26 kwietnia
piątek
Marzeny, Klaudiusza, Marii
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Nigdy nie byłem ateistą

Ocena: 4.33618
13819

I przyszła fascynacja laickością, marksizmem oraz - jak to można wyczytać w „ Niepokornym” - zdeterminowaniem takich grup, jak np. Baader-Meinhof?

To problem bardziej złożony. Choć stosunkowo wcześnie zacząłem czytać Maksa, marksistą nigdy nie byłem. Dopiero wchodziłem w dorosłość, konfrontowałem się z rzeczywistością, tzn. uważałem, że skoro jest jakaś oficjalna ideologia, to trzeba poznać, jak ona wygląda. Zwłaszcza, że do rzeczywistości PRL-u miałem bardzo negatywny stosunek. I byłem w „duchu lewicowym” przejęty wizją, że to człowiek ma się stać bogiem, ma osiągnąć tę doskonałość, którą projektuje się w religii na Boga. A jeśli nawet nie jest w stanie temu sprostać, to nie znaczy, że powinien takie usiłowania zarzucić, ponieważ próba sprostania temu najbardziej wzniosłemu powołaniu – to dopiero jest dla człowieka prawdziwe wyzwanie.

Sam Bóg i chrześcijaństwo odeszło ode mnie bardzo daleko, jako coś bardzo konwencjonalnego, uznawałem, że religia, w której wszystko jest  skodyfikowane odbiera nam wolność, a więc coś, co wtedy było dla mnie fundamentalnym probierzem rzeczy. Dlatego jako dwudziestolatek na chrześcijaństwo patrzyłem niechętnie, raczej jak na jeden z modeli opresji.

Jeszcze co do moich fascynacji - po 1956 roku marksizm został zinterpretowany przez rewizjonistów jako wcielenie pewnej myśli dogmatycznej, wspaniała idea emancypacyjna, która została wypaczona i sprowadzona do doktryny, podczas gdy powinna być otwarta. Zło komunizmu, totalitaryzm – to było przerodzenie się otwartej, emancypacyjnej myśli w myślenie doktrynalne, parareligijne. Ja widziałem to bardzo podobnie – nie tyle wzorując się, co samemu dochodząc do podobnych wniosków. A gdy chodzi o Baader-Meinhof – oczywiście zupełnie nie znałem i nie rozumiałem kontekstu ich działania. Podobali mi się przez to, że wydawali się pięknymi buntownikami, jak u Alberta Camusa – konsekwentnymi, którzy gotowi są poświęcić życie w imię swoich idei.

Jednak – jak wynika z lektury „Cieni moich czasów” - sama obserwacja rzeczywistości dawała Panu, gdy chodzi o funkcję religii, wiele do myślenia.

Mimo niechęci do religii już wtedy widziałem w niej czynnik kulturotwórczy. Czytałem teksty osadzone w religii, bardzo lubiłem chodzić do kościołów, zwiedzać je, oglądać sakralne malarstwo, rzeźby. Mieszkając w Krakowie podczas studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim znałem dobrze tamtejsze świątynie. Dobrze mi się tam myślało, choć nie o Bogu. Nastrajało do pisania tekstów literackich, które można by streścić jako opis religii będącej znieprawieniem wzniosłego wymiaru ludzkiego istnienia. Religii zamkniętej, sformalizowanej w dogmatach. Tak to sobie wtedy wyobrażałem.

Inna sprawa, że od kiedy pamiętam występowała u mnie nieufność wobec ograniczenia świata do tu i teraz. Zawsze wydawało się to mi niezwykle upraszczającą i niedopuszczalną redukcją. Już jako bardzo młody człowiek zaczynałem zastanawiać się, czy ludzka ograniczoność nie sygnalizuje nam, że rzeczywistość radykalnie przekracza nasze bezpośrednie doznania a także królujące w danym czasie wyobrażenia ludzkie. Później zrozumiałem, że to religia wychodzi naprzeciw tym wątpliwościom.

Kiedy więc Pana stosunek do Boga i religii zaczął się zmieniać?

W momencie, kiedy jako student UJ zacząłem współorganizować działania opozycji, które wtedy jeszcze w dużej mierze wynikały u mnie z potrzeby w duchu lewicowego wyrażania swojego  sprzeciwu wobec rzeczywistości, zwłaszcza tak odrażającej jak komunizm. Wtedy – już nie wchodząc w szczegóły – odkryłem, że przeciw temu koszmarnemu systemowi działa także spora grupa studentów  motywowanych katolicyzmem, związanych z duszpasterstwem akademickim, z „Beczką” prowadzoną przez o. Andrzeja Kłoczowskiego OP.

Kiedy ich w 1976 roku poznałem, zaczął mi się zmieniać obraz katolików, a tak naprawdę, to ten obraz dopiero zacząłem uzyskiwać. Wcześniej, nie znając wierzących a bardzo niechętnie nastawiony do ówczesnej rzeczywistości,  traktowałem ich jako inne wcielenie mieszczucha. Były mieszczuchy komunistyczne, a oni byli katoliccy. Kiedy ich lepiej poznałem, przekonałem się, że są zupełnie inni.

