Kto dziś pisze listy odręcznie, pakuje je w kopertę i wrzuca do skrzynki? Jodi Ann Bickley codziennie wysyła ich dziesiątki – do nieznajomych osób, które akurat potrzebują pokrzepienia.
Pierwszy był zaadresowany: „Moja Babunia, Bóg, Niebo, N1380”. Babcia zmarła kilka miesięcy wcześniej, a pięcioletnia Jodi bardzo za nią tęskniła. Odtąd listy pełniły w jej życiu funkcję terapeutyczną. A życie jej nie oszczędzało – ojciec odszedł, gdy miała trzy lata, i odtąd sprawiał tylko zawody. Kiedy miała osiem lat, do domu wprowadził się nowy partner mamy. Razem z bratem musieli dzielić się mamą nie tylko z nim, ale także z kilkorgiem przyrodniego rodzeństwa. Jako czternastolatka Jodi pocieszała przyjaciela rodziny, który podciął sobie żyły i, zaraz tego pożałowawszy, przyszedł do nich po pomoc. Jodi osładzała również codzienne życie mamie – liścikami zostawianymi na lodówce. Bo mama też nie miała łatwo: jej ukochana matka zmarła młodo, mąż ją opuścił, musiała zajmować się wieloma dziećmi, w tym własnym chorym na autyzm synem, utrzymywać rodzinę z niskiej pensji, a do tego miała serce otwarte dla wszystkich z okolicy.
Pewnego dnia Jodi straciła przytomność. Było to zapalenie opon mózgowych. Przykuta do łóżka, miewała chwile zwątpienia, w końcu jednak postanowiła, że się nie podda i wykorzysta czas, by zdziałać coś dobrego. Założyła stronę internetową, zachęcając do pisania tych, którym nie układa się w życiu. Odtąd jej własne w dużej mierze polega na odpisywaniu listów – papierowych! – z pokrzepieniem. W książce „Milion cudownych listów” Jodi opowiada tę historię, zarażając nas swoim optymizmem.
Jodi Ann Beckley, „Milion cudownych listów”, Wydawnictwo Insignis, Kraków 2016, ss. 266
Monika Odrobińska |