Rola i znaczenie metropolity warszawskiego wyrastają bowiem poza zadania ordynariusza jednej z kilkudziesięciu polskich diecezji. Wynika to w pierwszym rzędzie ze stołeczności archidiecezji warszawskiej. Na jej terenie mieszczą się siedziby prezydenta RP, parlamentu, rządu, większości urzędów państwowych i ambasad. W lewobrzeżnej Warszawie działa także lwia część ogólnopolskich mediów, najważniejszych uczelni, ośrodków intelektualnych, stowarzyszeń i fundacji. Chcąc nie chcąc, arcybiskup warszawski musi przemawiać także do nich. A gdzie się da, musi przemawiać także za ich pośrednictwem. Jest w sercu Polski jak ewangeliczna lampa postawiona na świeczniku, której nie da się skryć pod korcem odległości, peryferyjności czy asekuracyjnego wycofania.
Nowy metropolita, chociaż nie jest bezpośrednim następcą Prymasa Tysiąclecia, będzie musiał jakoś wejść w jego buty. Pamięć i kult bł. Stefana Wyszyńskiego są bowiem ciągle żywe w sercach wszystkich chyba kapłanów mojego pokolenia, jak również w świadomości milionów wiernych świeckich. Będzie musiał abp Galbas jakoś się odnaleźć między zawieraniem taktycznych porozumień, również z tymi, którzy nie mają dobrych zamiarów wobec Kościoła, a twardym non possumus – niezależnie od osobistych kosztów, które będzie musiał ponieść, jeśli zajdzie taka konieczność. Trafia do Warszawy w czasach, kiedy klimat wokół Kościoła znowu zrobił się trudny. Z pewnością nie aż tak jak w latach 50. XX w., ale z pewnością jak w jego latach 90.
Arcybiskup Galbas zostaje przeniesiony do Warszawy po bardzo krótkim pasterzowaniu w stolicy Górnego Śląska nie dlatego, że się tam nie odnalazł, ale dlatego, że Warszawa ze względu na skalę wyzwań i odpowiedzialności potrzebuje metropolity, który będzie przerastał innych – nie tylko o głowę. Pewnym ułatwieniem w wejściu w stołeczne realia, nie do końca obce nowemu metropolicie (przez lata mieszkał, studiował i pracował w podwarszawskim Ołtarzewie), może być wspomnienie innego Ślązaka i zakonnika, sługi Bożego kard. Augusta Hlonda, salezjanina, który też został przeniesiony do Warszawy z Katowic zaledwie po sześciu miesiącach urzędowania jako tamtejszy biskup. Swoisty kredyt zaufania zostawił w Warszawie swojemu współbratu także inny pallotyn, świątobliwy abp Henryk Hoser, który wprawdzie był ordynariuszem po prawej stronie Wisły, ale jego głos i autorytet sięgały aż poza granice naszej ojczyzny. Ale to nie jedyny powód, dla którego osobiście cieszę się na kolejnego w Warszawie pallotyna w fioletach.
Z osobą abp. Galbasa otwiera się przed Kościołem w Polsce nowa perspektywa większej jedności w Konferencji Episkopatu Polski. Tradycyjnie bowiem metropolita warszawski bywał mianowany kardynałem. Za pontyfikatu Franciszka nie jest to takie oczywiste, bo purpury kardynalskiej nie otrzymali nawet ostatni metropolici Paryża. Ale taka nominacja kiedyś będzie możliwa. Niewykluczony staje się też za jakiś czas wybór nowego metropolity warszawskiego na przewodniczącego KEP po innym pallotynie, abp. Tadeuszu Wojdzie, który ze względu na wiek może nie kandydować na drugą kadencję. Byłoby to dodatkowe wzmocnienie głosu arcybiskupa Warszawy, choć powrót do pozycji, jaką miał niegdyś w Polsce Prymas Tysiąclecia, jest prawnie i historycznie niemożliwy. Pojawia się jednak szansa, że nasz episkopat częściej będzie mówił jednym głosem. Nie byłoby źle, gdyby był to głos abp. Galbasa. Nie traćmy nadziei.
PS. Bożonarodzeniowy numer „Idziemy” będzie podwójny, ze specjalnym kalendarzem na 2025 r. Parafie, które nie zalegają z płatnościami za tygodnik, mogą jeszcze zamawiać zwiększony nakład.