Papież musi cierpieć w intencji rodziny – mówił Jan Paweł II na Anioł Pański w 1994 r. - mówi Ludmiła Grygiel, która wraz z mężem Stanisławem wspierała Jana Pawła II w pracy na rzecz rodziny, w rozmowie z Barbarą Stefańską
fot. Irena ŚwierdzewskaLudmiła Grygiel ze śp. mężem Stanisławem
Ponad 40 lat temu przeniosła się Pani z rodziną z Krakowa do Rzymu na zaproszenie Jana Pawła II. Jak to się stało?
Wiosną 1980 r. Jan Paweł II zwrócił się do męża [śp. prof. Stanisława Grygiela – przyp. red.] z propozycją, żeby organizował w Rzymie instytucję będącą pomostem między kulturą polską a zachodnią. Byliśmy zdziwieni i długo się zastanawialiśmy. Do wyjazdu przekonały nas dwie sprawy. Po pierwsze, papież stwierdził, że czeka na odpowiedź, ale jeśli odpowiemy mu „nie”, to nic się między nami nie zmieni. Po drugie, powiedział: „Przyjedźcie na dwa lata”.
Niedługo po naszej przeprowadzce do Rzymu Jan Paweł II postanowił założyć Papieski Instytut dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną. Wtedy mąż zmienił zajęcie i poświęcił się współtworzeniu tej nowej instytucji. To była jego główna praca i misja do końca życia.
Jak została odebrana w Watykanie i w środowisku akademickim ta inicjatywa papieża?
Spotkała się z dużym niezrozumieniem. Na początku nie było wielu studentów z Włoch, dopiero później tamtejsi biskupi przekonali się i przysyłali bardzo dużo osób.
Samo założenie instytutu poprzedziły długie miesiące rozmów i nieformalnych spotkań papieża z profesorami, którzy mieli tworzyć tę instytucję. Omawiano tematykę, program zajęć; zastanawiano się, kogo zaprosić do kadry. Ojcu Świętemu zależało na tym, by pokazać doktrynę Kościoła od strony naukowej oraz by formować księży i świeckich z całego świata, którzy będą pracowali na rzecz rodziny. Na przewodniczącego Jan Paweł II wybrał znanego włoskiego teologa ks. Carla Caffarrę, późniejszego kardynała. To był wielki człowiek. Nosił wszystko na swoich barkach, walczył o lokale, pieniądze, zmagał się ze sprzeciwem z różnych stron. Nie zawsze Ojciec Święty o tym wiedział, gdyż ks. Caffarra w rozmowach z papieżem nie skarżył się na prozaiczne trudności, ale koncentrował się na doborze profesorów.
Data utworzenia instytutu jest znamienna: 13 maja 1981 r.
Tego dnia papież miał przeczytać dekret ogłaszający powstanie instytutu. Nie mógł tego zrobić, gdyż Ali A?ca targnął się na jego życie. Jednak data pozostała. A Matka Boża Fatimska, której wspomnienie obchodzimy 13 maja, stała się protektorką instytutu.
Po jakimś czasie ks. Caffarra napisał do s. Łucji: „Bardzo proszę o modlitwę, mamy wiele kłopotów”. Siostra Łucja odpisała przez biskupa, że rozumie nasze kłopoty, będziemy wiele cierpieć, ale prawo Boże musi zwyciężyć.
Czyli cierpienie papieża miało związek ze sprawą rodziny?
W czasie gdy papież był w szpitalu po zamachu, Włosi opowiedzieli się w referendum za ustawą aborcyjną. W późniejszych latach wiele razy trafiał do kliniki Gemelli. Po hospitalizacji w 1994 r. wygłosił na Anioł Pański spontaniczne, płomienne przemówienie. „Zastanawiacie się, dlaczego papież cierpi?” – pytał. I odpowiadał, że musi cierpieć w intencji rodziny. „Papież musi być przedmiotem ataków, musi cierpieć, aby każda rodzina na świecie mogła zobaczyć, że istnieje, że tak powiem, wyższa Ewangelia: Ewangelia cierpienia, która przygotowuje przyszłość, trzecie tysiąclecie rodzin, każdej rodziny i wszystkich rodzin…”.
A jak było przyjmowane jego nauczanie na temat rodziny?
Pamiętam, że w czasie jednego ze spotkań z Janem Pawłem jakiś młody człowiek zwrócił się do niego: „Ojcze Święty, muszę powiedzieć to, co mnie dręczy – to, co papież głosi, jest za trudne, wielu młodych zniechęci się i odejdzie”. Jan Paweł II chwilę odczekał, a potem odpowiedział ze stoickim spokojem: „Znam wiele osób, które uważały i uważają, że to nie jest za trudne, i realizują nauczanie Kościoła na temat rodziny w swoim życiu. Zapewniam, że to jest możliwe”.
Celem instytutu rodziny było także przełamanie przekonania, że Kościół jest zbyt surowy, i pokazanie rodziny, a przede wszystkim małżeństwa, jako wspólnoty osób.
Jak wyglądał dalszy rozwój instytutu?
