– Babciu, za trzy lata jadę do Panamy – wołał do telefonu Staś, kiedy całą rodziną i całą grupą z parafii Najświętszego Zbawiciela wracali już z papieskiej Mszy Posłania na Campus Misericordiae do swojego obozowiska na podkrakowskim lotnisku Pobiednik.
Taki telefon od wnuka wart jest wszystkich skarbów świata. Staś był w euforii i nic mu nie przeszkadzało: ani żar lejący się z nieba, ani ciężkawy plecak i kilometry do przejścia, ani to, że ma dopiero jedenaście lat, a na Światowe Dni Młodzieży jego i siostrę zabrali rodzice po licznych rozmowach i wyjaśnieniach. – Babciu – mówił szczęśliwy – i bardzo będę chciał być wolontariuszem.
Na takie dictum mogłam powiedzieć tylko jedno: że już zaczynam odkładać pieniądze na bilet. Bo do Panamy to ho-ho! A sam przecież nie pojedzie, nadal nie będzie miał odpowiedniego wieku.
Kiedy liczni znajomi litowali się nad „biednymi dziećmi”, którym rodzice zafundowali taki „straszny wysiłek” – pociąg o czwartej rano, dobrych kilka kilometrów z pociągu na obozowisko, tam niełatwe warunki, znowu kilometry do przejścia na nocne czuwanie, sen pod gołym niebem, upał i burze – odpowiadałam, że te „biedne dzieci” zaledwie dziesięć dni wcześniej weszły z rodzicami na Rysy. Kiedy schodzili, Marysia miała jeszcze siłę śpiewać piosenki obozowe. Bo początek lipca spędziły z ks. Jarosławem na obozie Przymierza Rodzin w Sudetach, gdzie wszak nie leży się na leżaku całymi dniami.
W Częstochowie przed Jasnogórskim Szczytem, gdy nasza parafialna grupa pod wodzą proboszcza dotarła na papieską Mszę o wpół do czwartej nad ranem, szukając w Parku 3 Maja wygodnego miejsca – żeby Ojca Świętego było dobrze widać i słychać – natknęliśmy się na rozłożoną małym obozem wieloosobową grupę, jak się „za dnia” okazało, z Raciąża, na Mazowszu – skwapliwie wyjaśniali. Rodzice z młodszymi dziećmi na wielkim materacu, okryci kocami, spali w najlepsze, podobnie jak długi nastolatek ułożony w poprzek ścieżki, dwóch innych młodszych trochę spało, trochę trzymało wartę. Wyrwani przez nas z drzemki nie protestowali, grzecznie i miło otoczyli materac. Żałuję, że nie spytałam o imiona, żeby teraz posłużyć się ich przykładem.
Zaraz obok dwa dzieciaczki spały na rozłożonych na ziemi karimatach, nad nimi młoda mama kiwała się, odmawiając Różaniec, tata trzymał wartę. Potem, za dnia, w czasie Mszy Świętej zarówno nastolatki z Raciąża, jak i dzieciaczki – jak się dowiedziałam, z Rybnika – z wielkim zaangażowaniem i ciekawością godną takiego właśnie wydarzenia przeżywały każdą chwilę.
I o to właśnie chodzi: oni już wiedzą, co to znaczy wstać z kanapy. Setki takich rodzin są teraz na szlaku sierpniowych pielgrzymek wielkich i mniejszych, rodzinnych rekolekcji i obozów. Papież dodał im ducha i upewnił, że tak właśnie trzeba: wstać, nałożyć dobre buty i iść z Jezusem zmieniać świat.
Barbara Sułek-Kowalska |