Kryzys Kościoła w Polsce jest bolesnym, narastającym od lat faktem. Gdyby jednak bezkrytycznie wierzyć mediom – także tym niektórym mieniącym się katolickimi – kryzys Kościoła w Polsce dopiero obecnie znalazł swoje uzasadnienie. „Tygodnik Powszechny” i „Gazeta Wyborcza” już od jakiegoś czasu definiuje ten kryzys jako niezdolność episkopatu dostosowania się - oraz nauki Chrystusa, a za Nim nauki Kościoła - do oczekiwań wiernych tzw. Kościoła otwartego. Gdyby jednak przyjąć narrację tych mediów, o prawdziwym kryzysie Kościoła w Polsce możemy mówić od pojawienia się demaskatorskich filmów braci Sekielskich o nadużyciach seksualnych wśród duchownych.
Ma oczywiście ów kryzys wg obowiązującej narracji swoich głównych, jeśli nie jedynych winowajców, tj. biskupów i kapłanów: pedofili, przestępców, kombinatorów, używających religii do celów politycznych kłamców i tchórzy. Wszystkie te określenia bez trudu odnajdziemy w publikacjach Deonu.pl, „Więzi” czy „Tygodnika Powszechnego”, nie mówiąc już o mediach reprezentujących środowiska lewicowe. Dowiemy się też, że m.in. „Kościół płonie na skutek sojuszu ołtarza z tronem” (Deon.pl), życie wg nauki Kościoła to „katolicyzm kulturowy” (znów Deon.pl) oraz, że nie warto głosować w wyborach na kandydata broniącego tradycyjnego modelu rodziny, chodzącego co niedziela do Kościoła i ostentacyjnie przyjmującego Komunię Świętą, bo przecież „w wyborczą niedzielę nie wybieramy Mesjasza” ale człowieka z krwi i kości, takiego, jak my (Więź). Takich trujących grzybków w mediach nazywających się katolickimi znajdziemy na wyciągnięcie ręki o wiele więcej, a zdarzają się, i to wcale nierzadko, prawdziwe „perełki” – umiejętnie zakamuflowane sugestie, by np. uważać na księży w swoich parafiach, bo każdy, to potencjalny pedofil. I to wszystko nieodłącznie z zatroskaniem, że spada zaufanie do kapłanów, a pozytywny stosunek do Kościoła ma już jedynie 9 proc. młodych Polaków.
Idąc dalej tropem wspomnianej narracji - w porównaniu z tym chodzącym na czarno źródłem zgorszenia niewartą uwagi drobnostką wydają się wszelkie inne zjawiska i przyczyny kryzysu w Kościele. Czymże jest wobec faktu, że pokrzywdzeni przez duchownych stanowią 0,3 proc. wszystkich ofiar pedofilii, inny fakt: że niemal powszechny jest w polskich rodzinach brak przekazu wiary i świadectwa życia chrześcijańskiego przez rodziców – dzieciom. Po cóż – mówiąc o przyczynach kryzysu Kościoła – zawracać sobie głowę takimi drobnostkami, jak wszechobecna promocja obrazu świata, w którym nie ma miejsca na Boga i choćby codzienną modlitwę, na życie sakramentalne? Po co zajmować się problemem narzucanego katolikom zewsząd stylu życia, w którym Dekalog i społeczna nauka Kościoła traktowane są jako przeżytek kultywowany jedynie przez starsze panie wpatrzone w ojca Rydzyka, a z osiągania sukcesu, życia bez jakichkolwiek obciążeń (takich, jak np. bycie rodzicem niepełnosprawnego dziecka), wszechobecnego lansu i pieniędzy robi się nowego bożka? Przecież to wszystko ponoć nie ma żadnego znaczenia i wpływu na polskich katolików, zwłaszcza tych młodych, na ich wybory i decyzje nieraz rozstania się z Kościołem. Co innego biskup, który jeśli sam nie jest pedofilem, to kryje swojego kolegę biskupa-pedofila.
Pytanie tylko, co to ma wspólnego z obiektywną prawdą o Kościele, w którym głową i pierwszym przewodnikiem jest nie biskup, ale Chrystus?
