Talent artysty bez talentu wiary może stworzyć arcydzieła, ale one nie będą prowadzić do modlitwy. - mówi bp. Michał Janocha w rozmowie z Ireną Świerdzewską
Wielu było malarzy zakonników, ale dlaczego Fra Angelico jest wyjątkowy? Bo błogosławiony?
Jan Paweł II, ogłaszając go błogosławionym 3 października 1983 r., zaaprobował istniejący kult na podstawie opinii, która utrzymywała się o nim przez cały czas po śmierci. Fra Angelico w dobie artystów konkurujących ze sobą o sławę i pierwszeństwo był absolutnie wyjątkowy. Traktował sztukę jako Boże rzemiosło. Artysta, który sam siebie rozumie jako rzemieślnika, pozostaje w cieniu swojego dzieła, które ma przede wszystkim służyć chwale Bożej. Nie da się tego powiedzieć o takich artystach jak Andrea Mantegna czy Domenico Ghirlandaio, nie mówiąc już o innych. Fra Angelico jest przykładem głębokiej jedności życia i sztuki. Miał wielki talent. To, czym żył, potrafił adekwatnie wyrazić w swoich obrazach. Postaci malowane przez niego – i to nie tylko świętych – tchną wewnętrznym pokojem, harmonią, delikatnością, uduchowionym pięknem. Niełatwo znajdziemy takie w innych obrazach wczesnego renesansu.
I rzeczywiście, trudno znaleźć artystów malarzy – zakonników wyniesionych na ołtarze. W tym samym czasie, kiedy papież beatyfikował Fra Angelica, rosyjska cerkiew prawosławna ogłosiła świętym Andrieja Rublowa. Obaj żyli w tym samym czasie. Obaj byli mnichami. Obaj przeszli do historii jako geniusze malarstwa. Łączy ich podobne podejście do sztuki, traktowanej jako służba Bogu.
Dlatego Fra Angelico został patronem malarzy i artystów?
To naturalna konsekwencja, bo łączył w sobie talent artystyczny i talent wiary. Te dwie rzeczy są potrzebne, żeby uprawiać sztukę sakralną. Talent artysty bez talentu wiary może stworzyć arcydzieła, ale one nie będą prowadzić do modlitwy – a tego oczekujemy od sztuki sakralnej. Z kolei talent wiary bez talentu artysty może stworzyć pobożny kicz, co też nikogo do modlitwy nie pociągnie, może nawet wręcz przeciwnie. Więc jeśli te dwie rzeczy spotykają się ze sobą, a tak jest w przypadku Fra Angelica, powstają głębokie dzieła artystyczne i religijne zarazem, w sensie ducha, który tam jest zawarty.
Fra Angelico wstępował do dominikanów we Florencji już jako wytrawny malarz. Nie obawiano się takiego kandydata?
W średniowieczu bardzo często malarze zostawali mnichami lub mnisi uczyli się malarstwa. W czasach Fra Angelica wspomnijmy chociażby Fra Filippa Lippiego, karmelitę z Santa Maria del Carmine, z tym że jego życie potoczyło się dramatycznie: porzuceniem klasztoru. Ożenił się, z tego związku przyszedł na świat inny malarz – Filippino Lippi. Jeśli mówimy o malarzach zakonnikach, to wspomnijmy, że dwa pokolenia później, w tym samym San Marco we Florencji, będzie malował Fra Bartolomeo, też dominikanin.
Fra Angelico znaczy „brat anielski”. Czy został tak nazwany z powodu często malowanych aniołów?
Nie był to wyjątek na tle ówczesnego malarstwa, które kochało aniołów jako pewien wyraz doskonałości, a jednocześnie syntezy najpiękniejszych cech męskich i kobiecych. Aniołowie są androgeniczni, czyli łączą cechy obu płci. Tak ich traktowała sztuka. Ale nie z tego powodu przydomek Fra Angelica, tylko – jak pisze Giorgio Vasari – z powodu anielskiej cierpliwości i pogody ducha. Giovanni da Fiesole wstąpił do konwentu dominikanów w młodym wieku i bardziej cechy charakteru niż jego dzieła zapewniły mu nowe imię. Dla współbraci był jednym z członków wspólnoty, odznaczał się wielką delikatnością, łagodnością, pokorą. I takie też jest jego malarstwo. „Fra Angelico był najzwyczajniejszym człowiekiem o bardzo znakomitych obyczajach. Był ludzki i nader łagodny, żył pozbawiony pokus świata” – czytamy u Vasariego, także malarza, architekta i historiografa sztuki. I dalej: „Nigdy nie widziano go zagniewanego, co wspaniałą było rzeczą i wprost trudne do uwierzenia”. Jeśli znamy klimat artystyczny Włoch XV w., to rozumiemy, dlaczego Vasari jest pełen podziwu: „…i zwyczajnie uśmiechając się, upominał przyjaciół. Z nieprawdopodobną życzliwością tym, co pytali o jego prace, odpowiadał, że wykonywał je, by zadowolić swojego przeora. I że to wystarcza, aby były dobre”. Tu jest postawa zupełnie inna od tej, jaka panuje w renesansowych Włoszech, daleka od kreacji własnego wizerunku, uprawiania kultu własnej osoby, bezceremonialnej rywalizacji, postawa znacznie bliższa duchem średniowieczu i istocie powołania zakonnego.
Vasari nie znał Fra Angelica osobiście, natomiast kontaktował się z tymi, którzy go znali i wszedł w pewien klimat pielęgnujący pamięć o nim jako o człowieku świętym. Vasari pisał swoje „Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” sto lat później, a dla nas jest to świadectwo jeszcze bardziej przekonujące, ponieważ nie był on człowiekiem zbytnio narzucającym się Panu Bogu. Tym bardziej więc podziwiał Fra Angelica za to, czego sam nie posiadał.