Jestem z tego pokolenia, które miało okazję uczęszczać na lekcje religii zarówno w salce parafialnej, jak i w szkole. Co było lepsze? Z wielu przyczyn szkoła, choć katechezę w parafii wspominam z sentymentem. Była prowadzona w prowizorycznym budynku służącym za dom parafialny przy budującym się kościele. Pozostała mi żywo w pamięci fantastyczna katechetka, siostra zakonna. W tym samym czasie w warszawskiej szkole podstawowej, do której uczęszczałam, nie wolno było dzieciom nosić łańcuszków z medalikami – rzekomo z powodów bezpieczeństwa (mogłyby się udusić) – oraz nie wolno było śpiewać „Roty”. Wszystko, co wiązało się z wiarą i religią, było w mojej podstawówce nie tylko niemile widziane, ale wręcz rugowane. Najbardziej ubolewała nad tym nauczycielka historii, która przemycała na swoich lekcjach treści chrześcijańskie, gdyż – jak słusznie twierdziła – nie da się zrozumieć dziejów Europy i naszego państwa bez odniesienia do religii. Ale władze komunistyczne uważały, że się da, bo religia to tylko taki dodatek do nowoczesnej historii budowanej przez lud pracujący.
Trudno jest mi zatem pozbyć się skojarzeń ówczesnej sytuacji z obecną, w której rząd zapowiada redukcję godzin lekcji religii, a media nawołują do powrotu religii do salek parafialnych. Mentalnie cofamy się o kilkadziesiąt lat – do systemu, w którym religia była uważana za zło konieczne. Teraz znowu pada argument nowoczesności. Bo skoro Polska „wróciła do Europy”, jak niektórzy twierdzą, to ma być po europejsku nowoczesna. Tyle że argument ten obalają suche fakty, pokazujące, że szkolne lekcje religii to europejski standard. W 23 krajach Unii Europejskiej religia nauczana jest w szkołach publicznych i tym samym finansowana ze środków publicznych. Z tego w 8 krajach unijnych lekcje religii są obowiązkowe (w Austrii, na Cyprze, w Danii, Finlandii, Grecji, na Malcie, w Szwecji i w większości niemieckich landów). W 16 krajach unijnych uczestnictwo w zajęciach z religii jest dobrowolne, zależy od woli rodziców bądź uczniów licealnych.
Dlaczego religia nauczana jest w szkołach i pozostaje w państwowym systemie oświaty? Bo te kraje uznają, że wiedza z religii jest tak samo ważna jak wiedza z innych dziedzin, by zrozumieć świat i rządzące nim mechanizmy, kulturę, historię, język. To chrześcijaństwo bowiem ukształtowało świat, w którym żyjemy, a nie odwrotnie. Nie da się więc wyciąć podstawy i udawać, że nigdy jej nie było. Po drugie, jeśli w państwach, gdzie chrześcijanie (w tym katolicy) stanowią znacznie mniejszą liczbę niż w Polsce, lekcje religii prowadzone są w szkole, to dlaczego nad Wisłą, gdzie według ostatniego spisu powszechnego z 2021 r. jako katolicy deklaruje się 71,3 proc. obywateli, nie mają oni prawa do posyłania dzieci na lekcje religii w szkole? Kto ma decydować za tak ogromną większość? Przecież nikt nie zmusza rodziców do zapisywania dzieci na lekcji religii, bo są one w Polsce nieobowiązkowe, ale tym, którzy tego chcą, to się po prostu należy. Zwłaszcza że taką wolę w skali kraju potwierdza 80,3 proc. uczniów uczęszczających na lekcje religii. To nie jest jakaś mała grupka, jak przedstawiają to media na zmanipulowanych wykresach. To twarde dane, którym nie da się zaprzeczyć.
Jeśli więc chcemy być nowoczesnym państwem, to lekcje religii powinny zostać w szkole, a bezproduktywna dyskusja o ich redukcji bądź usunięciu z systemu oświaty – wreszcie ustać. Bo nigdzie indziej w Europie nie ma ona miejsca.