Bezsprzecznie fakt, że pokrzywdzeni przez duchownych stanowią 0,3 proc. wszystkich ofiar pedofilii, to problem, którego nie wolno lekceważyć. To o 0,3 proc. za dużo, i każdy taki przypadek należy wychwycić, bezwzględnie i surowo ukarać, a ofiary otoczyć wszechstronną opieką. Kościół hierarchiczny ma wiele na sumieniu, choćby doprowadzając do całkowitego „wypuszczenia młodzieży z parafii”. To w parafii odbywa się to, co najważniejsze: prowadzenie wiernych do świętości poprzez m.in. życie sakramentalne, katecheza i kontakt z Pismem Świętym oraz nauczaniem Kościoła, doświadczanie praktyczne wspólnoty Kościoła oraz praktykowanie dzieł miłosierdzia. Jak więc, i skąd, młodzież ma się tego uczyć? Pozostaje im najczęściej surogat - Kościół wirtualny: internetowe vlogi duszpasterzy-celebrytów nieodpowiadających przed nikim za to, co mówią (najwyżej można nie oglądać), nie wiążących ze słuchającymi żadnych wzajemnych relacji. A na uspokojenie sumienia – udział w akcjach Jurka Owsiaka. Trzeba więc otwarcie powiedzieć, że dzisiejszy stosunek do Kościoła tych młodych, którzy ten Kościół odrzucają, opiera się w przeważającym stopniu na własnych wyobrażeniach, zasłyszanych opiniach i ignorancji, i jest to w dużym stopniu wynik nieporadności oraz zaniechań duchowieństwa.
Kościół hierarchiczny ma z pewnością wiele do nadrobienia, jednak zrzucanie wszystkiego na Kościół hierarchiczny to bardzo wygodna, ale mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością wymówka dla ludzi, którzy nie chcą lub nie potrafią swojej wiary i Boga traktować serio, wrzucana w obieg przez ludzi, którym zależy, by tak już zostało.
Skąd więc kryzys w Kościele? Odpowiedź jest w gruncie rzeczy banalnie prosta. Nie zmienił się Bóg, nie zmieniła się ani Jego miłość do nas, ani Słowo, które nam zostawił. I w kościołach nie czyta się dziś innej Ewangelii, niż kiedyś. Zmieniliśmy się my sami: zarówno duchowieństwo, które z wiernych się bierze, i wierni świeccy.
Przykład pierwszy z brzegu: młodzi ludzie - uważający się za wierzących katolików, w tym bardzo dobrze wykształceni, majętni, nowocześni, cieszący się życiem - żyją ze sobą „na kocią łapę”. Tak było, jest i pewnie będzie.
Co powiedzą zapytani, jak ich postepowanie ma się do Dekalogu, słów Pisma Świętego i nauczania Kościoła (chodzi więc nie tyle o ich moralność, co stosunek do słów „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moje przykazania. Kto mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale tego, który mnie posłał, Ojca” (J 14,15.24)?
- jeszcze 20 lat temu odpowiedzieliby: „trzeba to będzie kiedyś sformalizować”. I do tego pewnie padłyby jakieś argumenty usprawiedliwiające (że się kochają, że nikomu nie robią szkody tym, co robią, że tak taniej, że hormony buzują itp.). Krótko mówiąc: byliby zawstydzeni wobec własnego grzechu.
- 10 lat temu usłyszelibyśmy: „Daj spokój. Nie robimy nic, czego nie robiliby inni”. I pewnie do tego dawne argumenty usprawiedliwiające plus spostrzeżenie, że Kościół mógłby sobie trochę odpuścić i poluzować Dekalog i nieżyciowe wskazania, jak żyć.
To etap obojętności z zaczątkami bezwstydu. - Dziś mówią: „To nasz wolny wybór. Dlaczego wtrącasz się w nasze (katolików) życie i wciskasz się w nie z opresyjnymi wymaganiami Kościoła, który chce ludziom narzucić, co myśleć i jak żyć?”
Stąd już krótka droga do zarzucenia pytającemu mowy nienawiści i piekle, jakie Kościół chce zgotować normalnie żyjącym ludziom oraz ludziom „kochającym inaczej”. Jak nazwać ten etap? A przecież chodzi jedynie o stosunek do przykazań i niezmiennej nauki Kościoła.
Czy wśród czytających są tacy, którzy kupią narrację, że zmiana postepowania i podejścia współczesnych katolików do Boga, Jego przykazań, Pisma Świętego, Kościoła i jego nauki – że to wszystko wina biskupów i księży-pedofilów? Kto uwierzy, że katolik mający osobistą relację z Bogiem, rozmawiający z Nim na modlitwie i korzystający z daru sakramentów, kiedy usłyszy o kard. Gulbinowiczu czy podejrzeniach wobec kard. Dziwisza, postanowi: odchodzę z Kościoła?
Redaktor naczelny portalu Deon.pl przekonuje, że „to nie ludzie odchodzą z Kościoła, ale to Kościół odszedł od ludzi”. Ja twierdzę, że Kościół, to my, wspolnota ludzi wierzących, i że kryzys Kościoła zaczyna się w nas i od nas. „Co innego bowiem jakość duchowieństwa, a co innego osobista relacja z Bogiem!” (tu zaskoczenie: o. Jacek Siepsiak SJ, Deon.pl)