Pamiętam, jak kiedyś śpiewali Pieśń konfederatów z „Księdza Marka” J. Słowackiego („Nigdy z królami nie będziem w aliansach” – przyp. RM). To mną wstrząsnęło. Zawsze uważałem religię za wędzidło dla wolności, a tu słyszę, że religia może być jej fundamentem. A oni nie tylko w to wierzą, ale takie podejście ich formuje. Dzięki wierze uzyskują integralność, siłę pozwalającą im bronić tego, co ważne.

To mi dało mocno do myślenia. Zacząłem też zmieniać swoje myślenie w wielu innych sprawach, w czym bardzo ważne okazały się rozmowy z o. Kłoczowskim OP. Zacząłem poznawać katolicyzm i katolików, poznawać teksty religijne już nie tylko jako elementy kultury. I zaczął się u mnie pojawiać szacunek do religii. Czytając publikacje drugiego obiegu i emigracyjne o komunizmie, życiu w obozach, sowieckich łagrach – dowiadywałem się, że ci, którzy potrafili się oprzeć, to generalnie byli ludzie wierzący.

Jednocześnie coraz mocniej odkrywałem to, co wcześniej – kulturotwórczą funkcję religii. I odwracało mi się patrzenie na religię: z jej funkcji alienacyjnej ku funkcji cywilizacyjnotwórczej. Byłem, gdy chodzi o podejście do religii, coraz bardziej rozdarty myśląc trochę po heglowsku, że tworzy ona ludzki świat, ale być może ewoluujemy w inną, kolejną formę kultury …

…że religia jest źródłem cywilizacji, pozwala nam nie zdziczeć.

Wtedy już widziałem to bardzo mocno. I jest dla mnie jasne do dziś jako jeden niebezpośrednich dowodów prawdy religii – że jeśli człowiek jest człowiekiem, to dzięki kulturze, której źródłem jest religia. Co więcej – czym dłużej obserwuję rzeczywistość ludzką i porównuję ją w jej rozmaitych postaciach, tym bardziej mogę powiedzieć, że wszędzie tam, gdzie religia jest mocna, a zbiorowość ludzka jest wokół niej zorganizowana, tam są najlepsze dla człowieka warunki do istnienia i rozwoju. Czy to nie jest manifestacja prawdy, którą w sobie religia zawiera? Nie znaczy to oczywiście, że wyznawcy religii nie czynią zła, niektórzy nawet odwołując się do niej, w konsekwencji jej niewłaściwego rozumienia, mirażu oczekiwania, że jesteśmy w stanie zaprowadzić na ziemi ład doskonały. To ostatnie jest iście diabelskim roszczeniem. Pychą, która obraca się przeciw sobie i staje się manifestacją nihilizmu. Jednak w religii jest prawda! Nie w sensie funkcjonalnym, ale religia zawiera w sobie i wyraża fundamentalną prawdę. Pozwala się ludziom rozwinąć i być naprawdę. A kiedy na skutek jakichś procesów religijność obumiera – rzeczywistość ludzka zaczyna się rozpadać, ulega dekadencji. Jeśli więc – skracając swoją myśl - człowiek de facto nie umie istnieć bez Boga, to czy nie jest to dowód na Jego istnienie?

I stał się Pan na początek sprzymierzeńcem religii w tworzeniu nowej jakości życia?

Na poziomie szacunku do religii, który mi się z czasem pogłębiał, byłem już nim w wieku ok. 25 lat. Pozbywając się młodzieńczych, inteligenckich przesądów (przed sądów), poznając lepiej katolików i zaprzyjaźniając się z nimi, coraz lepiej rozumiałem rolę religii: społeczną, kulturotwórczą, państwotwórczą itd.

Ten szacunek pogłębiał się zwłaszcza wobec narastającej antyreligijności na świecie, kiedy wyjechałem z Polski. Spędziłem niemal 10 lat na Zachodzie. Widziałem tam fanatyzm antyreligijny graniczący z nową parareligijnością. Widziałem jak trywialna, prymitywna, a jednocześnie żarliwa jest ta emocja. To specyficzny paradoks, że ci wszyscy, którzy opowiadają o neutralności państwa, sprowadzeniu religii do sprawy prywatnej, w rzeczywistości nie są żadnymi ateistami, ale antyteistami. Nie prezentują obojętności wobec religii, wiary, i jej praktykowania przez innych, ale nienawiść do religii i jej wyznawców, namiętną chęć wyrugowania jej zewsząd. I to też widzimy dziś na polskich ulicach.

Ja tę narastającą antyreligię pełniącą funkcje nowej religii widziałem już mając niecałe 30 lat. I tym bardziej stawałem całym sercem po stronie ludzi religijnych. Ale to jeszcze nie była wiara w Boga. Dochodzenie do niej było u mnie procesem bardzo długim.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Katolik, mąż, absolwent polonistyki UW, dziennikarz i publicysta, współtwórca "Idziemy" związany z tygodnikiem w latach 2005-2022. Były red. naczelny portalu idziemy.pl. radekmolenda7@gmail.com

 

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 26 kwietnia

Piątek, IV Tydzień wielkanocny
Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.
Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 1-6
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter