Coraz popularniejsza staje się wizyta duszpasterska wyłącznie na zaproszenie parafian. Jednak nie jest to normą, nawet w Warszawie.
![](imgs_upload/zdjecia/202501/od_drzwi_do_drzwi.jpg)
Decyzję o rezygnacji z chodzenia od drzwi do drzwi proboszczowie tłumaczą dużą liczbą wiernych, względami praktycznymi czy chęcią poszanowania wyboru osób, które wizyty duszpasterskiej sobie nie życzą. Kolędowy obowiązek proboszcza, o którym mówi kan. 529 § 1 Kodeksu Prawa Kanonicznego, realizowany bywa też w formie zaproszenia wiernych z wyznaczonej części parafii na wspólną Mszę Świętą odprawianą w zapowiedzianym wcześniej terminie. Nadal są jednak parafie, które pozostają wierne tradycyjnej wizycie duszpasterskiej.
– W naszej parafii kolędowanie na zaproszenie nie miałoby sensu, ponieważ każdego roku z radością i wielką otwartością oczekuje nas 99 proc. parafian – mówi ks. Jerzy Skłucki, proboszcz w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kałuszynie. – W okresie pandemii po kolędzie zmierzaliśmy od furtki do furtki. Ze wzruszeniem wspominam, jak mieszkańcy jednego z osiedli wystawili na zewnątrz stół, na którym postawili wodę święconą i świecę, a wokół którego zgromadzili się pragnący spotkania wierni, którzy w maseczkach na twarzach wyśpiewywali kolejne kolędy. Widziałem wśród nich twarze ludzi, którzy na Mszy Świętej pojawiali się sporadycznie. Co najmniej kilku z nich na dobre wróciło potem do kościoła.
W MIEŚCIE TEŻ MOŻNA
Wydawałoby się, że na tradycyjną formę wizyty duszpasterskiej mogą sobie pozwolić jedynie mniejsze, pozamiejskie parafie. Tymczasem w Warszawie chodzenie od drzwi do drzwi nie jest rzadkością. Tak wygląda kolęda chociażby w kościele św. Dominika na Służewie, Świętej Rodziny na Zaciszu, św. Jakuba Apostoła na Tarchominie, św. Patryka na Gocławiu, św. Włodzimierza na Bródnie, św. Wacława na Gocławku czy w jednej z największych stołecznych parafii – Wniebowstąpienia Pańskiego na Ursynowie.
– Dzięki kolędzie duszpasterze mogą poznać wiernych, realia, w jakich funkcjonują, oraz ich problemy – mówi pan Jakub Sałasiński, parafianin z kościoła św. Wacława. – Gdy posługę proboszcza w naszej parafii objął śp. ks. Szczepan Stalpiński, jako pierwszy wyłamał się z utartego schematu, decydując się chodzić po kolędzie, dopóki nie uda mu się poznać wszystkich parafian. Pukał od drzwi do drzwi, niemal codziennie, od grudnia do maja. Dzięki temu miał szansę dotrzeć również do tych osób, które same nigdy o takie spotkanie by nie poprosiły – dodaje. Pan Jakub przyznaje, że zna wiele takich osób – chociażby starszych i schorowanych, które nie mogły przyjść do kościoła o własnych siłach, a po wizycie duszpasterskiej zaczynały przyjmować księdza z Najświętszym Sakramentem w każdy pierwszy piątek miesiąca. Parafianin wspomina też o kilku parach niesakramentalnych, które po kolędowej rozmowie z kapłanem zdecydowały się uporządkować swoją nieregularną sytuację.
– Gdy kilka lat temu posługiwałem w warszawskiej parafii MB Loretańskiej na Ratuszowej – mówi ks. Skłucki – większość ludzi nie otwierała mi drzwi. Niektórzy wręcz szczuli psami. Takie sytuacje zdarzały się i będą się zdarzać. Nie zmienia to jednak faktu, że rolą duszpasterza jest pukanie do każdych drzwi. Jeśli przestaniemy to robić, jeśli przestaniemy interesować się owcami, poginą i rozpierzchną się w różne strony – dodaje.
W POSZUKIWANIU ZAGUBIONYCH
– Takiej rozmowy byśmy nigdy w życiu nie przeprowadzili, gdyby ksiądz nie zastukał do moich drzwi – wyznał mi jeden ze starszych panów, który mimo początkowej niechęci koniec końców gościł mnie przez ponad godzinę – wspomina ks. Andrzej Kowalski, proboszcz parafii św. Jakuba Apostoła na Tarchominie. – Podczas kolędy wywiązują się często trudne i głębokie, ale bardzo piękne dialogi, które nie miałyby szansy zaistnieć chociażby za drzwiami kancelarii parafialnej. Dialogi, podczas których możemy być naprawdę blisko ludzi, bo zamiast wygłaszać z ambony mądre teorie o miłości do bliźniego, w praktyce idziemy się nad tym bliźnim pochylić.
– Na tym polega misja apostoła, by iść na cały świat i nauczać – dodaje ks. Andrzej. – A że na sto sześćdziesiąt mieszkań drzwi otworzą mi tylko w dziesięciu? Być może w dużej parafii logistycznie łatwiejszym rozwiązaniem jest ułożenie grafika kolędy. Powstaje jednak pytanie, czy po słowach o miłości tak często wypowiadanych z wysokości ambony tym bardziej nie powinniśmy iść w pełne troski poszukiwanie bliskości z naszymi parafianami? A wtedy być może takie „marnowanie” dla nich czasu okaże się najpiękniejszą definicją miłości…