Dla mnie powódź nie jest czymś abstrakcyjnym. Kiedy w 1997 r. zalała Racibórz, wówczas moje miasto, byłam na letnich koloniach. Nie mogłam szybko wrócić do rodzinnego domu, bo miasto zostało odcięte od świata. Dopiero po tym, jak woda opadła, drogi stały się przejezdne.
Zapora zbiornika Racibórz Dolny wybudowanego po powodzi 1997 | fot. Piotr Borowiak/WikipediaWtedy nie było jeszcze szeroko dostępnego internetu ani telewizji 24 godziny na dobę, ale media informowały na bieżąco o wydarzeniach. Z bliska powódź wyglądała jednak trochę inaczej, niż można było sobie to wyobrazić na podstawie medialnych doniesień.
Przede wszystkim, nie zostało zalane całe miasto, ale obszary położone niżej i tereny blisko rzeki. Niektórych mieszkańców żywioł dotknął bardzo mocno, a inni osobiście nie zaznali żadnych strat. To była ta „lepsza” wiadomość. A gorsza – to brud i smród pozostawiony przez opadającą wodę. A w zasadzie nie wodę, ale ciecz z zawartością ścieków, śmieci, ziemi i wszystkiego, co znalazło się na drodze fali powodziowej. Tego nie da się poczuć z telewizora.
Pamiętam wyciąganie z piwnicy sprzętów oblepionych szlamem. To wszystko nadawało się jedynie do śmietnika. Cały ten ściek, który wdarł się do mieszkań i zakładów pracy, zawierał bakterie kałowe i nie wiadomo jakie substancje. Mając na względzie, że w podziemiach szpitala z drugiej strony ulicy znajdowały się laboratoria, aż trudno myśleć, co jeszcze kryła w sobie ta brunatna maź. Długotrwała wilgotność powoduje z kolei zagrzybienie. Dlatego tak ważne jest w takich sytuacjach bezpieczeństwo sanitarne: używanie rękawiczek przy sprzątaniu czy wyrzucanie żywności, która miała jakikolwiek kontakt z powodziowym szlamem.
Moje wspomnienia trudno przełożyć dokładnie na Powódź 2024, ale pewne doświadczenia pozwalają lepiej zrozumieć obecną sytuację. Wielu mieszkańców Kotliny Kłodzkiej i innych terenów zostało mocno dotkniętych, ale to nigdy nie są wszyscy, tym bardziej że nie mówimy o „płaskim” Mazowszu, ale o terenach o bardziej zróżnicowanej rzeźbie terenu. To jest ta dobra strona. Ważna jest w takiej sytuacji solidarność i wzajemna pomoc lokalnej społeczności.
Z drugiej strony, usuwanie skutków powodzi może potrwać latami. Sprzątanie, osuszanie, kucie tynków… A ciepłe dni powoli się kończą. Kamery odjadą z zalanych terenów, inne tematy znajdą się centrum uwagi, a tam powodzianie wciąż będą się zmagać ze skutkami zalania. W Raciborzu po powodzi z 1997 r. przyjezdnych długo „straszył” zniszczony dworzec kolejowy, gdzie widać było na ścianach, dokąd sięgała woda. Dlatego tak istotna jest pomoc długofalowa i mądrze dystrybuowana, aby trafiała do tych, którzy najbardziej tego potrzebują. Po powodzi 1997 były organizowane kolonie dla dzieci powodzian. Koleżanki i koledzy ze szkoły śmiali się, że z takiego wypoczynku korzystali ci z piątego piętra bloku usytuowanego w dzielnicy, której nie dotknęła powódź. Dlatego pomoc dla poszkodowanych musi być celowana.
Klęski żywiołowe nasuwają też pewne głębsze refleksje. Ci, którzy ich doświadczyli, widzą, że nie jesteśmy w stanie kontrolować otaczającej nas rzeczywistości i w pełni zapanować nad przyrodą — trzeba szanować jej prawa. Powodzie nasuwają też myśli o nietrwałości rzeczy materialnych, dobytku gromadzonego przez całe życie. Poza ubezpieczaniem się od nieszczęśliwych wypadków kluczowe jest to, w czym pokładamy naszą ufność i nadzieję.