Z wielkiej chmury mały deszcz – tak można krótko określić wynik spotkania Biden–Putin. Wielką czarną chmurę widziano jednak tylko nad Wisłą.
Zagraniczni analitycy oczekiwali po prostu rutynowego spotkania przywódców dwu zwaśnionych wielkich państw. Doszło do niego w wyniku bezprecedensowej wymiany opinii, które normalnie uchodzą za niedyplomatyczne. Prezydent Joe Biden określił swego rosyjskiego odpowiednika mianem „zabójcy”, a Władimir Putin odwdzięczył mu się wypomnieniem niechlubnej amerykańskiej przeszłości, z niewolnictwem na czele, i życzeniami dobrego zdrowia, co było mało zawoalowaną aluzją do podeszłego wieku amerykańskiego prezydenta.
KRÓTKIE SPOTKANIE
Rozmowy w Genewie były krótkie, trwały zaledwie trzy godziny, chociaż planowano pięciogodzinne obrady. Żadnych istotnych spornych spraw nie rozwiązano, a jedyna kwestia, co do której się zgodzono, to prowadzenie dalszych rozmów. Mają one dotyczyć przede wszystkim kontroli zbrojeń atomowych i bezpieczeństwa w sferze cyberprzestrzeni.
Nie może być tu mowy o jakichkolwiek ustępstwach wobec Moskwy. W istocie rosyjska potęga militarna w nieproporcjonalnie wielkim stopniu opiera się na siłach nuklearnych, więc możliwe ograniczenia w tym zakresie byłyby na korzyść USA. Z tym że obie strony widzą konieczność wciągnięcia Chin do przyszłych umów na ten temat, natomiast Pekin nie ma najmniejszego zamiaru ograniczać swych możliwości w tym zakresie.
Dysproporcja pomiędzy siłami atomowymi USA i Rosji oraz Chin jest ogromna i trudno sobie wyobrazić, żeby Xi Jinping dał się wciągnąć w jakiekolwiek negocjacje na ten temat, zanim Państwo Środka osiągnie w tej dziedzinie parytet.
Prezydent Biden wyraźnie dał do zrozumienia, że przyszłe cyberataki na amerykańskie instytucje – nie tylko rządowe, ale i prywatne – które miałyby swe źródło na terenie Rosji, spotkają się z niezwłocznym odwetem. Wręcz zapowiedział, że zostaną zaatakowane rosyjskie nafto- i gazociągi. Była to bez wątpienia aluzja do ataku dokonanego przez grupę przestępczą o nazwie DarkSide (podobno ma „siedzibę” w Rosji) w dniu 7 maja i wymuszenia pięciomilionowego okupu od amerykańskiej firmy Colonial Pipeline Co. Na skutek tego ataku Colonial Pipeline musiała wstrzymać działalność, co natychmiast poskutkowało niedoborem paliw w wielu stanach Wschodniego Wybrzeża.
Godne uwagi jest to, że po spotkaniu nie było wspólnej konferencji prasowej, tylko każdy prezydent oddzielnie spotkał się z dziennikarzami. Putin wykorzystał tę okazję do ponownego wbicia szpilki Amerykanom. Odpowiadając na pytania dotyczące poszanowania praw ludzkich, w szczególności losu Aleksieja Nawalnego, stwierdził cynicznie, że aresztowanie dysydenta po powrocie z kuracji w Niemczech, po nieudanej próbie zamordowania go, miało na celu niedopuszczenie do podobnej sytuacji, jaka miała miejsce w Waszyngtonie w dniu 6 lutego, gdy motłoch wtargnął do siedziby Kongresu. Nie omieszkał też wypomnieć rozruchów na tle rasowym i rzekomej dyskryminacji czarnoskórych Amerykanów.
Obie strony odniosły „sukces”. Prezydent Biden uniknął popełnienia wielkiej gafy, do czego od lat ma niezwykłą skłonność, i pogroził Putinowi palcem, ten drugi zaś miał okazję pokazać rodakom, że Rosja nadal jest wielką potęgą, z którą rozmawiają nawet najmożniejsi tego świata.
PIĄTA KOLUMNA W USA
Niestety, w USA trwa wojna amerykańsko-amerykańska, która ma podobnie niszczące skutki jak wojna polsko-polska. Przed zeszłorocznymi wyborami przedstawiciele Partii Demokratycznej i szerzej lewicy wytoczyli najcięższe działa przeciw Partii Republikańskiej i Donaldowi Trumpowi. Oskarżeniom o dyskryminację i „zinstytucjonalizowany rasizm” nie było końca i ta kampania trwa nadal.
Nawet podczas podróży do Europy Joe Biden potępiał wprowadzenie w niektórych stanach ustaw mających na celu zapobieżenie oszustwom wyborczym. Tak oczywiste posunięcia, jak wymóg okazania jakiegoś dowodu tożsamości przy oddawaniu głosu (dziś w wielu stanach wystarcza podanie przez wyborcę nazwiska i adresu), ściślejsza weryfikacja głosów oddanych drogą korespondencyjną czy też szybsza aktualizacja list wyborczych są malowane jako rzucanie kłód pod nogi wyborcom i dyskryminacja rasowa.
Organy federalne podejmują także kroki mające na celu ochronę przed „wewnętrznym” terroryzmem, czyli rzekomymi spiskami mającymi na celu obalenie legalnych władz. Przykładem tego typu działalności mają być rozruchy z 6 stycznia – wydarzenie wstydliwe, by nie powiedzieć haniebne, ale nie mające nic wspólnego z próbą zamachu stanu.
Lewica w USA zachowuje się tak, jakby nikt w świecie nie czytał amerykańskich gazet na czele z „The New York Times” i „Washington Post”, które szkalują amerykańską przeszłość i stan obecny. Jak można mówić o zinstytucjonalizowanym rasizmie zaraz po tym, jak czarnoskóry Amerykanin zostaje wybrany na prezydenta? Ale – tak jak i w przypadku Polski – liczą się tylko względy krajowe, a nie międzynarodowe: jedynym celem jest zniszczenie lokalnego przeciwnika.