27 kwietnia
sobota
Zyty, Teofila, Felicji
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Ks. Rosini: musimy zmienić język mówienia o małżeństwie (wywiad KAI)

Ocena: 0
1169

Kiedy dziewczyna zachodzi w ciążę, wtedy często młodzi pobierają się, żeby naprawić sytuację. Ale ojcostwo lub macierzyństwo to jedno, a małżeństwo to co innego. Jak Ksiądz to widzi?

Jestem księdzem od 30 lat i zawsze mówiłem dziewczętom, które zaszły w ciążę: słuchaj, masz już o jedno dziecko za dużo, nie szukaj sobie jeszcze jednego męża za dużo, wystarczy jeden błąd. Nie popełniaj następnych. To jest prawo moralne. Bez wątpienia lęk nie jest najlepszą drogą do ogarnięcia naszych błędów. Chęć naprawienia ich za wszelką cenę to już przesada. Za każdym razem, gdy mnie słuchano w tej kwestii, dziękowano mi. Wtedy dopiero ludzie przekonują się, czy są powołani do miłości w małżeństwie.

Często sięga się do Ojców Kościoła. A jak w czasach wczesnego chrześcijaństwa Kościół traktował małżeństwo? Bo na zawarcie tego sakramentu trzeba było wtedy trochę poczekać.

Jeśli sięgniemy do pierwszych wieków Kościoła, będziemy mieli do czynienia z procesem chrystianizacji o wiele głębszym. Zostać chrześcijaninem oznaczało mieć ogromną odwagę. Już sama prośba o przystąpienie do katechumenatu chrzcielnego oznaczała w niektórych przypadkach ryzyko męczeństwa. Mamy męczenników katechumenów, dla których samo pragnienie oddania się Chrystusowi, pragnienie życia jako dzieci Boże było prawdziwą formacją do małżeństwa.

Powiedzmy sobie jasno: problemy, jakie mamy dziś z małżeństwem, wiążą się z chrztem. Problemy z miłością, ze wstrzemięźliwością, z przebaczeniem są problemami z chrztem. W tym sakramencie człowiek jest formowany do braterstwa, miłosierdzia, akceptacji, powierzenia się Bogu. To samo odnosi się do kapłanów. Problemy, które mamy z księżmi, też wiążą się z chrztem, podobnie jak problemy z komunią, modlitwą, czystością itd.

W pierwotnym Kościele trudno było nie tyle dojść do małżeństwa, ile zostać chrześcijaninem. Wiązało się to bowiem z bardzo poważnymi i potwierdzonymi prześladowaniami. Istnieli wyznawcy (confessores), którzy ryzykowali życiem za wiarę i to oni występowali jako poręczyciele dla tych, którzy byli dopuszczani do chrztu. Ciekawe, że pozostało to w języku chrześcijańskiej inicjacji dorosłych: w dialogu między biskupem a „poręczycielem”, którego dzisiaj nazywamy rodzicem chrzestnym. Potrzebujemy mocnych par, które przeżyły okres paschy w swoim życiu i które są ekspertami w tej dziedzinie.

Na szczęście dla mnie w moim pierwszym zespole, który prowadził kursy przygotowania do małżeństwa, była Chiara Corbella. Ona i jej mąż byli dla mnie punktem odniesienia. W ten sposób pomagaliśmy młodym ludziom uczestniczyć w tym kursie. Obecnie trwa proces beatyfikacyjny Chiary. Sama przygoda z tym projektem jest pod jej opieką. Ona bardzo pomaga nam z nieba. Zmarła, gdy prowadziliśmy pierwszy kurs dla narzeczonych. Wszyscy młodzi ludzie, którzy wzięli w nim udział, byli obecni na jej pogrzebie.

Jak, zdaniem Księdza, powinni zmienić się kapłani w tej perspektywie?

Musimy wyjść ponad formację, która nadal jest prowadzona w duchu Soboru Trydenckiego, to znaczy ponad kształcenie intelektualne w odpowiedzi na reformację, ponieważ należało wtedy przygotować kapłanów zdolnych do dialogu lub do przeciwstawienia się reformatorom pod względem teologicznym. Jeśli nie wyjdziemy poza tę fazę, to nadal będziemy tkwić w formacji apologetycznej. Trzeba przejść do formacji o wiele bardziej pragmatycznej, polegającej na inicjacji. Słyszałem niedawno w Rzymie wypowiedź młodego księdza, który właśnie przyjął święcenia: po siedmiu latach seminarium muszę powiedzieć, że nauczyłem się bawić z dziećmi, ale nie nauczyłem się głosić Ewangelii. Ani jednego dnia nie uczono mnie, jak ją głosić. A jak dba się o wzrost Ewangelii? Tu jest problem. Należy zmienić strukturę formacji.

Język Kościoła nie dociera do ludzi, którzy nie rozumieją wielu wyrażeń i słów. Co zatem należy zrobić, aby poprawić to w kontekście przygotowania do małżeństwa?

Kwestia języka jest bardzo istotna. Na Uniwersytecie Santa Croce zajmuję się Biblią i przekazem wiary. Musimy pamiętać, że w dziedzictwie Kościoła istnieją trzy języki egzystencjalne: kerygmatyczny, czyli język głoszenia zbawienia; parenetyczny, czyli język napomnienia oraz dziś już bardzo zapomniany i mało używany język dydaktyczny – język inicjacji chrześcijańskiej. Język parenetyczny znajdziemy w literaturze Pawłowej. Jest on jednak przeznaczony dla tych, którzy już przyjęli chrzest. Wspólnoty, do których pisze apostoł Paweł, są już wprowadzone w życie w nowej pełni. Jest to język napominający, który dotyka spraw etycznych, gdyż dał już narzędzia do osiągnięcia rezultatu etycznego. Stąd na przykład zdanie: to zatem mówię i zaklinam się na Pana, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie. Język ten ma charakter etyczny.

