Maj 2013 r. obfituje w wydarzenia symboliczne, warte zapamiętania na długo. Najpierw – o czym już pisałem – medialny establishment wspólnie z prezydentem postanowił uczcić Dzień Flagi różowymi balonikami. Tydzień później, 9 maja, „Wiadomości” TVP zaprezentowały – jeszcze przed czołówką – laurkowe scenki z parady w Moskwie. Rosyjski oficer zapina guziki, czyści buty, zakłada pas, a potem – wraz z tysiącami innych – krzyczy gromko na Placu Czerwonym: „Urraaa!”. Do dziś nie wiem, czy ów fragment dziennika telewizji publicznej był hołdem złożonym Kremlowi przez jakiś odłam obozu władzy, czy też brak refleksji kolegów z telewizji osiągnął stopień wcześniej niewyobrażalny. Ale raczej to pierwsze, bo na Placu Powstańców, w siedzibie „Wiadomości” – co wiem z własnego doświadczenia – tak jak kasety z nagraniami nie giną przypadkowo, tak i hołdy są zazwyczaj starannie przemyślane.
Symbolicznie wypowiedział się także Jerzy Buzek, eurodeputowany PO, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego i – przede wszystkim – były premier RP. W Polsat News – odnosząc się do słów Josego Manuela Barossa na temat planu powołania federacji europejskiej – Buzek stwierdził: „Przed wyborami parlamentarnymi europejskimi będzie jeszcze parę takich decyzji. Wiele z nich już podjęto, one nie są jeszcze przedmiotem takiej wielkiej, publicznej dyskusji. Bo proszę pamiętać, że sprawa unii bankowej czy unii fiskalnej, tej związanej z budżetami, już jest w dużym stopniu zaawansowana, a jeszcze nie wszystko jest dyskutowane tak bardzo publicznie”. Wypowiedź raczej nieprzemyślana, przypadkowa, ale bardzo cenna: jasne potwierdzenie naszych przeczuć, że to wszystko jest rozstrzygane gdzieś na górze, za plecami narodów i z pominięciem mechanizmów demokratycznych. Unia Europejska – widzimy to coraz jaśniej – nie ma wiele wspólnego z demokracją. Wręcz przeciwnie, Unia prawdziwą demokrację powoli, ale systematycznie zabija. Parlamenty tracą wpływ na bieg spraw, a przedstawiciele poszczególnych narodów w szeregach unijnej biurokracji szybko pojmują, że warunkiem sukcesu jest zachowanie zmowy milczenia („wewnętrzne dyskusje”) i popychanie wózka we wskazanym kierunku. Bunt szybko kończy się porażką, a człowiek oporny okazuje się po prostu człowiekiem niekompetentnym.
Owo dyktowanie decyzji zaczyna być groźne dla przyszłości nas wszystkich. Trochę jak w komunizmie, gdzie zatkane kanały komunikacji i brak mechanizmów korygujących przyniosły ostatecznie zapaść na wszystkich polach. Mamy już zresztą konkretny przykład, a więc wspólną walutę euro. To twórcy tego gospodarczego potworka ponoszą winę za zapaść gospodarek państw Europy południowej; narody stosunkowo mało wydajne gospodarczo dostały bowiem nagle niezwykle niebezpieczną maszynkę do łatwego zaciągania tanich kredytów. Jednocześnie ich przemysł przegrał z niemieckim, którego produkty z kolei relatywnie potaniały. W efekcie cały kontynent pogrążył się – na być może dekady – w czarnej dziurze stagnacji i recesji. I oczywiście nie ma winnych! Autorzy i realizatorzy pomysłu jakby zapadli się pod ziemię; nikt ich nie przepytuje, nikt nie odnotowuje kolejnych rocznic, co w przypadku sukcesu byłoby pewne jak w banku przed kryzysem. Więcej nawet: organizatorzy tegorocznej Parady Schumana w Warszawie jako temat przewodni wskazali właśnie... promowanie waluty euro. Przekonywali, że właśnie teraz, w środku kryzysu, jest na to odpowiedni czas. Tym samym kolejny raz dowiedli, że zwolennicy „zjednoczonej Europy” kierują się „wiarą”, a nie rozumem i racjonalnością. Dodajmy: jest to „wiara” bliższa zabobonom i gusłom niż czemuś poważnemu. „Wiara” coraz bardziej niebezpieczna, bo sprowadzająca się do hasła: na kryzys – jeszcze więcej tego samego. Żadnej refleksji, żadnej korekty. Ten pociąg może jechać tylko do przodu.
Jacek Karnowski |