Przyjeżdżali studenci z całego świata, wykłady odbywały się w różnych językach. Rozwijały się kampusy w innych krajach. Powstało dwadzieścia takich filii; pierwszą założyli w Waszyngtonie Rycerze Kolumba. To była wielka rodzina. Przyjeżdżało sporo duchownych, ale także małżeństwa. Z pomysłu biskupów włoskich zrodziły się szkoły letnie, a potem dwuletnie studium dla świeckich pracujących w poradnictwie rodzinnym. Jan Paweł II kładł duży nacisk na tworzenie rodzinnej atmosfery, dostępność profesorów dla studentów. I to się udało. Jednocześnie poziom nauczania był wysoki i stawiano studentom duże wymagania.
Ta rodzinna atmosfera trwa. Do tej pory otrzymuję masę listów i telefonów od byłych słuchaczy.
Pani również uczestniczyła w tej działalności, chociaż nie w sposób formalny?
Gdy spotkania odbywały się u nas w domu, to w sposób nieformalny, bo musiałam gotować! Po latach dawna studentka z Korei napisała: „Wszystko zrobię dla profesora. I nigdy nie zapomnę smaku zupy grzybowej, którą pani przygotowała”.
Cała nasza rodzina była niejako częścią instytutu. Uczestniczyliśmy w różnych wydarzeniach i uroczystościach związanych z jego działalnością, razem ze studentami świętowaliśmy Boże Narodzenie. Uformowała się grupa, z którą czytaliśmy w naszym domu „Przed sklepem jubilera” Karola Wojtyły. Co roku 13 maja organizowano pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego z udziałem profesorów i studentów. Teraz, po zmianie nazwy i programu instytutu, już nie ma takich pielgrzymek.
Wracając do Jana Pawła II, co Pani utkwiło w pamięci z osobistych spotkań z nim?
Często zapraszał nas z dziećmi; zresztą, gdy były małe, nie mieliśmy ich gdzie zostawić. Kiedyś długo rozmawialiśmy z papieżem o tym, co można jeszcze zrobić w instytucie. Syn miał wówczas dwanaście lat. W pewnym momencie zaczął kopać męża pod stołem. Papież widział, że Jakub jest niespokojny, i zapytał: „Co się dzieje?”. A syn na to: „Jesteście nudni, nudzę się”. Na to papież: „Rzeczywiście, zaprosiłem tutaj ciebie, a w ogóle się tobą nie zajmuję”. I potem już rozmawiał z naszymi dziećmi i poświęcał im uwagę.
Państwo przyjaźnili się z kard. Wojtyłą już w czasach krakowskich. Czy zmienił się po objęciu Stolicy Piotrowej?
Miał wiele zaprzyjaźnionych rodzin w Krakowie, nie byliśmy jedyni. W Watykanie zupełnie się nie zmienił. Jego sposób bycia był tak samo serdeczny, świetnie bronił się przed sztywnymi regułami kurialnymi.
Już w czasach krakowskich przychodził do nas, np. na kolacje, i długo z nami przebywał. Dzień wcześniej dzwonił ks. Stanisław Dziwisz. Nie zawsze byłam przygotowana, ale coś do zjedzenia było. Kardynał wszędzie się spóźniał. Pewnego razu czekaliśmy długo, dzieci już padły. Przyszedł o godz. 22. „Gdzie są dzieci?”. „Poszły spać” – odpowiedziałam. „To muszę je obudzić”. Obudził je i spytał: „Co byście chcieli zrobić, czego rodzice zabraniają o tej porze?”. „Musimy spać i nie możemy bić się poduszkami”. Więc bili się we trójkę poduszkami. To było takie naturalne. Dopiero później odczuliśmy, że nie ze wszystkimi duchownymi jest taki kontakt.
Także jako papież interesował się rodzinami, np. pracowników Watykanu, pamiętał imiona, chrzcił. Kiedy rodziło się dziecko, rodziny otrzymywały dość pokaźną sumę. Jan Paweł II nie tylko teoretycznie był za rodziną, ale i w praktyce.
Papież dawał becikowe?
Dla pracowników Watykanu. Oni to bardzo doceniali, do teraz wspominają, bo nie mają wysokich zarobków.
Czy myśl Jana Pawła II o rodzinie jest nadal aktualna?
Tak. Obserwujemy obecnie większy kryzys małżeństwa, dlatego rozumienie wspólnoty małżeńskiej i czystej miłości budzi większy sprzeciw. Jednak nauczanie Kościoła – które podjął i rozwinął Jan Paweł II – jest odpowiedzią na najgłębsze pragnienia ludzkiego serca. Nie znam człowieka, który nie chciałby być kochany na zawsze. Jednak gdy społeczeństwo temu zaprzecza, wyśmiewa, człowiek może ulec naciskom. Wyzwanie stanowi „przetłumaczenie” papieskich idei na życie codzienne. Ważne jest świadectwo małżonków, ale także działanie Kościoła, czyli wprowadzanie tej nauki do duszpasterstwa.
Liberalni teologowie uważali papieża za surowego konserwatystę. Tymczasem wielu młodych ludzi akceptowało jego nauczanie i poszło za nim. Papież odpowiedział na problemy, o których wcześniej Kościół nie mówił, chociażby poprzez teologię ciała, będącą nowym spojrzeniem na rodzinę. Przekonywał o wartości ludzkiej miłości, możliwości zachowania wierności aż do śmierci i zwracał uwagę na to, co piękne w nauce Kościoła. Bardzo wysoko podniósł rangę rodziny.