Zupełnie zapomnieliśmy, że możemy używać trzech języków. W wyniku kontrreformacyjnego dryfu Kościół przez 500 lat nie posługiwał się w kazaniach żadnym innym językiem. Wszystko skoncentrowaliśmy na etyce, która pozostaje podstawowym podejściem. A o słowa: zaangażowanie, spójność, można pytać tych, którzy już wytyczyli drogę. Nie można tego wymagać od dzisiejszego pokolenia. Nie mamy pewności, że społeczeństwo określiło pewne minimalne elementy.

Zwykle narzędziem, za którego pomocą narzuca się ten język etyczny tym, którzy nie zostali uformowani, jest dźwignia kształtująca poczucie winy, staje się ona narzędziem edukacyjnym dla tych, którzy nie wiedzą, jak kształtować poczucie winy, wyrzuty sumienia. Uważamy, że jeśli w głoszeniu kazań nie ma tonu ganiącego, to znaczy, że nie było kazania. Ludzie w czasie mszy czekają i myślą, czy kapłan ich zbeszta, że teraz ich upomni, że brakuje im zaangażowania. Księża niestety to robią.

Od czasu Soboru Watykańskiego II, wraz z odkryciem na nowo Misterium Paschalnego, ponownym ukierunkowaniem życia na centralne miejsce zbawienia, fala kerygmatyczna ruszyła niemal jak moda. Wszystko stało się kerygmatem. Było to tematem różnych konferencji, na których wiele mówiono o kerygmacie. Kerygmat jest na początku, etyka na końcu, jest jego wynikiem. Kto poprowadzi ludzi od początku do końca, to znaczy od kerygmatu do etyki? W Nowym Testamencie wzmianki o kerygmacie znajdziemy w sformułowaniach w Dziejach Apostolskich, u św. Pawła, w Apokalipsie. Kerygmat jawi się jako hasło: Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał i ukazał się Piotrowi. Ale kerygmat jest ziarnem. Wymaga rozwoju.

Kościół ma jeszcze język dydaktyczny. Nie wolno nam zapominać, że jeśli coś przypisywano Jezusowi i to zostało uznane, to to, że był rabbim, nauczycielem, ponieważ wiedział, jak nauczać, jak prowadzić swoich uczniów od jednego punktu do drugiego. Jest to w zasadzie język Ewangelii. Znajdujemy ją w słowach Jezusa. Relacje ewangeliczne są strukturami dydaktycznymi, mają swój punkt wyjścia i punkt zakończenia. Tak więc jest to odkrywanie na nowo języka dydaktycznego w pokoleniu podwójnie piśmiennym. Musimy pamiętać, że np. we Włoszech na początku lat sześćdziesiątych było jeszcze wielu analfabetów. Wtedy to, wraz z pojawieniem się telewizji, rozpoczął się okres alfabetyzacji kraju. W latach siedemdziesiątych lud Boży okazał się wreszcie piśmienny. Potem przyszła druga umiejętność – obsługi komputera. Jeśli podczas homilii powiem coś kontrowersyjnego, widzę, że ludzie biorą telefon do ręki i sprawdzają wikipedię.

Teraz mamy czas “wiki-ludzi”. Musimy odzyskać zdolność wyjaśniania tego, co mówimy. Jeśli podczas homilii wyjaśniam jakieś słowo, ludzie przychodzą i dziękują. Należy również wyjaśniać etymologię słów, słuchacze są dzisiaj przygotowani do rozumienia tego rodzaju języka. Jeśli nie opanujemy dydaktyki, będziemy mieli śmieszny język, który nikogo nie wzrusza. Ilekroć przemawiam, muszę robić explicatio terminorum. Jest to bardzo bogaty sposób jak najprostszego wyjaśniania Słowa Bożego, należy do tradycji inicjacji chrześcijańskiej.

Słowo „wartość” jest często używane w kazaniach, w wypowiedziach ludzi Kościoła. Ale czy – według Księdza – ludzie tak samo postrzegają znaczenie słowa wartość, jak autorzy wypowiedzi?

Jest to zła metoda. Albo mamy wspólną wartość i jest ona zrozumiała, albo jest całkowicie niekomunikatywna. Doświadczenie wartości jest doświadczeniem tego, co cenne, to zaś wiąże się z traumą obiektywnej oceny, a więc z doświadczeniem straty. Często jest to miejsce, w którym dostrzega się wartość. Wartość jest zazwyczaj pojęciem abstrakcyjnym. Jeśli przypomnę sobie wartość cnoty chrześcijańskiej, to muszę uznać, że została ona zniszczona przez podwójną zaporę. Kultura hedonistyczna określa wszystkie wartości jako wywłaszczające, uciążliwe, męczące. A my niestety sprowadziliśmy wartości chrześcijańskie do wysiłku, krwi, potu i łez. Wszystko wywołuje reakcję znudzenia, zmęczenia. Ale jak można rozmawiać o opiece szpitalnej z kimś, kto nigdy nie był w szpitalu? Wartość dobrej opieki mogą zrozumieć ci, którzy jej doświadczyli. Dzięki przykładom mówi się o wiele lepiej i ludzie lepiej rozumieją.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 26 kwietnia

Piątek, IV Tydzień wielkanocny
Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.
Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 1-6
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter