18 stycznia
sobota
Piotra, Małgorzaty
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Wychowanie czy formatowanie?

Ocena: 0
250

Potrzebne jest rozpoznanie talentów i cech charakteru dziecka zgodnie z prawdą, a nie wedle własnych wyobrażeń i oczekiwań. – mówi Izabela Antosiewicz – autorka książek, propagatorka rodzicielstwa opartego na mocnych stronach oraz matka trójki dorosłych dzieci, w rozmowie z Magdaleną Prokop-Duchnowską.

fot. Magdalena Bartkiewicz

W swojej książce pisze Pani o rodzicach ogrodnikach i rodzicach rzeźbiarzach. Czym różnią się jedni od drugich?

Postawą wolności lub nadmiernej kontroli wobec dzieci. Ogrodnik jest ciekawy „rośliny”, która trafiła pod jego opiekę. Chce poznać, kim jest i jakie ma potrzeby, by móc dostosować rodzaj pielęgnacji do gatunku i zapewnić możliwie najlepsze warunki do wzrostu. Zdaje sobie sprawę, że słonecznik potrzebuje dużej ilości światła, a niecierpek – cienia. Że jedno dziecko – niczym ogórek – będzie wymagało minimalnego wsparcia w nauce, a inne – niczym pomidor – regularnej interwencji rodzica ogrodnika. Dotyczy to potrzeb nie tylko edukacyjnych, ale też chociażby osobowościowych, żywieniowych czy rehabilitacyjnych. Chodzi o rozpoznanie talentów i cech charakteru dziecka w zgodzie z prawdą, a nie – jak to robi rodzic rzeźbiarz – własnymi koncepcjami, wyobrażeniami i oczekiwaniami. Rzeźbieniem może być usilne ośmielanie wstydliwego dziecka, wypychanie introwertyka do ludzi, ale też przyciszanie „za głośnego” i pogłaśnianie „zbyt cichego” podopiecznego. Problem w tym, że rzeźbiarz kształtuje dziecko wedle własnego pomysłu, nie zostawiając przestrzeni na obopólną współpracę.

 

Więcej jest rodziców ogrodników czy rodziców rzeźbiarzy?

W okresie niemowlęcym – gdy przeważa ciekawość i cierpliwość wobec nowej istoty – bycie ogrodnikami przychodzi niejako naturalnie. Tendencja do siłowego prostowania dotychczasowych efektów wychowawczych jest wprost proporcjonalna do wieku dziecka. Apogeum autokratycznej postawy obserwujemy zwykle u rodziców nastolatków. Najczęściej wynika to z poczucia, że mają oni świadomość, że „za chwilę” stracą jakikolwiek wpływ na swoje – już prawie dorosłe – dzieci, w związku z czym załącza się im tryb „turbowychowania”. Polega on na próbie naprawienia jak największej liczby błędów wychowawczych w jak najkrótszym czasie. Czyżbyśmy zapomnieli, że jednym z naturalnych etapów dojrzewania jest kontestowanie zasad? Młody człowiek musi najpierw zbuntować się przeciw dotychczasowemu systemowi wartości, żeby następnie móc świadomie i samodzielnie obrać go za swój własny.

 

Jakie dzieci wychodzą spod dłuta rodziców-rzeźbiarzy?

Gdy kontrolowanemu i rygorystycznie traktowanemu dziecku uda się zerwać wreszcie z rodzicielskiej smyczy, ma tendencję do nadmiernego korzystania z wolności, a więc na przykład do eksperymentowania z seksem czy alkoholem. Innym scenariuszem jest pójście drogą dożywotniego zaspakajania rodzicielskich oczekiwań lub poczucie winy z powodu tego, że tym oczekiwaniom nie można lub nie chce się sprostać. Osoby, które przez całe życie nie potrafiły zbuntować się przeciw zachowaniu rodziców, w dorosłości noszą w sobie ogromne pokłady stłumionej złości i frustracji. Znam mężczyznę, który mimo czterdziestu lat na karku, nadal jest regularnie łajany przez swojego ojca. I nie jest to odosobniony przypadek. Rodzice rzeźbiarze wypuszczają z domu zależnych od siebie dorosłych, zdolnych do samodzielności, ale niemogących się na nią zdobyć z lęku przed opinią rodzica.

 

Jak to wpływa na relacje rodzic–dziecko?

Tam nie ma miejsca na zdrową relację. Jest za to „nieodcięta pępowina” i wzajemne oczekiwania. Coraz więcej dorosłych dzieci ma pretensje do starszych rodziców, że w dzieciństwie otrzymali od nich za mało miłości, uwagi, bliskości… Pielęgnowanie w sobie tego rodzaju żalu nie prowadzi do niczego dobrego. Wręcz przeciwnie – rani i pogłębia przepaść międzypokoleniową. Stając w prawdzie wobec braków naszych rodziców warto pamiętać, że wszystko, co robili, robili tak, jak potrafili, i najczęściej w dobrej wierze. Dojrzałość dorosłego człowieka zakłada więc odcięcie niedojrzałej zależności od rodzica, ale i traktowanie tego rodzica z miłością i szacunkiem. Bez względu na to, czy będzie on w stanie się zmienić i za swoje błędy przeprosić, czy też nie.

 

„Nakarm, naucz i puść wolno” – brzmi tytuł jednej z Pani książek. Jak dokonać tego ostatniego?

Przede wszystkim zrozumieć, że dziecko, które przychodzi na świat, nie jest czystą kartą, tylko genetycznie zaprogramowaną osobą, z niepowtarzalną duszą i wolną wolą. Być może niektórym mamom i babciom nie mieści się to w głowie, ale małe dziecko naprawdę wie, kiedy jest głodne, zmęczone czy śpiące. Coś jednak w perspektywie kilku lat się zmienia, skoro widzimy tak częste bieganie za trzylatkiem z łyżką kaszki w ręce. Dowodzi to dwóch równie prawdopodobnych scenariuszy. Część dorosłych po prostu jest przekonana, że wie lepiej, kiedy dziecko jest głodne. W efekcie część dzieci traci w wyniku procesów wychowawczych kontakt z czuciem głodu i sytości, co sprawia, że zanika w nich dana im z tytułu urodzenia zdolność. Oczywiście, że dziecko nie zawsze będzie wiedziało lepiej, z tego chociażby względu, że jest jeszcze dzieckiem i wielu dorosłych decyzji nie jest w stanie (i wręcz nie powinno) podejmować. Koniec końców to rodzic ma być przywódcą stada, ponosić konsekwencje wyborów i stać na straży domowych zasad oraz rozwoju i bezpieczeństwa dziecka.

 

Zakres wolności powinien być skrojony na miarę wieku i dojrzałości dziecka?

Dobrze zobrazował to kiedyś mój mąż. Opiekę nad małymi dziećmi porównał do wędrówki wąską ścieżką, z rodzicem za rękę. W miarę upływu lat droga staje się coraz szersza, aż w końcu dziecko puszcza dłoń rodzica. Nastolatek porusza się na dwupasmówce zabezpieczonej barierką. Z kolei dorosły człowiek – już po autostradzie, którą jazda daje najwięcej swobody, ale wciąż wiąże się z pewnymi ograniczeniami, chociażby minimalną i maksymalną prędkością czy zakazem cofania i zatrzymywania się. Mamy trójkę dorosłych dzieci i każde z nich, w miarę jak dojrzewało, dysponowało coraz większym zakresem wolności. Jednocześnie nigdy nie oszczędzaliśmy im możliwości doświadczania konsekwencji. Chcąc ostrzec moje małe dziecko przed gorącą płytą żelazka, zbliżałam jego paluszek do rozgrzanej powierzchni, by zdawało sobie sprawę z ryzyka oparzenia. Jak uczyło się stawiać pierwsze kroki, zabezpieczałam kanty mebli, ale nie chodziłam za nim krok w krok. Pozwalałam na samodzielność, pomagając wstać i tuląc po każdym upadku. Tak było również później. Najpierw dawaliśmy dzieciom kredyt zaufania, a dopiero później, gdy któremuś zdarzało się to zaufanie nadwyrężyć, po szczerej z nim rozmowie, redukowaliśmy zakres wolności tak, by przystawał do aktualnych możliwości konkretnego dziecka.

 

Przychodzi jednak czas, że dzieci wyfruwają z gniazda i tracimy na nie wpływ. Jak dawać im wolność w sytuacji, gdy obiektywnie wybierają źle?

Nie ma na to uniwersalnej recepty. Na pewno trzeba starać się zrobić wszystko, by podtrzymać relację z błądzącym dzieckiem. Żeby tak było, musi czuć się ono bezwarunkowo kochane. Bezwarunkowo, czyli bez względu na to, czy spełnia nasze oczekiwania i nadzieje, czy też nie. Pewien mężczyzna, który dziś pomaga wychodzić ludziom z uzależnienia od narkotyków, wyznał, że najbardziej na jego wyjściu z nałogu zależało jego babci. Jednak przez długie lata żadną siłą nie była ona w stanie przekonać go do odwyku. W końcu sam do niej przyszedł, ale dopiero jak dotknął dna. Dzięki cierpliwej postawie babci zawsze miał w głowie, że tam pod jej dachem niezmiennie czeka na niego miłość i wsparcie. Dobrze, gdyby nasze dzieci też miały takie przekonanie, bez względu na to, w jak trudnym i zagmatwanym położeniu aktualnie się znajdują.

 

Rodzicom katolikom najczęściej bardzo trudno pogodzić się z utratą wiary dorosłych dzieci. Jak umieć dawać wolność również w tej wrażliwej przestrzeni?

Na nic zdadzą się tu siłowe rozwiązania, szantaże i stawianie sprawy na ostrzu noża. Nie pomogą też wyrzuty sumienia. Trzeba uznać, że to, co mogliśmy zrobić, zrobiliśmy, wziąć to na klatę i zaakceptować fakt, że reszta nie należy już do nas. Da się zmusić drugiego człowieka do praktykowania religii, ale do pokochania Boga już nie. Dlatego tutaj znów priorytetem zdaje się zabezpieczenie relacji. I życie wiarą w taki sposób, by dorosłe dziecko samo kiedyś o tego Boga zapytało. I jeszcze cierpliwa modlitwa za dziecko, w zaufaniu, że On wie lepiej i że w swej potędze może uczynić naprawdę wszystko, naprawiając nawet to, co w swojej ludzkiej słabości i grzeszności zepsuliśmy.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarka tygodnika „Idziemy”, fotografka, absolwentka dziennikarstwa w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. M. Wańkowicza


magda.prokop@idziemy.com.pl

- Reklama -

NIEDZIELNY NIEZBĘDNIK DUCHOWY - 19 stycznia

II Niedziela zwykła
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): J 2, 1-11
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego) 
+ Komentarz „Idziemy” - Tylko dla wybranych
Nowenna do św. Agnieszki - 12-20 stycznia
Nowenna do św. Wincentego Pallottiego - 13-21 stycznia

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter