy pacjenci z obawy przed zakażeniem sami odraczali swoje leczenie. Oraz że na moje pismo odpowie NFZ. To pokazuje niezrozumienie tematu. Środki finansowe w NFZ wynikają ze składek podatników, a jeżeli ich brakuje, to ten stan musi być podreperowany z budżetu państwa. Odpowiedź z NFZ nie przyniesie żadnej nowości. Pismo, które otrzymałem z kancelarii premiera, jest więc jednoznaczne: „Nie ma środków”. Placówki stomatologiczne są dużo mniejsze niż szpitale, więc nie mogą sobie pozwolić na tak wysokie obciążenia z tytułu niezapłacenia im za procedury, które wykonały. To wpędza je w długi i widmo bankructwa – mówi Michał Bulsa, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie.
Chodzi o nadwykonania za leczenie pacjentów w pierwszej połowie tego roku. Stomatolodzy obawiają się, czy w ogóle otrzymają zwrot z NFZ. – NFZ najpierw płaci za świadczenia szpitalne, potem opieki ambulatoryjnej specjalistycznej, a na samym końcu za świadczenia stomatologiczne – ubolewa dr Bulsa.
Co to oznacza dla pacjentów? Placówki są zdesperowane. Jeżeli nie ma sytuacji zagrożenia życia, muszą odmawiać i zapisywać na bardziej odległe terminy. Także pacjenci, którzy są już zapisani na ten rok, mają przesuwane terminy wizyt. Zapisy są na przyszły rok, ale nie wiadomo, czy podmioty zdecydują się na podpisanie nowych kontraktów; wtedy terminy te przepadną. Można spodziewać się pogorszenia stanu zdrowia pacjentów. W Polsce wciąż problemem jest próchnica zębów. Zepsuty ząb może stać się ogniskiem zapalenia ogólnoustrojowego lub zapalenia wsierdzia mięśnia sercowego. Wyleczenie zęba jest warunkiem zakwalifikowania do zabiegu np. przy przeszczepach.
– Zgrozą jest, że na dziś są umowy tylko do końca roku. Będę nadal walczył o lekarzy dentystów. Wykonując świadczenia nadlimitowe, nie szukali pacjentów „po parku”, pacjenci przychodzili z realnym problemem i potrzebą pomocy. Takiej sytuacji jak obecna dotychczas nie było. Informowani jesteśmy, że pieniędzy nie ma, kiedy już wykonaliśmy pracę. Zawsze za nadwykonania lekarze dentyści mieli płacone, nie uprzedzono ich, że teraz będzie inaczej – mówi z goryczą dr Bulsa.
BEZ PORODÓWEK
W ramach cięć finansowych Ministerstwo Zdrowia ogłosiło likwidację oddziałów ginekologiczno-położniczych, na których przyjmuje się mniej niż 400 porodów rocznie. Najdrożej kosztuje tam utrzymanie oddziału w gotowości przez całą dobę, a zdarza się, że nie ma nawet jednego porodu dziennie. Po uwagach dyrektorów szpitali, że w przypadku dużej odległości do szpitala zagrożone może być życie matki i dziecka, projekt zmodyfikowano. Tam, gdzie odległość do najbliższego oddziału położniczego „nie będzie spełniała określonej odległości geograficznej”, limit minimalnej liczby porodów zostanie określony na niższym poziomie.
– Opieka nad kobietą w ciąży prywatyzuje się – zauważa prof. Bogdan Chazan, ginekolog położnik. – Zniknęły z przychodni poradnie K. Dochodzi do tego, że kobiety wszystkie 8–10 wizyt koniecznych w ciąży muszą realizować odpłatnie w prywatnych gabinetach. My, lekarze, mówimy o „stomatologizacji” ciąży.
Sprawy aborcji stały się ważniejsze niż opieka nad kobietą ciężarną. Mimo kłopotów finansowych szpitali minister zdrowia nałożyła kary na kilka placówek, słychać o kontrolach w kolejnych. – Minister zdrowia chce karać finansowo szpitale za odmowę wykonania aborcji. Dla jakości opieki nad kobietą spodziewającą się dziecka i perspektywą planowania urodzenia to złe wiadomości – ocenia prof. Chazan.
BRAK MIEJSCA DLA LEKARZY
Zamykanie szpitali prowadzi do dalszego rozchwiania systemu służby zdrowia.
– Obawiam się braku miejsc stażowych dla lekarzy, którzy kończą studia. Ustawa zakłada, że w szpitalu musi być interna i chirurgia, by lekarz mógł przygotowywać się tam do zawodu. Nie mogłem wysłać lekarzy na staż do dwóch szpitali uważanych za dobre – mówi dr Tadeusz Urban, ginekolog położnik, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Katowicach. – Co roku tych ośrodków potrzeba będzie więcej, bo zwiększono nabór na wydziały medyczne otwierane na różnych uczelniach.
Czy więc przed nami perspektywa chudych lat w służbie zdrowia? Nie będzie gdzie się leczyć i nie będzie komu nas leczyć?